Przesłanie mojego Ojca
Treść
Z Zofią Pilecką-Optułowicz, córką rotmistrza Witolda Pileckiego, rozmawia Bogusław Rąpała
Gdy rozpoczęła się druga wojna światowa, rotmistrz Witold Pilecki został zmobilizowany, miała Pani kilka lat. Jakie jest Pani najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa związane z Ojcem?
- Jest to okres, który zamyka się w okresie od 1933 r. do 1939 r., kiedy to Ojciec żegnał nas, idąc na tę straszliwą wojnę. Miałam wtedy sześć lat. Mieszkaliśmy w majątku Sukurcze koło Lidy. Wspominam ten czas jako cudowne lata mojego dzieciństwa. Ojciec uczył mnie kochać i szanować przyrodę. Mawiał, że wszystko, co w niej żyje, nawet najmniejsze stworzonko, ma swój sens istnienia. Porównywał przyrodę do łańcuszka, który nosiłam na szyi. Tłumaczył mi: "Jeśli rozerwiesz jedno ogniwko, to nie będzie mógł prawidłowo funkcjonować. Tak samo jest z przyrodą". Pamiętam nasze spacery po pięknych łąkach, gdzie nie można było zgnieść bucikiem nawet biedronki. Poprzez zabawę uczył nas odwagi, posłuszeństwa, umiejętności radzenia sobie w każdej sytuacji na miarę naszych lat. Ale nade wszystko wpajał nam poszanowanie dla prawdy.
Jak to robił?
- Nawet gdy zrobiliśmy coś, za co mogliśmy zostać skarceni przez naszego Ojca, nie mogliśmy go okłamać. Trzeba było mieć odwagę przyznać się do tego, co się zrobiło źle. Dbał również o naszą tężyznę fizyczną. Uczył nas hartu ducha i ciała, ponieważ uważał, że tylko wtedy będziemy mogli przeżyć nawet najgorsze doświadczenia. Strugał patyczki, które następnie nosiliśmy z tyłu pleców pod łokciami, aby mieć ładną sylwetkę. Pamiętam też jego klacz - nazywała się Bajka. Ojciec pięknie malował. Jego obrazy zdobiły ściany naszego dworku. Szczególnie dobrze zapamiętałam duży obraz Matki Bożej Karmiącej (sam go tak nazwał) wiszący u wezgłowia łoża małżeńskiego moich rodziców, namalowany w kolorach biało-niebieskich, oraz obrazy św. Antoniego i Matki Bożej Nieustającej Pomocy, które do tej pory znajdują się w kościele w Krupie na Białorusi, obok naszego byłego majątku w Sukurczach. Z perspektywy czasu sądzę, że Ojciec czuł, że jego okres kontaktu z dziećmi się kończy. Dlatego chciał nas jak najwięcej nauczyć. To wszystko skończyło się nagle, najpierw w 1939 r., kiedy Ojciec poszedł do wojska, a potem w 1940 r., kiedy musieliśmy wyjechać z Sukurcz, uciekając przed wywózką na Sybir. Nie było Taty i nastały ciężkie czasy.
Mieliście jakiś kontakt z Ojcem?
- Głównie listowny. W listach przekazywał troskę o nasze dalsze wychowanie. Tych listów zachowało się niewiele, ale dwa z nich zapamiętałam dobrze. Zawierały rysunki oraz wiersze. Pierwszy został napisany w Auschwitz. Ojciec narysował dwa krasnale - jeden miał czerwoną, a drugi niebieską czapeczkę. Ten z czerwoną (symbolizował Sowietów) był na górze, a z niebieską na dole (ten z kolei oznaczał Niemców). Nazwałam go potem listem proroczym. W drugim liście napisanym przed Powstaniem Warszawskim Ojciec wyrażał troskę o mamę i swoją miłość do niej. Wyraził ją w pięknym wierszu: "Mamusiu kochana, złota moja duszko, już dzisiaj od rana bije me serduszko. Więc skoro na niebie świat począł się bielić, ja lecę do ciebie, by cię rozweselić. By cię rozweselić i szepnąć na uszko to słowo od siebie, że moje serduszko należy do ciebie".
