Przynęta Napieralskiego
Treść
Oficjalnie wszyscy politycy PO tryskają optymizmem przed drugą turą, przepowiadając zwycięstwo Bronisława Komorowskiego. Ale przy wyłączonych mikrofonach i dyktafonach nie kryją obaw o rezultat starcia z Jarosławem Kaczyńskim. Powody do obaw są dwa: słaba charyzma Komorowskiego, która może zostać bezlitośnie obnażona, zwłaszcza podczas debat telewizyjnych, i frekwencja, która może być niższa niż w pierwszej turze, a to będzie sprzyjać, zdaniem socjologów, prezesowi PiS. W dodatku Komorowski nie może być pewny poparcia elektoratu SLD, na który jednak liczy.
To prawda, że po cichu w PO liczono na wygranie wyborów już w pierwszej turze, jednak realiści byli przygotowani na starcie dwuetapowe. - Ale rozczarowanie było - mówi "Naszemu Dziennikowi" jeden z posłów. - Mała euforia zapanowała wśród nas o godz. 20.00, gdy ogłaszano prognozowane wyniki pierwszej tury przygotowane przez SMG/KRC dla telewizji TVN, bo to dawało marszałkowi aż ponad 12-procentowe zwycięstwo nad Jarosławem Kaczyńskim [według tego sondażu, kandydat PO miał zdobyć 45,7 proc., a PiS - tylko 33,2 proc. - przyp. red.] - relacjonuje poseł. - Ale wielu miny zrzedły, gdy wyniki podała TVP, bo w nich przewaga marszałka spadła do 5 procent. Wtedy już wiedzieliśmy, że czeka nas ciężka walka - dodaje.
Poseł podkreśla, że nie każdy jest takim "urzędowym optymistą" jak szef sztabu Bronisława Komorowskiego, poseł Sławomir Nowak. - Zwycięstwo marszałka Komorowskiego w drugiej turze jest niezagrożone - twierdzi Nowak. Wielu działaczom bliższy jest pogląd premiera Donalda Tuska, że Platformę czeka jeszcze wielki wysiłek, aby zapewnić zwycięstwo swojemu kandydatowi. Czyli w domyśle - wygrana Komorowskiego nie jest wcale taka pewna. - Nikt o tym otwarcie nie mówi, ale mamy obawy co do kształtu debat wyborczych marszałka i prezesa PiS - zdradza "Naszemu Dziennikowi" osoba ze sztabu wyborczego Bronisława Komorowskiego. - Najgorzej będzie, jeśli to Kaczyński będzie miał podczas takich debat inicjatywę, jeśli przyprze marszałka do ściany. Komorowski może wtedy takie debaty przegrać i w ten sposób pogrzebać swoje szanse. Niestety, może tu mieć znaczenie mniejsza charyzma naszego kandydata niż Kaczyńskiego. Boję się, że przez to Komorowski może być mniej przekonujący - dodaje.
Rozmówca "Naszego Dziennika" zauważa, że dla rozstrzygnięcia wyborów mniejsze znaczenie w tym kontekście będą miały spotkania w kraju z wyborcami. Dlatego sztab będzie robił wszystko, aby debat (bo najpewniej odbędą się co najmniej dwie) nie puścić "na żywioł", ale mieć nad nimi kontrolę. Kwestia scenariusza takich programów będzie przedmiotem szczegółowych negocjacji między oboma sztabami. Chodzi po prostu o to, aby podczas tych pojedynków wyborczych ukryć rozliczne wady i niedociągnięcia marszałka Sejmu. - Za bardzo nie będzie tam miejsca na starcia słowne z Kaczyńskim, bo koncepcja wyprowadzenia go z równowagi nie wypaliła przed pierwszą turą. A możemy na takiej debacie więcej stracić, gdy marszałek się pogubi i zacznie popełniać błędy - przypuszcza jeden z senatorów PO.
