Przeżył pięć dni pod ziemią
Treść
Po blisko 111 godzinach akcji ratunkowej w kopalni "Halemba" w Rudzie Śląskiej ratownikom udało się dotrzeć do przysypanego górnika. Mężczyzna przeżył, choć był wycieńczony i nieco potłuczony. Górnik został uwięziony ponad tysiąc metrów pod ziemią we środę wieczorem. Ratownicy do końca wierzyli, że zdołają uratować kolegę. Na szczęście tym razem się nie mylili, choć przyznali, że odnalezienie Zbigniewa Nowaka żywego i w dobrym stanie to cud.
- Gdyby nie to, że on sam był w stanie się wyczołgać, gdybyśmy musieli dotrzeć do niego z noszami, to akcja ratownicza trwałaby jeszcze dwie, a może nawet trzy zmiany - podkreślał Bogusław Wypych, szef akcji ratowniczej. Powiedział, że nie pamięta tak długiej i trudnej akcji ratunkowej, co więcej - szczęśliwie zakończonej. - Można powiedzieć, że był to cud - dodał. O godz. 9.22 górnik był już na powierzchni. Natychmiast został przewieziony do szpitala.
Podporą najbliższej rodziny okazała się pięcioletnia Laura, córka górnika, która nie dopuszczała myśli o tym, że tatuś mógł zginąć. - Najbardziej w trudnych chwilach pomagała nam Laurusia. Ona cały czas tupała nogą i twierdziła, że tatuś żyje, że mamy nie płakać, nic nie mówić, bo tatuś żyje. Ona była naszą największą podporą, ta malutka dziewczynka, ta moja Laurusia - mówiła z radością pani Marlena, żona górnika.
Ratownicy dotarli do poszkodowanego górnika wczoraj przed godz. 7.00 rano. Nie miał pojęcia, że spędził pod ziemią pięć dni. W pierwszej kolejności zapytał o dzień tygodnia i poprosił o wodę i jabłko. - Powiedzieliśmy mu, że minęły dwa, a nie pięć dni. To dlatego, by nie spowodować u niego szoku. Cieszył się wtedy, że zdąży złożyć życzenia żonie, która w czwartek obchodziła urodziny - powiedział Janusz Jarząbek, ratownik.
Górnik o własnych siłach przeczołgał się przez wydrążony przez ratowników otwór w zwałowisku. Ten na końcowym etapie miał zaledwie 90 cm wysokości. Po usłyszeniu górnika ratownicy postanowili jak najszybciej do niego dotrzeć, dlatego kopany tunel był coraz niższy i dochodził do zaledwie 30 cm wysokości.
Na zakończenie akcji ratowniczej z niepokojem czekała najbliższa rodzina Zbigniewa Nowaka. Pani Marlena, żona górnika, na spotkaniu z dziennikarzami podziękowała ratownikom za zaangażowanie i uratowanie małżonka. - Cieszę się z tego, że mąż żyje. Nie potrafię sprecyzować tej pierwszej myśli, to była radość, po prostu radość. Cieszyłam się, że po tylu dniach mogę go zobaczyć - mówiła. Wzruszenia nie krył także ojciec górnika. - Dzisiaj jest najważniejszy dzień w moim życiu. Czuję się tak, jak w dniu, kiedy Zbyszek się urodził. Po raz pierwszy mogę zapłakać ze szczęścia - powiedział.
Po przeprowadzeniu pierwszych badań szpitalnych lekarze byli dobrej myśli. - Stan ogólny pacjenta jest zadowalający. Nie ma żadnych zaburzeń funkcjonowania układu oddechowego i układu krążenia. Zaburzenia metaboliczne są mniejsze niż się spodziewaliśmy, aczkolwiek nie możemy wykluczyć, że wystąpią dodatkowe rzeczy, które się ujawnią po okresie wstępnej resuscytacji płynowej - powiedział dr Lech Krawczyk, ordynator oddziału intensywnej terapii sosnowieckiego szpitala im. św. Barbary. Górnik ma głęboką ranę łokcia. Nie doznał obrażeń wewnętrznych ani uszkodzeń wzroku. Lekarze podkreślali, że pacjent musi być hospitalizowany przez kilkanaście dni. - Nie można od razu przewidzieć wszystkich następstw wypadku. Dopiero po ustąpieniu stresu, po wyrównaniu wszystkich zaburzeń będzie można powiedzieć, jakie są konsekwencje narządowe tego, co działo się przez ostatnie pięć dni - mówili.
Jak Zbigniewowi Nowakowi udało się wytrzymać pięć dni pod ziemią, dziś trudno wytłumaczyć. Zdaniem ratowników, sił dodawały mu wiara w to, że nadejdzie pomoc, i odgłosy pracujących kolegów. Nie bez znaczenia była także dość wysoka temperatura w wyrobisku, sięgająca 28 stopni Celsjusza, która chroniła przed wychłodzeniem organizmu.
Marcin Austyn
"Nasz Dziennik" 2006-02-28
Autor: ab