A do nas Ojciec tak pisał o mamie: "Gdy zasłabnie, no to przecie drugiej takiej nie znajdziecie". Moja mama prawie dorównywała w dzielności swojemu mężowi. Gdy zostaliśmy sami, ona - tak jak mówiła - wzięła nas "w zęby" i mimo wielu niebezpieczeństw przedostała się przez zieloną granicę na tereny okupowane przez Niemców, gdzie żyła nasza babcia.
Zastanawia się Pani czasem nad tym, jak udało się Pani Ojcu przetrwać obóz koncentracyjny w Auschwitz, gdzie dostał się z własnej woli, aby przekazywać informacje o tym, co się tam dzieje, pomagać innym współwięźniom przez podnoszenie ich na duchu?
- Cały czas twierdzę i mam to przekonanie, że mój Ojciec był posłany przez Boga. Nie ma drugiego człowieka, który dokonałby takich rzeczy w ciągu tak krótkiego życia. To byłoby niemożliwe bez Bożej pomocy. On miał zadanie, które wykonał w stu procentach. A ostatni meldunek złożył właśnie Temu, który go posłał. Ja tak to właśnie rozumiem.
Skąd w rotmistrzu Pileckim takie umiłowanie Ojczyzny?
- Odpowiadając na to pytanie, trzeba wrócić do czasów dzieciństwa mojego Ojca. Urodził się w Ołońcu na terenie Rosji, gdzie jego ojciec dostał pracę jako leśnik, i tam ożenił się z Ludwiką Osiecimską. Mieli czworo dzieci: Marię, Witolda, Wandę i Jerzego. Moja babcia była wspaniałym człowiekiem i wielką patriotką. Aby uchronić swoje dzieci przed wynarodowieniem, uczyła je języka polskiego, troszczyła się o to, żeby miały właściwy akcent oraz zapoznawała z polską sztuką i literaturą, pokazując im obrazy Grottgera oraz czytając "Trylogię" Henryka Sienkiewicza. To dlatego Ojciec całe fragmenty "Trylogii" potrafił cytować z pamięci. W czasie spotkań rodzinnych przekazywane były wiadomości na temat historii i rodziny. To właśnie matka uczyniła swojego syna Witolda wielkim patriotą, wpoiła mu miłość do Boga i Ojczyzny, przekazując ideę walki o niepodległość Polski.
W jaki sposób przejawiał się katolicyzm Pani Ojca?
- Wiara w Boga dała mu siłę do przetrwania. Uczył nas jej od dzieciństwa. Każdy dzień zaczynał się od modlitwy, potem dopiero było mycie i mogliśmy złożyć raport: "Tatusiu, czekamy na śniadanie". Modlitwą mogę też nazwać nasze przechadzki po Sukurczach. Ojciec pisał w swoim poemacie poświęconym opisowi rodzinnego majątku, że nawet przybysz, który zabłądził, zachwycał się pięknem tego zakątka. W tej przyrodzie widział Boga.
Wszystko na to wskazuje, że rotmistrz - bohater II wojny światowej, uczestnik Powstania Warszawskiego i oficer 2. Korpusu gen. Andersa - został aresztowany w wyniku denuncjacji agenta UB. Jak Pani zapamiętała tamten czas?
- Dokładnie pamiętam dzień jego aresztowania - 8 maja 1947 roku. Było to święto św. Stanisława i imieniny naszego wujka, który był razem z nami w Ostrowi Mazowieckiej. Ojciec zawsze przyjeżdżał z tej okazji, niekoniecznie w dzień samych imienin, ale wtedy kiedy mógł, najczęściej między sobotą a niedzielą. 12 maja Ojciec był oczekiwany przez nas, ponieważ był to dzień urodzin i imienin mojej mamy. On, starszy o pięć lat od mojej mamy, obchodził urodziny dzień później. W związku z tym wszyscy czekaliśmy na niego i byliśmy pewni, że przyjedzie. Gdzieś około północy zmorzył mnie sen. Obudziło mnie dwukrotne stuknięcie w szybę. Zerwałam się, krzyknęłam do mamy: "Mamo, Tata!", i podbiegłam do okna. Otworzyłam je, ale tam nie było nikogo. Po paru dniach dowiedziałam się, że Ojciec został aresztowany i znajduje się w więzieniu na ulicy Rakowieckiej.
