Przeżyła swoje nawrócenie wyjątkowo ostro, wręcz dramatycznie... Kim była Św. Gertruda Wielka? ]część 1]
Treść
Ktokolwiek zetknął się z hagiografią średniowieczną, której kanony trwały zresztą długo jeszcze po średniowieczu (na przykład w czytaniach brewiarzowych na uroczystości świętych), ten wie, że wprowadzenie bohatera zaczynało się zwyczajowo od wzmianki o rodzicach, którzy okazywali się albo sławni dostojeństwem, ale jeszcze bardziej cnotą – albo cnotliwi, chociaż ubodzy. Niczego takiego nie dowiadujemy się o Gertrudzie. Że ona sama pomija milczeniem swoje dzieciństwo i pochodzenie, to byłoby zrozumiałe w każdych warunkach; ale że pomija je także jej powiernica i współsiostra, redagująca jej pisma, to już zrozumiałe nie jest. Obszerny wstęp pióra tej współsiostry, nazywany tradycyjnie pierwszą księgą Herolda, zaczyna się od określenia daty, kiedy Gertruda rozpoczęła spisywać otrzymane objawienia (rok 1289), po czym wymienia teologów, którzy je swoim autorytetem potwierdzili; datuje pracę nad poszczególnymi częściami i opisuje wśród licznych anegdot sposób jej wykonania i pochodzenie tytułu. Kiedy wreszcie jednak dochodzi do samej głównej autorki, dowiadujemy się tylko, że została ona powołana do klasztoru i umieszczona w nim już w piątym roku życia, czyli inaczej w wieku lat czterech. Prawda, że jednym z najważniejszych tematów całej księgi jest darmowość łaski, dobrze przez takie powołanie ilustrowana, ale jednak dziwi, że o rodzicach nie ma żadnej wzmianki, a narracja przechodzi natychmiast do zalet Gertrudy, jej pojętności i dziecinnego entuzjazmu do nauki. Jeżeli więc najbardziej nawet utarty i wręcz obowiązujący frazes na temat rodziny nie został użyty, to jedno z dwojga: albo ta rodzina była zupełnie nieznana, a dziewczynka znalazła się w klasztorze jako znajda czy podrzutek – albo też pochodzenie jej było tego rodzaju, że o nim nie wypadało wspominać z entuzjazmem. W pierwszym wypadku w takim jak Helfta szlacheckim klasztorze zapewne wychowano by podrzutka na służkę raczej niż na chórową mniszkę. Wolno więc przypuszczać, że zaszła ewentualność druga: nieprawe dziecko kogoś wystarczająco możnego, by mogło zostać normalnie, może nawet z posagiem, przyjęte. Ale to oczywiście tylko domysł. I jeszcze jednej rzeczy można się domyślać: harmonijna i pozbawiona zranień osobowość Gertrudy pozwala mniemać, że przynajmniej przez te pierwsze cztery lata życia, zanim znalazła się w klasztorze, miała przy sobie matkę, i to matkę serdecznie ją kochającą. Czy ją jednak przed wstąpieniem do klasztoru straciła? To znowu domysł tylko, ale wolno przypuszczać, że nie. Jej współsiostra, redaktorka objawień, opisując w księdze I w pięknym porządku cnoty Gertrudy, w rozdziale poświęconym sprawiedliwości powiada, że gotowa ona była rozsądzić choćby na szkodę własnej matki, gdyby tak wymagała słuszność. Frazes – ale frazes taki byłby szczególnie niedelikatny w zastosowaniu do podrzutka, który matki w ogóle nie znał, i niewiele by także znaczył w odniesieniu do sieroty. A sztuka pisarska tej współsiostry jest zbyt dobra, żeby posądzać ją o tak niezgrabne i puste frazesy. Inna rzecz, że nawet jeśli ten nasz domysł jest słuszny, pozostaje prawdą, że Gertruda w klasztorze jeśli nawet nie od samego początku, to przynajmniej w latach późniejszych nie miała żadnych kontaktów ze swoją rodziną, a więc także i z matką. Jej powiernica interpretowała to jako zrządzenie Boga, który chciał być jak najdosłowniej jedynym przedmiotem jej miłości. Około roku 1289 oboje rodzice na pewno już nie żyli, gdyż Gertruda modliła się w tym czasie stale za ich dusze.
