Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Przerwa na dawkę hormonów

Treść

Brytyjski resort zdrowia wprowadza do szkół program, który umożliwia podawanie 13-letnim dziewczynkom hormonalnych środków antykoncepcyjnych bez wiedzy ich rodziców. W niektórych szkołach ordynuje się je nawet dziewięciolatkom. Wszystko w zgodzie z rządowymi wytycznymi.



Nagłośnienie tych informacji wywołało falę protestów rodziców. Według najnowszych statystyk resortu zdrowia, w ciągu ostatnich pięciu lat sześciokrotnie wzrosła liczba dziewczynek pomiędzy 13. a 15. rokiem życia, które otrzymały specjalne implanty lub zastrzyki hormonalne. Zaledwie w ostatnim roku co najmniej 7400 uczennic w tym wieku poddano podobnej procedurze. Władze poddały te dane analizie i zdecydowały, że... wyjdą naprzeciw "popytowi". Postanowiono udostępniać w szkołach antykoncepcję za darmo. Resort twierdzi, że wdrażany program doprowadzi do zredukowania liczby ciąż wśród nastolatek o co najmniej 22 procent.



Rodzice są załamani takim myśleniem urzędników. Nikt nie kwestionuje tego, że ciąże nastolatek to ogromny problem wśród brytyjskiej młodzieży, ale oburzające są zastosowane metody. Matki i ojcowie protestują m.in. przeciw temu, że personel szkół pod groźbą złamania "zasady poufności" nie może powiadomić rodziców, iż ich nieletnie córki zamierzają poddać się tej groźnej procedurze. Nie mogą uczynić tego także po jej przeprowadzeniu. To powód, dla którego - jak informują brytyjskie gazety - nie sposób dokładnie ocenić, ile szkół realizuje antykoncepcyjny program rządu.

Przedstawiciele resortu zdrowia powtarzają w kółko, że środki hormonalne podaje uczennicom wykwalifikowany personel. Twierdzą też, że lepiej dla nich będzie, jeśli poddadzą się temu w bezpiecznych warunkach, niż gdyby miały szukać "pomocy" na własną rękę. - Jestem naprawdę zła! Zgadzam się, że nastolatki powinny posiadać wiedzę na temat zdrowia i seksualności, gdyż jest to bardzo ważne, ale to już jest jeden krok za daleko - twierdzi matka trzynastolatki z Southampton, której wszczepiono antykoncepcyjny implant. - Rozmawiałam z wieloma rodzicami dzieci z tej szkoły i oni są przerażeni tym, co się tam dzieje - dodaje.

Z rodzicami solidaryzują się konserwatywni parlamentarzyści. Podkreślają, że podawanie środków hormonalnych tak młodym osobom jest nie tylko naganne moralnie, niebezpieczne dla zdrowia, ale też łamie prawo rodziców do wychowania i ochrony własnych dzieci. - To jest jawne łamanie praw rodziców do wychowania dzieci. Mamy tu przecież do czynienia z chirurgiczną, inwazyjną procedurą, narzuconą dzieciom bez wiedzy rodziców - podkreśla Nadine Dorries, posłanka torysów. Takie postępowanie wzbudza niepokój również po lewej stronie sceny politycznej. - Przeprowadzanie chirurgicznych zabiegów w szkole bez wiedzy rodziców jest moralnie naganne. Powiedziano mi, że towarzyszy temu długa lista pytań sprawdzających, ale skąd trzynastolatka ma mieć świadomość całej swojej historii medycznej? - pyta laburzysta Alan Whitehead.



Antykoncepcja dla dziewięciolatek

Zabieg, który władze fundują nawet dziewięciolatkom, polega na wstrzyknięciu pod skórę na ramieniu specjalnego urządzenia. Ma ono pozbawić dziewczynkę na pewien czas płodności poprzez systematyczne uwalnianie do krwi hormonów. W tym przypadku chodzi o dostarczanie do organizmu progesteronu, aby powstrzymać owulację i w ten sposób uniemożliwić zajście w ciążę. Jeśli szkoła nie jest w stanie zapewnić odpowiednio wykwalifikowanej kadry, ministerstwo finansuje procedurę w "zaprzyjaźnionych klinikach planowania rodziny" lub szpitalach. Jest dowiedzione, że podawany środek powodował, podobnie jak wszystkie specyfiki hormonalne, nawet u dorosłych kobiet, liczne efekty uboczne i rozregulowywał naturalny cykl menstruacyjny. Jego stosowaniu towarzyszy także wzrost ryzyka zachorowania na raka piersi oraz zmniejszenie masy kości. Komentatorzy są zgodni: konsekwencje stosowania takich środków u tak młodych dziewcząt, które ciągle rosną i rozwijają się, mogą być tym bardziej tragiczne.

Jak pokazują wszystkie statystyki, dotychczasowe programy masowego dostarczania antykoncepcji do szkół, mające na celu zmniejszenie liczby ciąż wśród nastolatek, przynosiły efekt odwrotny. Brytyjczycy zastanawiają się, dlaczego tym razem miałoby być inaczej. Norman Wells, dyrektor Family Education Trust (FET), twierdzi, że urzędnicy z resortu zdrowia zdecydowanie lepiej przysłużyliby się tej sprawie, zachęcając młodych ludzi do wstrzemięźliwości seksualnej. Działania brytyjskich urzędników przynoszą efekt wręcz odwrotny: skłaniają wręcz nastolatków do rozpoczęcia współżycia. - Programy takie jak ten nieuchronnie prowadzą do tego, że chłopcy wywierają presję na dziewczynkach. Mogą teraz powiedzieć swoim dziewczynom: "Możesz pójść do szkolnej kliniki i oni dadzą ci implant i nie będziesz musiała się martwić, że zajdziesz w ciążę". Będą im mówili, że nie będą musiały wstydzić się pójścia do lekarza i że jest to w pełni poufne, i że ich mamy nie muszą nic o tym wiedzieć - argumentuje Wells. Jak wskazuje dyrektor FET, rodzice wysyłają dzieci do szkół z nadzieją, że otrzymają tam dobrą edukację, nie zaś po to, aby pracownicy medyczni oferowali im środki antykoncepcyjne za ich plecami. Norman Wells zauważa, że najnowszy program resortu zdrowia to tylko dolewanie oliwy do ognia, jakim jest problem rozwiązłości wśród młodych ludzi.



Łukasz Sianożęcki




Nasz Dziennik Czwartek, 16 lutego 2012, Nr 39 (4274)

Autor: au