Przejdź do treści
Przejdź do stopki

"Przezimować" zmianę rządu

Treść

Struktury MSZ i polskie placówki dyplomatyczne stały się przechowalnią kadr wywodzących się z głębokiego PRL-u. Odpowiadają one za brak autentycznie polskiej polityki zagranicznej. Stara ekipa czyni gorączkowe przygotowania, by po raz kolejny "przezimować" zmianę rządu. Jeśli resort spraw zagranicznych obejmie przedstawiciel Platformy Obywatelskiej - może im się to udać.
Tekę ministra spraw zagranicznych w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza obejmie prawdopodobnie Jan Maria Rokita jako wicepremier tego rządu z ramienia PO. Rozpatrywana była też kandydatura Jacka Saryusza-Wolskiego, byłego pełnomocnika rządu ds. integracji europejskiej, również z PO. - Prawo i Sprawiedliwość nie powinno oddawać Platformie MSZ. Po integracji z Unią Europejską nie można prowadzić polityki wewnętrznej bez powiązania z polityką zagraniczną. Bez dyplomacji PiS będzie ślepe i głuche, a to odbije się na jego wyniku wyborczym za 4 lata - twierdzi pracownik MSZ, pragnący zachować anonimowość. Według niego, niechętne PiS i braciom Kaczyńskim komentarze prasy zachodniej po wyborach są w dużej części inspirowane przez równie niechętne tej partii polskie placówki dyplomatyczne w stolicach europejskich. - Politycy Prawa i Sprawiedliwości powinni wejść szturmem na europejskie salony, inaczej nie skonsumują wyborczego zwycięstwa - twierdzi nasz rozmówca.
Dość powszechna jest opinia, że jedynym politykiem PiS, który mógłby objąć funkcję szefa dyplomacji, jest sam Jarosław Kaczyński. Ten jednak ze względów prestiżowych nie wejdzie jako minister do rządu, którego szefem jest jego partyjny podwładny Kazimierz Marcinkiewicz.
Zdaniem naszego rozmówcy, w resorcie niezbędne są gruntowne zmiany kadrowe. - Od 16 lat siedzi tam "stara gwardia" - ludzie powiązani ze służbami specjalnymi wschodniego sąsiada, wykształceni w sowieckiej szkole dyplomacji MGiMO (Moskiewski Państwowy Instytut Stosunków Międzynarodowych). W 1989 r. do tego starego układu dokleiło się środowisko dawnej Unii Wolności. Ani jedni, ani drudzy nie prowadzą żadnej "polskiej polityki zagranicznej". Cały ich wysiłek skoncentrowany jest na utrzymaniu się na stołkach w służbie zagranicznej. I tylko dryfują bezwolnie w zależności od tego, w którą stronę wiatr powieje - twierdzi urzędnik MSZ.
Tymczasem przez brak własnej polityki zagranicznej Polska ponosi wymierne szkody. Przykładem jest "rura", czyli gazociąg pod Bałtykiem: już w 2003 r. decyzję o tej inwestycji podjęła Rada UE, zastrzegając jednak, że muszą być przy tym uwzględnione interesy krajów nadbałtyckich - Polski, Litwy, Łotwy, Estonii. Tymczasem decydenci MSZ zamiast wcześniej dopilnować interesów naszego kraju, obudzili się dopiero wtedy, gdy Rosja i Niemcy podpisały umowę. Podobnie w kwestii stosunków polsko-niemieckich: gdyby nie inicjatywa Sejmu, w wyniku której podjęte zostały uchwały w sprawie roszczeń niemieckich i w sprawie reparacji, MSZ nie kiwnęłoby palcem, by bronić naszych interesów.