Datę dzienną urodzenia Gertrudy zapisuje ona sama: 6 stycznia. Datę roczną obliczamy (idąc wstecz od innych dat znanych) na rok 1256. Do klasztoru oddano więc czteroletnią dziewczynkę w roku 1260, krótko po osiedleniu się wspólnoty w Helfcie. Czasy były nadal niespokojne, po wygaśnięciu dynastii Hohenstaufów obierano królów to z kraju, to z zagranicy: na przykład w roku 1257 obrano jednocześnie jednego Anglika i jednego Hiszpana, z których pierwszy mało w Niemczech bywał, a drugi nie zjawił się wcale… O krok od tronu króla Rzeszy był Czech Ottokar II; budził jednak sprzeciw przez to, że był zbyt potężny, by elektorzy czuli się przy nim bezpiecznie. Oczywiście w kraju trwała anarchia. Saksonia w tym czasie podzieliła się na dwa księstwa. W Kościele głównym problemem zaczynali się stawać franciszkańscy spirituales, duchowi ekstremiści, których potępiono już w roku 1254. Generałem zakonu Braci Mniejszych jest jednak od roku 1257 św. Bonawentura, w którego autorytecie i zrównoważeniu wielu pokłada nadzieje na uspokojenie. Św. Tomasz pisze Sumę teologii, beginkom i begardom zaczyna być coraz ciaśniej między młotem hierarchii kościelnej a kowadłem pietystyczno-radykalnych ruchów ludowych. W Helfcie czteroletnia kandydatka dostaje habit, przystosowany zgodnie z regułą do wzrostu (trzeba jej będzie co rok szyć nowy), i pod kierunkiem doświadczonej, bo już dziewiętnastoletniej, mistrzyni kantorki Mechtyldy z Hackeborn zaczyna wchodzić w świat psalmów i liter. Serdeczna przyjaźń z tą mistrzynią potrwa do ich niemal równoczesnej śmierci, chociaż nie była to bynajmniej przyjaźń pozbawiona problemów; różnica charakterów i usposobień była między nimi duża. Mechtylda nie zdołała wychowance przekazać swojej pobłażliwości i nawet po jej nawróceniu uważała ją za przesadnie krytyczną wobec bliźnich. Nie Mechtylda też, ale jakaś inna, zapewne młodsza o wiele, nam z imienia nieznana, a bardzo Gertrudzie bliska współsiostra miała zostać w przyszłości współpracowniczką w spisywaniu jej objawień i ostateczną po śmierci obu świętych redaktorką tekstu Herolda.
O nowicjacie Gertrudy wiemy przede wszystkim to, co dotyczy stosunku wspólnoty do niej oraz przebiegu jej nauki. Mała była najwyraźniej beniaminkiem mniszek, zachwycała je swoją wesołością i zdolnościami, zapewne i dziecinną przemądrzałością, skoro zapisano, że była od początku sensibus cana… et facunda, czyli myśląca i wymowna. (Może nawet należałoby tłumaczyć: „wyszczekana”?) Natomiast nie mogła zachwycać zdrowiem: słabowita była przez całe życie – i jest to jedyny jej zewnętrzny krzyż, o którym wiemy. Wybuchowość w tym okresie zapewne łatwo w niej tolerowano, w późniejszych latach będą z tym problemy. Uczyła się szybko i z zapałem niebywałym, nawet jak na to środowisko. Nauka ówczesna zaczynała się od liter łacińskich, składanych najczęściej na tekstach psałterza, następnie przechodziło się do gramatyki i lektury autorów starożytnych, którzy byli źródłem wiedzy o świecie we wszystkich dziedzinach dziś nazwanych literaturą, historią, geografią, a nawet elementami przyrodoznawstwa. Wszystko to wchodziło w skład ogólnego wykształcenia i należało, według prastarego rozróżnienia, do umiejętności, czyli „sztuk”, właściwych ludziom wolnym i wykonywanych za darmo: artes liberales, co zwykliśmy tłumaczyć jako „sztuki wyzwolone”, w odróżnieniu od sztuk stosownych dla niewolników lub wykonywanych za zapłatę, jakimi były rzemiosła. A nie była to tylko lektura, ale w bardzo dużej mierze nauka na pamięć połączona z powtórką reguł gramatycznych w każdym przygotowywanym tekście. Dodajmy, że Gertruda miała zasłynąć jako świetna lektorka, a to jest możliwe tylko przy dogłębnym rozumieniu czytanego głośno tekstu. Następnym stadium była retoryka, czyli sztuka samodzielnego posługiwania się nie tylko językiem, ale i zabiegami literackimi, poznawana znowu na wybitnych przykładach. Opanowawszy już tak dobrze język – jak byśmy to dziś powiedzieli „w mowie i w piśmie” – przechodziło się do autorów patrystycznych, komentujących Biblię. Jak wielu tych autorów czytano, a pośrednio: jak dobrze zaopatrzona była klasztorna biblioteka w ich dzieła, widać po tym, że mniszki tamtejsze gotowe są zawsze przytoczyć na poparcie swojej myśli na przykład cytat ze św. Grzegorza, wzmocnić go cytatem ze św. Hieronima i podeprzeć jeszcze cytatem ze św. Bedy, zanim powrócą do przerwanego wątku. Gertruda chłonęła to wszystko z wyjątkowym przejęciem i w rekordowym tempie, ale jak się zdaje, przede wszystkim z wrodzonej ciekawości i równie wrodzonej potrzeby zajęcia czymś swego umysłu, który nie potrafił leżeć odłogiem. Nie było w tym nic złego, ale także nic szczególnie świątobliwego; miała szansę wyrosnąć na jednego więcej uroczego i genialnego mózgowca, tyle że z temperamentem.
