Przełom w dziejach ludzkości i historii świata
Treść
Wybór Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej KOMENTUJE dr Tomasz M. Korczyński
Zacznijmy od wstępnego pytania. W przestrzeni europejskich bytów (sztucznych) istnieją: Rada Europy, Rada Europejska, Rada Unii Europejskiej. Do którego z wyżej wymienionych bytów został wybrany Donald Tusk jako jego szef?
Nieistotne. Przynajmniej dla mainstreamowych mediów. One ogłosiły już, że Tusk został „prezydentem Europy”. Jest to szczyt ignorancji, ponieważ Donald Tusk otrzymał nominację na najmniej prestiżowe stanowisko z wyżej wymienionych tworów, czyli do Rady Europejskiej, której został przewodniczącym.
Też nieważne. Rozwrzeszczane media mainstreamu, przede wszystkim TVN i „Gazeta Wyborcza” wpadły w dziką euforię. Te wielkie, czerwone litery, wykrzykniki rozbawiają. Ten zachwyt jest komiczny, szczytem obciachu kolejne obwieszczenia: „Donald Tusk mężem stanu”, „najważniejsze wydarzenie w historii Polski”, „Tusk prezydentem Europy”, itp.
Okazuje się, że Tusk został nowym prezydentem Rosjan, Ukraińców, Serbów, Białorusinów, ale i Polaków, i Niemców… Ten zawstydzający etnocentryzm i prymitywne upraszczanie są konsekwencją unijnych zabiegów mnożenia bytów ponad potrzebę oraz nadmuchiwania unijnych stanowisk dla ambicji kolejnych eurokratów i figurantów.
Szał prorządowych mediów w postaci nagłówków kolejnych newsów obraża inteligencję czytelników, którym, zdaniem owych rozszalałych mediów nagle z Brukseli spada nowy „prezydent Europy”. Ten szczyt absurdu jest możliwy dzięki libertyńsko-lewicowej nowomowie produkowanej w Unii Europejskiej, która nie ma sobie równych pod Słońcem Peru.
Przy okazji okazało się, jak niewiele i dla Tuska, i dla jego ekipy, jak i jego mediów znaczy urząd polskiego Prezesa Rady Ministrów. Skoro tak wielkim prestiżem jest efemeryda w postaci funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej (stanowiska istniejącego zaledwie od pięciu lat), to dlaczego ekipa Platformy Obywatelskiej trudzi się na tak mało prestiżowych urzędach Rzeczypospolitej Polskiej?
Tusk zmyka w grudniu do Brukseli, a propaganda sukcesu okrzykuje jego ucieczkę sukcesem. Tusk zostawia po sobie zgliszcza i niebezpieczeństwo wojny, a usłużne media ogłaszają największy sukces Polski w historii Polski. Tusk tchórzliwie, korzystając jak Stanisław August Poniatowski ze wsparcia antypolskich potęg wymyka się osądowi wyborczemu, ale propaganda głosi wzmocnienie Polski na arenie międzynarodowej. I tak dalej.
Tylko sam Tusk przebija senatora Jana Filipa Libickiego, który na swoim blogu porównał wybór Tuska do wyboru na Papieża Karola Wojtyły. Donald Tusk wczuł się w tę rolę, ponieważ jego pierwsze słowa po wyborze zabrzmiały jak jakaś tania kalka ze słynnego przemówienia św. Jana Pawła II („Przychodzę tu do Brukseli z kraju…”).
PR-owski balon ciągle jest nadmuchiwany. Kiedy pęknie, okaże się, że król jest nagi.
Nie bądźmy bowiem naiwni. Berlinowi, Brukseli, a nawet Moskwie podoba się taki słabeusz na salonach europejskich, który nic nie może, niczego nie potrafi (oprócz rozdawania uśmieszków i wygłaszania wyuczonych formułek powitalnych – czytanych z kartki!), wierny swoim zleceniodawcom wykonawca odgórnych dyrektyw.
Marionetka bez odrobiny własnej samodzielności, realizator woli większych i ważniejszych będzie posłusznym narzędziem do kontroli.
Tusk otrzymując pustą nominację bez znaczenia został tym samym wynagrodzony za swoją „pro-europejską” politykę, która w praktyce oznacza wyprzedawanie polskich dóbr narodowych, niszczenie dziedzictwa kulturowo-historycznego, osłabienie Polski na arenie międzynarodowej, uniemożliwianie jej wzrostu gospodarczego, aby nie była niewygodnym konkurentem, pacyfikację wartości chrześcijańskich, zrobienie z młodych i wykształconych Polaków tanich imigrantów na zmywaku w Anglii, Irlandii, RFN, żeby przypadkiem młode pokolenie Niemców, Francuzów, Irlandczyków i Brytyjczyków nie miało za mocnych konkurentów. Szefowanie Radzie Europejskiej jest trzydziestoma srebrnikami za osłabienie Polski.
A sam Donald Tusk, czego nigdy przecież nie ukrywał, zawsze marzył o światłach z żyrandoli w Pałacu Prezydenckim. Teraz poświeci mu jarzeniówka w gabinecie w Brukseli. W każdym razie, będzie mieć jeszcze mniej pracy.
Niewątpliwie ucieczka Tuska do Brukseli będzie miała swoje konsekwencje dla polskiej polityki. Nie wiem, czy ktoś może być gorszym premierem niż on. To się okaże w praktyce w ciągu najbliższego czasu. Jednak poniesienie politycznej i karnej odpowiedzialności za pozostawienie bałaganu, demolki w państwie, doprowadzenie do pauperyzacji społeczeństwa, dewastacja dziedzictwa narodowego, marnotrawstwo potencjału młodego pokolenia, i wycofanie się sprytnie rakiem z bajzlu, do jakiego się doprowadziło przez siedem lat, uszło Tuskowi płazem. Na razie. Przez najbliższych pięć lat jest kryty (bo pewnie uda mu się przedłużyć pobyt na brukselskich wakacjach).
Jest kilka dobrych stron tego nieistotnego, w gruncie rzeczy zdarzenia. Donald Tusk musi zdymisjonować rząd. Donald Tusk poda się wraz z rządem do dymisji. Będzie w Polsce do końca listopada. To najlepsza strona dzisiejszego wydarzenia.
Po drugie, Platforma Obywatelska traci swego lidera i będzie musiała na nowo stworzyć jakąś formułę. To oznacza walkę wewnętrzną, zarzynanie się nawzajem klik, układów, spółdzielni i watah, rozpad w szybkim czasie tego sztucznego projektu. Na pewno nie nastąpi jego wzmocnienie. Jeżeli zaś premierem zostanie Ewa Kopacz, wówczas koniec tego niebezpiecznego dla Polski tworu nastąpi jeszcze szybciej.
Przyznam, że czekałem z niecierpliwością na pierwsze występy Donalda Tuska po angielsku. Czytając z kartki poradził sobie nieźle. W ciągu kolejnych pięciu lat poprawi akcent, wymieni tłumacza na lepszego i może nie wróci już do Polski w ogóle, zajmując jakieś kolejne stanowiska unijne.
Moim zdaniem, Tusk ma szansę na europejskich salonach przebić swego poprzenika i wykazać się czymś ciekawszym, bo o to akurat nietrudno. Czym bowiem zasłynął piastując tę „prestiżową” funkcję pan van Rompuy?
… Kto?... No właśnie.
Dr Tomasz M. Korczyński
Nasz Dziennik, 31 sierpnia 2014
Autor: mj