Przypowieść o człowieku
Treść
Rzadko się zdarza, by na ekrany polskich kin wszedł obraz niekomercyjny. Jeszcze rzadziej bywa, żeby ten film niósł ze sobą nieco więcej wartości i miał ambicje bycia czymś więcej niż tylko "gumą do żucia" dla oczu. Film "Mój Nikifor" w reżyserii Krzysztofa Krauzego jest właśnie takim niecodziennym przypadkiem.
Warto w tym miejscu przypomnieć, kim był i co robił Nikifor i dlaczego film o nim stał się ważnym głosem w polskiej kinematografii. Epifaniusz Drowniak, bo tak naprawdę nazywał się genialny malarz samouk łemkowskiego pochodzenia, był przedstawicielem malarstwa prymitywnego, naiwnego. Na swoich obrazach przedstawiał świat taki, jakim go widział. Nie wahał się używać intensywnych kolorów i dziecinnej kreski. Tym bardziej nie zależało mu na poklasku i sławie wśród odbiorców. Wewnętrznie czuł jednak, że "coś mu w duszy gra", a wyrazem tego był podpis, jakim oznaczał swe dziełka - posługiwał się sygnaturą "Matejko". Żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają przygarbioną postać kaszlącego staruszka wędrującego po krynickim deptaku i oferującego obrazy malowane na kartkach papieru i tekturkach z pudełek po papierosach. Twórczość, która ówczesnym "wielkim znawcom" wydawała się bezwartościowym kiczem, dziś jest doceniana na całym świecie, tym bardziej że Nikifor Krynicki należy do niewielkiej grupy malarzy ludowych - prymitywistów, o których wieść rozniosła się nieco dalej niż do sąsiedniej gminy.
Reżyser toczy swą opowieść niespiesznie, co jest zasługą również autora zdjęć Krzysztofa Ptaka. Kamerzysta pokazuje oglądającemu miejsce akcji z różnych stron i o różnych porach. Widać Krynicę zmieniającą się, a jednak wciąż tę samą, będącą małą ojczyzną zasługującą na sportretowanie. Doskonałym wyróżnikiem umożliwiającym zagłębienie się w tok narracji są spokojne ujęcia, typowo malarskie, pomagające skupić uwagę na wolnym toku narracji. Mimo że akcja rozgrywa się w latach 60., realny socjalizm przedstawiony w filmie wydaje się czymś odległym i nic nieznaczącym dla snutej historii. Najważniejsi są ludzie. W trakcie seansu widz otrzymuje możliwość zaobserwowania różnych postaw. Najciekawsza jednak jest konstrukcja opisująca przyjaźń ubogiego Nikifora i jego opiekuna, malarza Edwarda Włosińskiego. Są to dwie postacie z całkowicie różnych światów. Ten pierwszy zaskakuje wręcz swoją franciszkańską postawą wobec świata. Nie narzuca się ze swoim towarzystwem, żyje z dnia na dzień, nie przejmując się jutrem. Ten drugi z kolei prowadzi typowo mieszczańskie życie, niewątpliwie usatysfakcjonowany gomułkowską "małą stabilizacją". Wszystko odmienia się jednak w momencie, gdy Nikifor ze swą walizeczką pełną farb, kredek i papieru przychodzi do pracowni, a potem bezceremonialnie się w niej instaluje ku oburzeniu Włosińskiego i urzędników z wydziału kultury. Codzienne obcowanie z upośledzonym człowiekiem, który jednak posiada bogate wnętrze, odmienia nie do poznania malarza, który zaczyna czuć się w jakiś sposób odpowiedzialny za Nikifora. Przestaje go więc traktować jak dopust Boży i postanawia się nim zaopiekować, ryzykując nawet rozpad rodziny. Można zadać sobie pytanie: czy jest to film rzeczywiście o chrześcijańskiej miłości bliźniego? Ja odpowiadam na nie twierdząco. Tak, to jest film o głębokim poświęceniu, obraz pokazujący, na czym tak naprawdę polega poświęcenie i ewangeliczne wezwanie, aby każdy człowiek był sługą drugiego człowieka. Pewnie dlatego, choć doceniony przez krytykę i publiczność, przeszedł przez festiwal polskich filmów fabularnych w Gdyni raczej niezauważony.
Jerzy Wojciechowski
"Nasz Dziennik" 25-10-2004
Autor: Ku8a