Nie mamy żadnych wiadomości o dacie złożenia przez nią profesji, czyli ślubów zakonnych, ale musiało upłynąć o wiele więcej czasu po obłóczynach niż przewidziany w regule rok. Zapewne jednak nie więcej niż lat dziesięć: czternastoletnia profeska była wówczas nawet w oczach reformatorów i rygorystów czymś równie normalnym jak czternastoletnia mężatka. Mogło to więc być mniej więcej w tym czasie, kiedy w Helfcie przy mniszkach zamieszkała staruszka beginka Mechtylda z Magdeburga (rok 1270). W jakimś również nieznanym nam czasie po profesji Gertruda przyjęła tak zwaną konsekrację dziewic, przechowane od czasów pierwotnego Kościoła poświęcenie dziewicy na służbę Bożą, w średniowieczu udzielane już tylko mniszkom po złożonych ślubach. W przyszłości Gertruda poświęci obu tym obrzędom specjalne rozmyślania i modlitwy, przeznaczone do odnawiania w sobie ich zrozumienia.
Przydzielono jej pracę w klasztornym scriptorium w roli kopistki, i tę pracę wykonywać miała przez całe życie; w ówczesnych warunkach ekonomicznych klasztoru mogła to być dość często praca zarobkowa. Oczywiście jednak spotykamy Gertrudę w tekstach Herolda także przy innych zajęciach: szyje, przędzie, pomaga w pilnych pracach w ogrodzie. Pewnego dnia siostry szyją, siedząc na słomie, ale nie wiemy, czy to było w podwórzu latem podczas rekreacji, czy też słoma pełniła we wnętrzach klasztornych funkcję taniej a cieplej ławy. To drugie jest również możliwe; zdarzało się w ubogich klasztorach. Widzimy także Gertrudę, jak stoi w szeregu mniszek podczas tak zwanej statio, to jest wspólnej chwili skupienia przed wejściem do chóru, i na stojąco wyciąga z kieszeni czy spod szkaplerza tabliczkę, żeby zacząć coś pisać. Widocznie nosiła ją zawsze przy sobie, jak dziś niektórzy ludzie pióra noszą notes. Z wyposażenia jej warsztatu kopistki spotykamy w Heroldzie jeszcze jedno ciekawe narzędzie, berillum – lupę służącą do odczytywania zbyt drobno pisanego tekstu.
Nie wydaje się poświadczone, żeby obecność Mechtyldy z Magdeburga wpłynęła na rozwój duchowy Gertrudy bardziej niż obecność kilku innych świętych w zgromadzeniu. Wszystkie one razem wzięte musiały jednak być nieustannym świadectwem i przykładem zaangażowania całej osoby, a nie tylko rozumu, w życie zakonne. Niewątpliwie przykład starszych i dojrzałych już duchowo sióstr wpływał na pogłębienie duchowości, ale były jeszcze przynajmniej dwa inne czynniki, uchwytne i rozpoznawalne do dzisiaj jako narzędzia prowadzącej ją łaski. Gertruda poddana była mianowicie stałemu działaniu liturgii, którą wraz z innymi siostrami odprawiała codziennie, a z której treści dzięki tak wczesnemu opanowaniu łaciny nie traciła ani słowa. Ten strumień biblijnej i chrystocentrycznej pobożności unosił ją i przenikał, nawet gdy sobie z tego jeszcze nie zdawała sprawy. Nadto i sam opisany tu już tok studiów monastycznych tak właśnie był pomyślany, żeby wykształciwszy najpierw uczniów na humanistów, robić następnie z humanistów teologów. Użyte więc przez autorkę księgi I Herolda określenie dziejów duchowych Gertrudy de grammatica facta theologa jest właściwie najlepszym możliwym streszczeniem idealnego rozwoju duszy monastycznej.
Tylko że idealne wypadki zdarzają się nie tak znów często, a poza tym Gertruda przeżyła swoje nawrócenie z „gramatyki” na teologię wyjątkowo ostro, wręcz dramatycznie: właśnie jako nawrócenie. Nie od grzechu do pobożności oczywiście, ale od pobożności do Boga Żywego.