Kilka dni później, 14 maja, napisał wierszem list do nadzorującego śledztwo Józefa Różańskiego, w którym zadeklarował: "Bo choćby mi przyszło postradać me życie - Tak wolę - niż żyć, a mieć w sercu ranę"...
- Napisał w nim również: "Sumą kar wszystkich mnie proszę karać". On ochraniał tych wszystkich, którzy zostali w tym procesie zatrzymani. To człowiek niebywały. Kochał życie, ludzi i przyrodę. Niesamowicie wrażliwy, a zarazem konsekwentny w działaniu. Świadczy o tym chociażby to, że gdy z ramienia Tajnej Armii Polskiej znalazł się w Auschwitz, potrafił utworzyć Tajną Organizację Wojskową, przekształconą później w Związek Organizacji Wojskowej, po to, aby jeszcze bardziej zjednoczyć różne opcje polityczne. Udało mu się to jak nikomu innemu. Jak to musiało być trudne, możemy sami ocenić dzisiaj, gdy jesteśmy tak bardzo podzieleni i skłóceni. Wtedy, w obliczu śmierci, też były różne ambicje wojskowych. Zresztą sam zanotował w swoim raporcie, że dokonał tego, czego być może nie potrafiłby dokonać na wolności - zjednoczył wszystkie siły polityczne. Po dwóch latach i siedmiu miesiącach pobytu w Auschwitz zorganizował ucieczkę. Słano za nim listy gończe. W krakowskim okręgu Armii Krajowej nie chciano z nim podjąć współpracy, ponieważ nie wierzono mu i jego dwóm towarzyszom ucieczki, podejrzewając, że są szpiegami. Aprzecież Ojcu chodziło o to, aby jak najszybciej doprowadzić do odbicia obozu przez siły alianckie, na co jednak nie było żadnych realnych widoków. Następnie wziął udział w Powstaniu Warszawskim. Następnie trafił do obozów Lamsdorf i Murnau. Potem zgłosił się do 2. Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa, gdzie został skierowany do pracy wywiadowczej na terenie Polski. W końcu nadeszła jego ostatnia droga krzyżowa i śmierć na Rakowieckiej...
Podczas jednego z widzeń w więzieniu rotmistrz Pilecki powiedział do swojej żony: "Oświęcim to była igraszka". Co jeszcze mówił w czasie tych ostatnich krótkich spotkań?
- Rozprawy toczyły się do 16 marca 1948 roku. Ojciec był wtedy wrakiem człowieka. Miał połamane obojczyki, nie mógł utrzymać głowy w pionie. Zamordowano go bardzo szybko, bo już 25 maja. Pewnie bano się, żeby nie uciekł. Inni czekali na egzekucję dłużej. Byłam za mała, żeby móc chodzić na jego rozprawy. Zresztą tylko w nielicznych rozprawach sądowych mogli brać udział członkowie rodzin. Na jednym z ostatnich posiedzeń, gdy już było wiadomo, że zginie, Ojciec dał mamie mały metalowy grzebyk i powiedział, żeby koniecznie kupiła książkę Tomasza á Kempis "O naśladowaniu Chrystusa". Chciał, żeby mama codziennie czytała nam fragmenty tej cudownej książeczki. "To ci da siłę" - powiedział do niej. Bardzo sobie cenię tę książeczkę i przez cały czas ją czytam. Jest to także testament dla mnie.
Pani mama została poinformowana o wykonaniu wyroku?
- Protokół wykonania wyroku przeczytałam dopiero w 1989 r., gdy przeglądałam dokumenty z procesu w prokuraturze wojskowej. Mama do końca wierzyła, że Ojciec żyje, że jest gdzieś na Syberii.
