Przegrana na własne życzenie
Treść
Z Bartłomiejem Biskupem, politologiem z UW, rozmawia Izabela Borańska
Co przyczyniło się, Pana zdaniem, do wygranej PO? Czy miały na to wpływ błędy strategiczne PiS popełnione w czasie kampanii wyborczej?
- Oczywiście, tak. Pierwsza rzecz, to są właśnie te błędy popełnione przez Prawo i Sprawiedliwość w czasie ostatnich dwóch tygodni, w okresie najgorętszej kampanii. Wygrana Platformy wcale nie jest efektem jakiejś jej świetnej kampanii, bo taka wcale nie była, była normalna, nie było żadnego specjalnego "wystrzału". To jest kwestia błędów PiS. Po drugie, całe to głosowanie to było PiS kontra reszta świata, zresztą sam PiS tę sytuację tak ustawił i niestety tak to się skończyło. Na przykład ludzie lewicy głosowali na tzw. mniejsze zło, bo PO ma większe szanse na stworzenie rządu, dlatego oni zamiast na LiD głosowali właśnie na Platformę. Wszystko, byleby tylko PiS dalej nie rządził, tak to się odbyło. Poza tym Platformie udało się zmobilizować do głosowania potężny elektorat dużych miast, który - nie da się ukryć - przesądził o wyniku wyborów.
Jaki był największy błąd PiS?
- Były dwa takie błędy. Po pierwsze, dopuszczenie do debaty z Donaldem Tuskiem, a po drugie, sprawa posłanki Sawickiej. Jarosław Kaczyński był na pozycji takiej, że dystansował się do konkurentów, w tym sensie, że on był premierem, poważnym politykiem, a oni się tam między sobą boksowali. Dopuszczając do debaty, ustawił sytuację zupełnie inaczej, że on jest jednym ze wszystkich. Na dodatek tę debatę przegrał. Od początku było wiadomo, że premier może więcej stracić, niż zyskać. Do debaty doszło, premier został do niej źle przygotowany i przegrał. Zagrały emocje, nie zdołał się obronić przed strategią Donalda Tuska. Druga rzecz to sprawa posłanki Sawickiej. Była ona klarowna i czysta pod względem oczywistej jej winy, bez dwóch zdań, ale wyciągnięcie tej sprawy w tamtym momencie wyglądało jak ten tzw. odgrzany kotlet. Nie było to jakieś zaskakujące uderzenie w korupcję, ludzie to odczytali jako wyciąganie czegoś na siłę, żeby wbić szpilę w przeciwników. Wyglądało to jak przysłowiowe chwytanie się tonącego brzytwy. To się obróciło przeciwko Prawu i Sprawiedliwości, bo sprawa została odgrzana bez mocnych uderzeń. Na dodatek jeszcze to pokazanie płaczącej posłanki Sawickiej w telewizji. Wiadomo, że jak płacze kobieta, to ludzie się wzruszają. To było takie kontrowersyjne użycie służb w czasie kampanii wyborczej. To wyglądało jak mielenie wciąż tego samego tematu, to przestało być wiarygodne.
Dlaczego premier tak słabo wypadł w debacie?
- Trzeba zapytać sztabu. Prawdopodobnie Donald Tusk był bardziej zdeterminowany, on wiedział, że od tego wszystko zależy, jego być albo nie być. Też błędy sztabu, ta głośna publiczność zdołała wyprowadzić premiera z równowagi, co też politykowi takiej rangi nie powinno się zdarzyć.
Donald Tusk zapowiada cud gospodarczy. Wyborcy doczekają się tego?
- Kampania wyborcza zawsze jest festiwalem obietnic. PO wyjątkowo dużo ich złożyła, o wiele więcej niż PiS. Czas rozliczenia przyjdzie prędzej czy później. Czy to się da zrobić, nie wiem. Jeśli chodzi o hasło "By żyło się lepiej. Wszystkim". Trudno to zmierzyć. Co do cudu, to też byłbym ostrożny, bo nie wiadomo np., czy za pół roku nie będzie dekoniunktury. Taki cud tak bardzo zależny od samego rządu wcale nie jest, rząd może pomagać, ale w tej chwili w dobie globalizacji to zależy od tylu czynników gospodarki światowej, że rząd takiego małego państwa jak Polska ma wpływ mały. Wszystko wyjdzie jak zwykle "w praniu". Politycy zawsze dużo obiecują, a potem przychodzi rzeczywistość, trzeba się zmierzyć z murem. Każdy rząd ma swoje priorytety, jedne rzeczy robi lepiej, inne gorzej, ale nie da się wszystkich obietnic w stu procentach spełnić, niestety.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-10-23
Autor: wa