Strach o urlopy i SLD
Strategom PO sen z powiek spędza obawa o frekwencję w drugiej turze, ponieważ znaczna część elektoratu Bronisława Komorowskiego już od soboty zaczyna wakacje, niektórzy zagraniczne. - I można powiedzieć, że w drugiej turze powiedzą marszałkowi: "Sorry, teraz wypoczywam i na mnie już nie licz". Wtedy możemy mieć kłopoty, bo chyba wszyscy socjolodzy twierdzą, że elektorat Kaczyńskiego jest bardziej zdyscyplinowany - mówi członek sztabu wyborczego Bronisława Komorowskiego. Dlatego, jego zdaniem, w celu mobilizacji głosujących jeszcze bardziej aktywny w kampanii powinien być teraz premier Donald Tusk. Nawet po to, aby to głosowanie choćby w części zamienić na rozgrywkę Tusk - Kaczyński, bo takie starcie mogłoby zmobilizować także część niezdecydowanych wyborców. Ponadto premier agitujący za marszałkiem miałby przekonywać ludzi, że Kaczyński tylko by przeszkadzał rządowi, wywołując konflikty. PO powinna po prostu odgrzać atmosferę z 2007 roku, wtedy frekwencja będzie wyższa.
Platforma energicznie zabiega także o poparcie Grzegorza Napieralskiego i elektoratu SLD, licząc, że zdecyduje to o końcowym wyniku. Przewodniczący Sojuszu na razie unika deklaracji, twierdzi, że będzie najpierw rozmawiał ze swoimi wyborcami i ich zapyta o zdanie. Poseł Małgorzata Kidawa-Błońska, rzecznik sztabu Komorowskiego, jest przekonana, że wyborcy Napieralskiego poprą marszałka Sejmu. - Bliżej nam w kwestii in vitro, w sprawie Karty Praw Podstawowych i praw kobiet - twierdzi Kidawa-Błońska. Podobną deklarację złożył także Sławomir Nowak. Platforma opiera swój optymizm na tym, że wedle sondaży aż dwóch na trzech wyborców Napieralskiego ma w drugiej turze zagłosować na Komorowskiego. Ale równie dobrze kandydat PO może się przeliczyć. - Ja będą namawiał naszego przewodniczącego, aby decyzję o tym, na kogo głosować w drugiej turze, pozostawił swoim wyborcom i nikogo otwarcie nie popierał. Nie widzę w tym interesu politycznego SLD, aby popierać Komorowskiego - powiedział "Naszemu Dziennikowi" jeden z działaczy Sojuszu. - Ale na Napieralskiego jest już teraz wywierany nacisk, również w naszej partii, aby jednak zdecydowanie stanął po stronie marszałka Sejmu. Namawiają go do tego np. Aleksander Kwaśniewski czy Ryszard Kalisz. A Platforma kusi nas dodatkowo udziałem we władzy, oferując dla naszych ludzi niektóre stanowiska, jak w nowej Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji czy też w publicznych mediach po zmianie ich władz - dodaje.
Dowodem mogą być choćby deklaracje Janusza Palikota, który wprost mówi o tym, aby PO zawiązała koalicję z SLD, odstawiając oczywiście w konsekwencji PSL. To nie jest jego odosobniona opinia, gdyż taki wariant jest rzeczywiście w Platformie poważnie rozważany. I nie chodzi tylko o to, że prezydentura jest warta każdej ceny. Pokusa, by wybrać takie rozwiązanie, jest duża, przecież słaby wynik osiągnął wicepremier i prezes PSL Waldemar Pawlak, toteż wyborcom można by łatwo wyjaśnić zmianę koalicji - lewica to "bardziej odpowiedzialny partner". Nie wiadomo tylko, jaki rachunek za taki sojusz wystawiłby SLD. - Nie wiem, czy to nam się już teraz opłaca, czy nie lepiej po prostu zaczekać do wyborów w 2011 roku. Wtedy możemy być mocniejsi niż teraz, możemy mieć większą reprezentację parlamentarną. I PO wtedy zaoferuje nam jeszcze więcej - mówi jeden z posłów lewicy. Tylko że wielu działaczy jest już wyposzczonych pięcioletnim pobytem w opozycji i chciałoby jak najszybciej wrócić na salony władzy.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2010-06-22
Autor: jc