Stare kadry, nowy rząd
Tymczasem kadry MSZ, jak wynika z prasowych doniesień, gorączkowo szykują się, by przetrzymać "zmianę warty" w resorcie. W czasie gdy obecny rząd powinien już pakować manatki, dyrektor generalny MSZ Krzysztof Jakubowski postanowił rozpisać... konkurs na stanowiska dyrektorów departamentów w MSZ. Osoby, które obejmą te funkcje, będą praktycznie nieusuwalne. W konkursie mają wystartować obecni szefowie departamentów, piastujący dotąd funkcję na zasadzie p.o. dyrektora. Oni też opracowują warunki konkursu - czyli wymagania, jakie zostaną postawione kandydatom.
Zdaniem naszego informatora, robią to pod kątem własnej wygranej. - Kryteria nie wynikają z ustawy, lecz z zapotrzebowania, jakie zgłosi departament - utrzymuje nasz rozmówca. Zapytanie do szefa służby cywilnej: czy i kiedy konkurs zostanie przeprowadzony, pozostało bez odpowiedzi. Do startu w konkursie szykuje się m.in. Remigiusz Achilles Henczel z Departamentu Prawno-Traktatowego MSZ. Nie był dotąd członkiem służby zagranicznej, 2 lata temu został "przyniesiony w teczce" z Kancelarii Prezydenta. Uzyskał w MSZ etat radcy generalnego i stanowisko p.o. dyrektora departamentu. Dopiero latem zdał odpowiednie egzaminy do służby zagranicznej. W administracji państwowej pracuje od lat 80., wcześniej, jak twierdzi, współpracował z prof. Alfonsem Klafkowskim, znawcą stosunków polsko-niemieckich. Oprócz niego szykują się do objęcia stanowisk dyrektorskich Tomasz Lis w Departamencie Konsularnym i Jerzy Margański w Departamencie Systemu Informacji. Nikt nie ma ochoty czekać, by decyzję podjął nowy rząd.
Ponieważ sprawa konkursów wywołała burzę w prasie, kilku urzędników wykorzystało inną ścieżkę umocnienia się na stanowiskach, a mianowicie możliwość przyznania etatu przez dyrektora generalnego MSZ. Premier Belka w dniu złożenia dymisji "zdążył" podpisać kilka awansów, m.in. Henczela, na etat... ambasadora tytularnego. Jest to najwyższy etat w służbie zagranicznej (a przypomnijmy - Henczel zdał egzaminy do służby zagranicznej dopiero latem tego roku). Tego rodzaju nominacja wiąże się z podwyżką wynagrodzenia do poziomu 10-15 tys. miesięcznie, czyli więcej, niż zarabia wiceminister...

Ewakuacja na placówki
Część pracowników MSZ zamierza "przetrzymać" nową władzę na placówkach zagranicznych. Obsada niektórych trąci głębokim PRL-em. Ambasador RP w Madrycie, była wiceminister w MSZ Grażyna Bernatowicz, jeszcze w latach 70. swoje prace naukowe podpisywała nazwiskiem męża - Bernatowicz-Bierut. Maciej Górski, ambasador RP w Grecji, a wcześniej w Rzymie, jest znany z tego, że grywał w tenisa z prezydentem Kwaśniewskim, a poza tym jego mama była... sekretarką Bieruta. Sam dyrektor generalny MSZ Krzysztof Jakubowski, odpowiedzialny za kadry tzw. służby zagranicznej, jest szwagrem byłej posłanki SLD Aleksandry Jakubowskiej. On też wybiera się obecnie na zagraniczną placówkę do Indii. Zabawna sytuacja powstała w ambasadzie polskiej w Berlinie; mamy tam... trzech ambasadorów - jednego pełnomocnego i dwóch tytularnych. Ambasador pełnomocny - Andrzej Byrt, znany z proniemieckiego nastawienia, w oświadczeniu lustracyjnym przyznał się do współpracy z SB.
- Jeżeli do MSZ wkroczy Platforma, nie będzie radykalnych posunięć kadrowych, bo PO ma zbyt silne związki z byłą Unią Wolności. A w MSZ obowiązuje niepisana umowa, że co 4 lata wymieniają się kadry SLD i UW. Jak jedni obejmują funkcje w kraju, to drudzy jadą na placówki, żeby przeczekać. Jeśli się ich nie utrąci na początku kadencji, to "przezimują" na placówkach i znów wrócą na stanowiska - ostrzega urzędnik MSZ.
Małgorzata Goss



Polityczny savoir-vivre
W demokratycznych państwach polityka rządzi się niepisanym kodeksem dobrych obyczajów. Jednym z jego kanonów jest takie postępowanie, aby nie wiązać rąk nowej ekipie rządowej wyłonionej po wyborach. Wygląda na to, że premier Belka nigdy o tym politycznym savoir-vivrze nie słyszał. Nominowanie urzędników na wysokie stanowiska w MSZ w dniu składania przed Sejmem dymisji jest zdecydowanie w złym stylu: nie tylko świadczy o braku kultury politycznej, ale jest też przejawem swoistej "prywatyzacji państwa", tak charakterystycznej dla lewicowo-liberalnego sposobu myślenia. To samo można powiedzieć o przygotowywanych w trybie nagłym konkursach na stanowiska w służbie cywilnej i rozsyłaniu przez odchodzący rząd po świecie "swoich" ambasadorów. Cała ta taktyka świadczy o lekceważeniu woli społeczeństwa wyrażonej w wyborach i głęboko zakorzenionym w obozie postkomunistycznym braku poszanowania dla demokratycznych reguł gry.
Małgorzata Goss

"Nasz Dzienik" 2005-10-26

Autor: ab