Czy został jakiś ślad po dworze w Sukurczach, miejscu Pani szczęśliwego dzieciństwa?
- Niedawno dostałam telefon od człowieka, który udał się do miejsca na Białorusi, gdzie dawniej były Sukurcze. Teraz nie ma tam nic, nawet jednego kamienia, który kiedyś stanowił podstawę naszego dworku. Nie ma również śladu po potężnych wiekowych lipach, które miały za zadanie chronić zabudowania przed wiatrem ze wschodu.
Nie ginie za to pamięć o rotmistrzu Witoldzie Pileckim. Przybywa szkół noszących jego imię. Tak realizuje się jego marzenie o sztafecie pokoleń. Czego dziś młodzi mogą nauczyć się od Pani Ojca?
- Te szkoły traktuję jak własne dzieci. Dlatego tak bardzo o nie dbam. Dziś, kiedy pojawia się słowo "patriotyzm", młodzież często nie ma pojęcia, co to jest. Wtedy im tłumaczę, że patriotyzm nie oznacza obecnie walki z karabinem, ale w ich przypadku solidną naukę, ażeby potem mogli dobrze pracować dla Polski, a nie wyjeżdżać. Mówię im: "Polska musi pięknieć i bogacić się waszą mądrością". To jest patriotyzm, który im przybliżam. Od mojego Ojca z pewnością można się uczyć miłości do Boga i Ojczyzny - tych wartości, dla których się urodził, żył, pracował, cierpiał oraz zginął. To jest jego przesłanie dla współczesnych. Oprócz tego Ojciec zawsze podkreślał, że trzeba pamiętać o tych, którzy złożyli w ofierze swoje młode życie, walcząc za Polskę i o jej godne miejsce w Europie. To się teraz nie za bardzo udaje... Być może nie dokończył swojego dzieła tak, jak by tego sobie życzył, ale nie pozwolił mu na to haniebny proces i wyrok śmierci. I teraz do nas należy dokończenie jego dzieła, jakim jest odbudowanie ducha Narodu Polskiego.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik
Gdy rozpoczęła się druga wojna światowa, rotmistrz Witold Pilecki został zmobilizowany, miała Pani kilka lat. Jakie jest Pani najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa związane z Ojcem?
- Jest to okres, który zamyka się w okresie od 1933 r. do 1939 r., kiedy to Ojciec żegnał nas, idąc na tę straszliwą wojnę. Miałam wtedy sześć lat. Mieszkaliśmy w majątku Sukurcze koło Lidy. Wspominam ten czas jako cudowne lata mojego dzieciństwa. Ojciec uczył mnie kochać i szanować przyrodę. Mawiał, że wszystko, co w niej żyje, nawet najmniejsze stworzonko, ma swój sens istnienia. Porównywał przyrodę do łańcuszka, który nosiłam na szyi. Tłumaczył mi: "Jeśli rozerwiesz jedno ogniwko, to nie będzie mógł prawidłowo funkcjonować. Tak samo jest z przyrodą". Pamiętam nasze spacery po pięknych łąkach, gdzie nie można było zgnieść bucikiem nawet biedronki. Poprzez zabawę uczył nas odwagi, posłuszeństwa, umiejętności radzenia sobie w każdej sytuacji na miarę naszych lat. Ale nade wszystko wpajał nam poszanowanie dla prawdy.
Jak to robił?
