Przyjaźń Berlusconiego z Putinem przynosi owoce?
Treść
W poprzednich latach sprzedawaliśmy po kilkaset tysięcy ton jabłek deserowych do Rosji, co dawało sadownikom nie tylko dobry zarobek przy kontraktach eksportowych, ale również utrzymanie wysokich cen owoców w kraju. W tym roku w styczniu i lutym było podobnie, ale w marcu eksport się załamał, bo Rosjanie chętniej kupują jabłka we Włoszech. Eksperci nie kryją, że może to być skutek zbliżenia politycznego między Moskwą a Rzymem.
Jeszcze w lutym jabłka wywożone za wschodnią granicę kosztowały w granicach 1 zł za kilogram. Teraz co najwyżej ok. 60 groszy. A i tak eksport znacznie spadł. Pośrednicy, którzy kupowali od sadowników owoce i wywozili je do Rosji, wstrzymali zamówienia. Tłumaczą, że spadł popyt na nasze owoce, gdyż na Wschód trafiają ogromne transporty jabłek z Włoch, które zapełniają tamtejszy rynek. Okazuje się, że Włosi są dla nas bardzo konkurencyjni cenowo. - To skutek tego, że rząd włoski dopłaca do transportu jabłek do Rosji, dlatego tamtejsi sadownicy mogą wysyłać całe tiry na Wschód drogą lądową albo jeszcze większe jednorazowe transporty na statkach - tłumaczy Mirosław Majewski, pracownik firmy handlowej, zajmującej się m.in. eksportem do Rosji i innych byłych krajów ZSRS. - W efekcie jabłka włoskie są tańsze od naszych, bo my musimy w cenie finalnej zawrzeć nie tylko to, co płacimy sadownikom, ale również koszty transportu, a te są niestety niemałe - podkreśla Majewski.
Dlatego polscy dostawcy musieli zgodzić się na zmniejszenie cen zbytu, aby podjąć skuteczną walkę o rynek z Włochami. Te wymuszone rabaty miały przynieść taki sam skutek jak dopłaty eksportowe funkcjonujące nad Tybrem. Jednak i to niewiele pomogło, bo Rosjanie wciąż preferują owoce z Półwyspu Apenińskiego. Ale być może nie z racji ich jakości, ponieważ nasze jabłka wcale nie są gorsze. Część ekspertów podejrzewa, że rząd rosyjski wspiera import z Włoch, gdyż jest to element szerszej polityki zacieśniania kontaktów między obu krajami, czego przejawem są choćby serdeczne, wręcz przyjacielskie relacje między premierami Władimirem Putinem i Silvio Berlusconim.
A perspektywy nie są dla nas dobre, ponieważ do Rosji zaczną napływać także jabłka z krajów południowej półkuli, gdzie zacznie się niedługo sezon zbiorów. Z tym że my musimy sprzedawać owoce z przechowalni, a np. sadownicy z Ameryki Południowej wywożą świeżp zerwane owoce, więc mogą oferować niższe ceny. To może spowodować dalszy spadek cen jabłek także na krajowym rynku, a i tak nie uda się ich sprzedać, bo konsumpcja wewnętrzna ma swoje granice. Perspektywy nie są więc dobre i może się okazać, że wiele ton owoców z przechowalni zamiast na stoły trafi do przetwórni.
Co się jednak stanie, jeśli taka sama sytuacja będzie się powtarzać w kolejnych latach? Żeby utrzymać obecną produkcję (około 2 mln ton rocznie), będziemy zmuszeni szukać nowych rynków zbytu, co nie będzie łatwe. Dlatego istotne jest podjęcie różnych działań, które zapewnią opłacalność produkcji jabłek. Profesor Eberhard Makosz z Towarzystwa Rozwoju Sadów Karłowych na niedawnej konferencji sadowniczej w Limanowej podał kilka warunków, które musielibyśmy spełnić. Należy przede wszystkim poprawić jakość jabłek. - Jeśli nie zwiększy się ilości owoców wysokiej jakości, stracimy możliwość dużego eksportu jabłek - podkreślał prof. Makosz. Należałoby też zwiększyć liczbę grup i organizacji producentów, zacieśnić współdziałanie między krajowymi organizacjami sadowniczymi, samorządami i władzą centralną w zakresie rozwoju sadownictwa w Polsce.
Ale nie brakuje też opinii ekspertów wskazujących na to, że coraz częściej będziemy mieli do czynienia z nadprodukcją owoców. Uderzy to w mniej nowoczesne sady, gdzie wydajność produkcji jest najniższa. W rezultacie należy się spodziewać, że w naszym kraju w najbliższych 20-30 latach dojdzie do znacznego zmniejszenia powierzchni upraw drzew owocowych - pod topór może pójść nawet połowa sadów jabłoniowych. Sami sadownicy mają tego świadomość, dlatego postulują jak najszybsze uruchomienie specjalnych programów pomocowych dla tych rolników, którzy chcieliby zrezygnować z produkcji owoców. Powinni oni, wzorem rozwiązań stosowanych w krajach zachodniej Europy, otrzymywać wysokie rekompensaty za każdy hektar wyciętego sadu. Mieliby wówczas fundusze na rozwinięcie innej działalności rolniczej. Albo nawet na przestawienie się z produkcji rolnej na prowadzenie zakładu przemysłowego lub usługowego na wsi.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2010-03-30
Autor: jc