To nawrócenie przygotowywało się powoli, ale nieubłaganie. W adwencie roku 1280 dwudziestoczteroletnia Gertruda miała już głęboką świadomość, że coś z nią jest nie tak, jak być powinno, a jednocześnie czuła wielki strach przed trudami, które musiałaby spowodować zmiana: stwierdzi po nawróceniu, że teraz jarzmo Boże wydaje się jej słodkie i lekkie, chociaż jeszcze tak niedawno uważała, że jest nie do udźwignięcia. Ten stan wewnętrznej walki (dzisiejsi psychologowie mówią o dezintegracji pozytywnej) nasilał się przez mniej więcej dwa miesiące. Moment łaski przyszedł w najbardziej prozaicznych okolicznościach: wieczorem 27 stycznia 1281 roku, po komplecie, Gertruda szła przez dormitarz, czyli wspólną sypialnię mniszek, a spotkawszy idącą z przeciwka starszą zakonnicę, usunęła się na bok ze zwyczajowym ukłonem, aby ją przepuścić. Kiedy znowu podniosła głowę, była już nowym człowiekiem. Opowiada sama dokładnie to przeżycie; tu podkreślmy tylko dwa jego aspekty. Przede wszystkim jest niesłychanie charakterystyczne, że pierwsze słowa, jakie Bóg do niej kieruje, są echem Biblii i liturgii zarazem: starsi spośród nas rozpoznają pierwsze responsorium z godziny czytań drugiej niedzieli adwentu, złożone z wersetów i reminiscencji proroka Micheasza, a wchodzące także do prastarego śpiewu adwentowego Rorate coeli. Ponadto ten mur, przez który w żaden sposób nie mogłaby przejść sama, ale przez który w widzeniu zostaje przeniesiona mocą Bożą, wprowadza od pierwszej chwili temat darmowości łaski: wszelkiej łaski, w tym także i wybrania, jakie spotkało Gertrudę.
Od tej chwili następuje światło za światłem, pouczenie za pouczeniem. Wersety liturgii, słowa lektur zapalają się nagle, napełniając ją zrozumieniem i radością. Zresztą te iluminacje dopadają ją w każdych okolicznościach, na przykład gdy idzie po ogrodzie albo przędzie, albo myje ręce w pełnym słońcu przed obiadem. Zajmują one całe setki stron Herolda. Na zewnątrz nic się nie zmienia: Gertruda nadal jest kopistką i okresowo pomocą w pracach domowych, a w chórze – drugą kantorką, co wystawia na częste próby jej nie największą cierpliwość. Bo nie zmienia się także i jej charakter: Gertruda nadal jest popędliwa i wybuchowa, naprzykrza się też otoczeniu robieniem nieproszonych uwag i przeżywa z tego powodu rozterki. Ale to wszystko przestaje mieć znaczenie. Winy są po to, żeby je przynosić do nóg Pana, akurat tak samo jak wszystko inne. Nie mogło być takiej sprawy ani takich okoliczności, w których nie zwróciłaby się do Niego, i to z całym możliwym spokojem i ufnością, albo nie przyjęłaby z całą możliwą wdzięcznością czy to otrzymanego światła, czy przeciwnie, braku odpowiedzi.
Także jej niegodność nie ma żadnego znaczenia, a przynajmniej szybko przestaje mieć znaczenie. Gertruda nigdy nie straci z oczu prawdy, że sama z siebie jest niczym i że tylko łaska mogła takie nic podjąć z pyłu i obdarzyć bliskością Chrystusa. Właśnie ta bliskość, jak owo berilum, wydobywa na jaw tym jaśniej wszystkie jej wady, które nigdy nie pozwolą jej zapomnieć o własnej nicości. Mogłaby z tej pokory próbować odrzucić otrzymaną łaskę. Ale zasięgnąwszy zdania starszych towarzyszek, a przede wszystkim swojej byłej mistrzyni oraz niewątpliwie ksieni Gertrudy, i otrzymawszy przez ich usta potwierdzenie, że to rzeczywiście Pan do niej przemawia, przyznaje Mu z całą szczerością prawo do dokonania nawet i takiego wyboru. Nie wiadomo, czy konsultowała się także z Mechtyldą beginką: mogła już nie zdążyć, gdyż ta umarła w owym niezwykłym roku – w 1281.
Przeczytaj dzieła Św. Gertrudy Wielkiej: Zwiastun Bożej miłości, tom 1, Zwiastun Bożej miłości, tom 2 oraz Ćwiczenia.
Fragment książki Od Radegundy do Julianny. O autorce: Siostra Małgorzata Borkowska OSB urodziła się w 1939 r. Studiowała polonistykę i filozofię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz teologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Od 1964 jest benedyktynką w Żarnowcu. Autorka wielu prac historycznych, m.in. Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII i XVIII wieku, Czarna owca, Sześć prawd wiary oraz ich skutki, Ryk Oślicy, Twarze Ojców Pustyni, tłumaczka m.in. ojców monastycznych, felietonistka.
Źródło: ps-po.pl, 14
Autor: mj