- Nawet gdy zrobiliśmy coś, za co mogliśmy zostać skarceni przez naszego Ojca, nie mogliśmy go okłamać. Trzeba było mieć odwagę przyznać się do tego, co się zrobiło źle. Dbał również o naszą tężyznę fizyczną. Uczył nas hartu ducha i ciała, ponieważ uważał, że tylko wtedy będziemy mogli przeżyć nawet najgorsze doświadczenia. Strugał patyczki, które następnie nosiliśmy z tyłu pleców pod łokciami, aby mieć ładną sylwetkę. Pamiętam też jego klacz - nazywała się Bajka. Ojciec pięknie malował. Jego obrazy zdobiły ściany naszego dworku. Szczególnie dobrze zapamiętałam duży obraz Matki Bożej Karmiącej (sam go tak nazwał) wiszący u wezgłowia łoża małżeńskiego moich rodziców, namalowany w kolorach biało-niebieskich, oraz obrazy św. Antoniego i Matki Bożej Nieustającej Pomocy, które do tej pory znajdują się w kościele w Krupie na Białorusi, obok naszego byłego majątku w Sukurczach. Z perspektywy czasu sądzę, że Ojciec czuł, że jego okres kontaktu z dziećmi się kończy. Dlatego chciał nas jak najwięcej nauczyć. To wszystko skończyło się nagle, najpierw w 1939 r., kiedy Ojciec poszedł do wojska, a potem w 1940 r., kiedy musieliśmy wyjechać z Sukurcz, uciekając przed wywózką na Sybir. Nie było Taty i nastały ciężkie czasy.
Mieliście jakiś kontakt z Ojcem?
- Głównie listowny. W listach przekazywał troskę o nasze dalsze wychowanie. Tych listów zachowało się niewiele, ale dwa z nich zapamiętałam dobrze. Zawierały rysunki oraz wiersze. Pierwszy został napisany w Auschwitz. Ojciec narysował dwa krasnale - jeden miał czerwoną, a drugi niebieską czapeczkę. Ten z czerwoną (symbolizował Sowietów) był na górze, a z niebieską na dole (ten z kolei oznaczał Niemców). Nazwałam go potem listem proroczym. W drugim liście napisanym przed Powstaniem Warszawskim Ojciec wyrażał troskę o mamę i swoją miłość do niej. Wyraził ją w pięknym wierszu: "Mamusiu kochana, złota moja duszko, już dzisiaj od rana bije me serduszko. Więc skoro na niebie świat począł się bielić, ja lecę do ciebie, by cię rozweselić. By cię rozweselić i szepnąć na uszko to słowo od siebie, że moje serduszko należy do ciebie".
A do nas Ojciec tak pisał o mamie: "Gdy zasłabnie, no to przecie drugiej takiej nie znajdziecie". Moja mama prawie dorównywała w dzielności swojemu mężowi. Gdy zostaliśmy sami, ona - tak jak mówiła - wzięła nas "w zęby" i mimo wielu niebezpieczeństw przedostała się przez zieloną granicę na tereny okupowane przez Niemców, gdzie żyła nasza babcia.
Zastanawia się Pani czasem nad tym, jak udało się Pani Ojcu przetrwać obóz koncentracyjny w Auschwitz, gdzie dostał się z własnej woli, aby przekazywać informacje o tym, co się tam dzieje, pomagać innym współwięźniom przez podnoszenie ich na duchu?
- Cały czas twierdzę i mam to przekonanie, że mój Ojciec był posłany przez Boga. Nie ma drugiego człowieka, który dokonałby takich rzeczy w ciągu tak krótkiego życia. To byłoby niemożliwe bez Bożej pomocy. On miał zadanie, które wykonał w stu procentach. A ostatni meldunek złożył właśnie Temu, który go posłał. Ja tak to właśnie rozumiem.
Skąd w rotmistrzu Pileckim takie umiłowanie Ojczyzny?
- Odpowiadając na to pytanie, trzeba wrócić do czasów dzieciństwa mojego Ojca. Urodził się w Ołońcu na terenie Rosji, gdzie jego ojciec dostał pracę jako leśnik, i tam ożenił się z Ludwiką Osiecimską. Mieli czworo dzieci: Marię, Witolda, Wandę i Jerzego. Moja babcia była wspaniałym człowiekiem i wielką patriotką. Aby uchronić swoje dzieci przed wynarodowieniem, uczyła je języka polskiego, troszczyła się o to, żeby miały właściwy akcent oraz zapoznawała z polską sztuką i literaturą, pokazując im obrazy Grottgera oraz czytając "Trylogię" Henryka Sienkiewicza. To dlatego Ojciec całe fragmenty "Trylogii" potrafił cytować z pamięci. W czasie spotkań rodzinnych przekazywane były wiadomości na temat historii i rodziny. To właśnie matka uczyniła swojego syna Witolda wielkim patriotą, wpoiła mu miłość do Boga i Ojczyzny, przekazując ideę walki o niepodległość Polski.
