Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Przypadkowy ogień czy odwet?

Treść

Wojska NATO stacjonujące w Afganistanie starły się z tamtejszą rządową armią w nocy z piątku na sobotę... przez przypadek. W wyniku wymiany ognia zginęło czterech afgańskich żołnierzy, a sam incydent wywołał ogromne wzburzenie wśród lokalnej społeczności. Do starcia doszło w niespełna kilka godzin po tym, jak afgański tłumacz zastrzelił dwóch amerykańskich żołnierzy w pobliskiej bazie.
Zarówno władze NATO, jak i amerykańskiej armii oraz dowództwo afgańskie zaprzeczają, jakoby te zdarzenia miały ze sobą jakiś związek. Lecz jak twierdzą obecni na miejscu reporterzy, obrazują one dokładnie, jak duże napięcia istnieją pomiędzy zachodnimi siłami a ich aliantami z Afganistanu. Aby ukrócić jednak tego typu komentarze, obie armie zapowiedziały wszczęcie wspólnego dochodzenia na temat tego, co doprowadziło do wymiany ognia między sojuszniczymi oddziałami. Do walk doszło w prowincji Wardak na południowy zachód od Kabulu.
- Czterech żołnierzy zginęło, a sześciu zostało rannych, kiedy ich posterunek zaatakował z powietrza nieznany oddział - powiedział rzecznik lokalnego rządu Shahedullah Shahed. - Nie wiemy, dlaczego tak się stało, jednakże jest to dla nas głęboko bolesne - dodał. Jego zdaniem, przyczyną zajścia może być fakt, że obie grupy przeprowadzały nocne, niezależne od siebie operacje i otworzyły do siebie ogień, nie rozpoznawszy przyjacielskiego oddziału.
Z kolei przedstawicielstwo Międzynarodowych Sił Wspierających Bezpieczeństwo w Afganistanie (ISAF) poinformowało jedynie, że ich oddziały w Wardak znalazły się wczorajszej nocy pod ostrzałem, nie precyzując jednak, czy były to rządowe siły afgańskie. - Pracujemy bardzo ciężko, aby skoordynować i zsynchronizować nasze operacje - tłumaczy rzecznik ISAF generał brygady Eric Tremblay. Jednocześnie wyraził ubolewanie nad incydentem i przekazał kondolencje rodzinom ofiar.
Pojawiły się również interpretacje, że zdarzenie nie było przypadkowe i nie wynikało jedynie z braku koordynacji, co sugerują dowódcy obu armii. Kilka godzin wcześniej w innej bazie w tej samej prowincji pracujący dla sił międzynarodowych tłumacz zastrzelił dwóch amerykańskich żołnierzy. Jak na razie dowództwo USA nie chce ujawniać nazwisk zabitych wojskowych. Wstępne badania wskazują na to, że był to czyn wyjątkowo niezadowolonego pracownika, nie zaś atak zamachowca. Także strona afgańska stwierdza, że czyn miał podłoże wyłącznie osobiste, gdyż docierały do nich informacje, że tłumacz często kłócił się ze współpracownikami o wysokość wynagrodzenia.
Tego rodzaju zajścia wywołują protesty okolicznej ludności. Podobnie było kiedy kilka dni temu w prowincji Ghazni żołnierze ISAF ostrzelali cywilny samochód, zabijając dwóch Afgańczyków i raniąc jednego. Doprowadziło to do dość licznej demonstracji przeciwko obecności zachodnich armii w tej prowincji. - Jak widzicie, zbombardowano ten posterunek. To byli oczywiście Amerykanie. Kto inny mógłby nas zbombardować - z rozgoryczeniem stwierdza jeden z mieszkańców miejscowości Salar, leżącej nieopodal miejsca zdarzenia.
Łukasz Sianożęcki
Nasz Dziennik 2010-02-01

Autor: jc