Przygania kocioł garnkowi
Treść
Do wyborów prezydenckich pozostało już niewiele ponad miesiąc, ale wciąż zamiast kampanii wyborczej trwa przerzucanie się błotem nagromadzonym przez lata w polskiej polityce. Jeszcze nie umilkła sprawa Jarucka - Cimoszewicz, a sztab kandydata SLD ruszył z kontratakiem na Platformę Obywatelską. Faktem jest, że długo nie musiał szukać, by wyciągnąć armaty.
O co chodzi? O inwigilację prawicy za czasów rządu Hanny Suchockiej, gdy szefem Urzędu Rady Ministrów był Jan Rokita, a w służbach prym wiódł płk Konstanty Miodowicz, obecny poseł. Wyjaśnienia tamtej sytuacji od lat domagali się bracia Kaczyńscy. Nie znajdowali jednak żadnego wsparcia ani w rządzie AWS i Unii Wolności, ani w późniejszym z udziałem SLD i we wcześniejszym, gdy premierem był m.in. Włodzimierz Cimoszewicz. Śmiesznie więc brzmi Tomasz Nałęcz domagający się od... rządu Marka Belki wyjaśnienia tej sprawy.
Druga kwestia dotyczy samego Miodowicza i opisywanej przez "Trybunę" sprawy umieszczenia przez Urząd Ochrony Państwa tajnego agenta w strukturach NSZZ "Solidarność". Zdaniem tej gazety, na początku lat 90. Zarząd Kontrwywiadu, którym kierował Miodowicz, wprowadził do struktur "S" tajnego agenta - działacza związku, który od 1990 r. współpracował z UOP, a później znalazł się w grupie "N", czyli "nielegałów", a więc funkcjonariuszy pracujących pod przykryciem w różnych cywilnych instytucjach. Ów agent miał być czołową postacią w Komisji Krajowej i uczestniczyć w tworzeniu AWS. - Zaprzeczam, by pion kontrwywiadu w latach 1990-1995 realizował jakiekolwiek działania wymierzone w NSZZ "Solidarność" - twierdzi Miodowicz. - Sposób, w jaki plasowano nasze kadry w sytuacjach, kiedy wymaga tego interes państwa, wiązał się z rozwiązywaniem sytuacji klasycznie kontrwywiadowczych i jest czymś, co sądzę będzie podlegało osłonie i ochronie na zawsze - dodaje. Ale być może wcale tak nie będzie, bo i za to wziął się Cimoszewicz. Wysłał on wczoraj do premiera Belki list, w którym domaga się odtajnienia dokumentów związanych z tą sprawą. Napisał w nim, że może potwierdzić, iż jest prawdą, co napisała prasa o agencie i Miodowiczu, ale jest to tajemnicą państwową. Nie wiadomo, dlaczego Cimoszewicz nie zrobił tego sam, będąc premierem. Nigdy też nie wypowiadał się na ten temat. Co ciekawe, w liście do premiera Cimoszewicz powołuje się na informację z jednego z lewicowych tygodników, choć jako pierwsza pisała o tym "Trybuna". Widać marszałek Sejmu za wszelką cenę chce się odcinać od związków z SLD. Według niego, należy ujawnić te informacje właśnie dzisiaj, "kiedy mnożą się sygnały świadczące, że podejrzanymi machinacjami, z udziałem oficerów służb specjalnych, usiłuje się wpływać na wynik wyborów prezydenckich".
Jak poinformowało Centrum Informacyjne Rządu, w związku ze skierowanym do premiera listem Włodzimierza Cimoszewicza, zawierającym wniosek o ujawnienie materiałów dotyczących działalności operacyjnej byłego Urzędu Ochrony Państwa, prezes Rady Ministrów nie ma uprawnień do ujawniania takiego rodzaju informacji ani do występowania z wnioskiem o ich ujawnienie.
Mikołaj Wójcik
"Nasz Dziennik" 2005-09-06
Autor: ab