W jaki sposób przejawiał się katolicyzm Pani Ojca?
- Wiara w Boga dała mu siłę do przetrwania. Uczył nas jej od dzieciństwa. Każdy dzień zaczynał się od modlitwy, potem dopiero było mycie i mogliśmy złożyć raport: "Tatusiu, czekamy na śniadanie". Modlitwą mogę też nazwać nasze przechadzki po Sukurczach. Ojciec pisał w swoim poemacie poświęconym opisowi rodzinnego majątku, że nawet przybysz, który zabłądził, zachwycał się pięknem tego zakątka. W tej przyrodzie widział Boga.
Wszystko na to wskazuje, że rotmistrz - bohater II wojny światowej, uczestnik Powstania Warszawskiego i oficer 2. Korpusu gen. Andersa - został aresztowany w wyniku denuncjacji agenta UB. Jak Pani zapamiętała tamten czas?
- Dokładnie pamiętam dzień jego aresztowania - 8 maja 1947 roku. Było to święto św. Stanisława i imieniny naszego wujka, który był razem z nami w Ostrowi Mazowieckiej. Ojciec zawsze przyjeżdżał z tej okazji, niekoniecznie w dzień samych imienin, ale wtedy kiedy mógł, najczęściej między sobotą a niedzielą. 12 maja Ojciec był oczekiwany przez nas, ponieważ był to dzień urodzin i imienin mojej mamy. On, starszy o pięć lat od mojej mamy, obchodził urodziny dzień później. W związku z tym wszyscy czekaliśmy na niego i byliśmy pewni, że przyjedzie. Gdzieś około północy zmorzył mnie sen. Obudziło mnie dwukrotne stuknięcie w szybę. Zerwałam się, krzyknęłam do mamy: "Mamo, Tata!", i podbiegłam do okna. Otworzyłam je, ale tam nie było nikogo. Po paru dniach dowiedziałam się, że Ojciec został aresztowany i znajduje się w więzieniu na ulicy Rakowieckiej.
Kilka dni później, 14 maja, napisał wierszem list do nadzorującego śledztwo Józefa Różańskiego, w którym zadeklarował: "Bo choćby mi przyszło postradać me życie - Tak wolę - niż żyć, a mieć w sercu ranę"...
- Napisał w nim również: "Sumą kar wszystkich mnie proszę karać". On ochraniał tych wszystkich, którzy zostali w tym procesie zatrzymani. To człowiek niebywały. Kochał życie, ludzi i przyrodę. Niesamowicie wrażliwy, a zarazem konsekwentny w działaniu. Świadczy o tym chociażby to, że gdy z ramienia Tajnej Armii Polskiej znalazł się w Auschwitz, potrafił utworzyć Tajną Organizację Wojskową, przekształconą później w Związek Organizacji Wojskowej, po to, aby jeszcze bardziej zjednoczyć różne opcje polityczne. Udało mu się to jak nikomu innemu. Jak to musiało być trudne, możemy sami ocenić dzisiaj, gdy jesteśmy tak bardzo podzieleni i skłóceni. Wtedy, w obliczu śmierci, też były różne ambicje wojskowych. Zresztą sam zanotował w swoim raporcie, że dokonał tego, czego być może nie potrafiłby dokonać na wolności - zjednoczył wszystkie siły polityczne. Po dwóch latach i siedmiu miesiącach pobytu w Auschwitz zorganizował ucieczkę. Słano za nim listy gończe. W krakowskim okręgu Armii Krajowej nie chciano z nim podjąć współpracy, ponieważ nie wierzono mu i jego dwóm towarzyszom ucieczki, podejrzewając, że są szpiegami. Aprzecież Ojcu chodziło o to, aby jak najszybciej doprowadzić do odbicia obozu przez siły alianckie, na co jednak nie było żadnych realnych widoków. Następnie wziął udział w Powstaniu Warszawskim. Następnie trafił do obozów Lamsdorf i Murnau. Potem zgłosił się do 2. Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa, gdzie został skierowany do pracy wywiadowczej na terenie Polski. W końcu nadeszła jego ostatnia droga krzyżowa i śmierć na Rakowieckiej...
Podczas jednego z widzeń w więzieniu rotmistrz Pilecki powiedział do swojej żony: "Oświęcim to była igraszka". Co jeszcze mówił w czasie tych ostatnich krótkich spotkań?
- Rozprawy toczyły się do 16 marca 1948 roku. Ojciec był wtedy wrakiem człowieka. Miał połamane obojczyki, nie mógł utrzymać głowy w pionie. Zamordowano go bardzo szybko, bo już 25 maja. Pewnie bano się, żeby nie uciekł. Inni czekali na egzekucję dłużej. Byłam za mała, żeby móc chodzić na jego rozprawy. Zresztą tylko w nielicznych rozprawach sądowych mogli brać udział członkowie rodzin. Na jednym z ostatnich posiedzeń, gdy już było wiadomo, że zginie, Ojciec dał mamie mały metalowy grzebyk i powiedział, żeby koniecznie kupiła książkę Tomasza á Kempis "O naśladowaniu Chrystusa". Chciał, żeby mama codziennie czytała nam fragmenty tej cudownej książeczki. "To ci da siłę" - powiedział do niej. Bardzo sobie cenię tę książeczkę i przez cały czas ją czytam. Jest to także testament dla mnie.
Pani mama została poinformowana o wykonaniu wyroku?
- Protokół wykonania wyroku przeczytałam dopiero w 1989 r., gdy przeglądałam dokumenty z procesu w prokuraturze wojskowej. Mama do końca wierzyła, że Ojciec żyje, że jest gdzieś na Syberii.
Czy został jakiś ślad po dworze w Sukurczach, miejscu Pani szczęśliwego dzieciństwa?
- Niedawno dostałam telefon od człowieka, który udał się do miejsca na Białorusi, gdzie dawniej były Sukurcze. Teraz nie ma tam nic, nawet jednego kamienia, który kiedyś stanowił podstawę naszego dworku. Nie ma również śladu po potężnych wiekowych lipach, które miały za zadanie chronić zabudowania przed wiatrem ze wschodu.
Nie ginie za to pamięć o rotmistrzu Witoldzie Pileckim. Przybywa szkół noszących jego imię. Tak realizuje się jego marzenie o sztafecie pokoleń. Czego dziś młodzi mogą nauczyć się od Pani Ojca?
- Te szkoły traktuję jak własne dzieci. Dlatego tak bardzo o nie dbam. Dziś, kiedy pojawia się słowo "patriotyzm", młodzież często nie ma pojęcia, co to jest. Wtedy im tłumaczę, że patriotyzm nie oznacza obecnie walki z karabinem, ale w ich przypadku solidną naukę, ażeby potem mogli dobrze pracować dla Polski, a nie wyjeżdżać. Mówię im: "Polska musi pięknieć i bogacić się waszą mądrością". To jest patriotyzm, który im przybliżam. Od mojego Ojca z pewnością można się uczyć miłości do Boga i Ojczyzny - tych wartości, dla których się urodził, żył, pracował, cierpiał oraz zginął. To jest jego przesłanie dla współczesnych. Oprócz tego Ojciec zawsze podkreślał, że trzeba pamiętać o tych, którzy złożyli w ofierze swoje młode życie, walcząc za Polskę i o jej godne miejsce w Europie. To się teraz nie za bardzo udaje... Być może nie dokończył swojego dzieła tak, jak by tego sobie życzył, ale nie pozwolił mu na to haniebny proces i wyrok śmierci. I teraz do nas należy dokończenie jego dzieła, jakim jest odbudowanie ducha Narodu Polskiego.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik
Autor: wa