Przeciwni eurokonstytucji
Treść
Jest niemalże pewne, że jeżeli we Francji doszłoby do referendum nad traktatem lizbońskim, dokument ten zostałby odrzucony. W opinii zdecydowanej większości Francuzów jest on bowiem powtórzeniem zapisów odrzuconego w 2005 r. traktatu konstytucyjnego. Euroentuzjastów zdecydowanie najwięcej jest wśród młodych ludzi, zmanipulowanych masową prounijną propagandą oraz wśród osób starszych, pamiętających czasy II wojny światowej, utożsamiających Unię Europejską z poczuciem bezpieczeństwa. Z podobną sytuacją mamy do czynienia również w innych krajach Wspólnoty, zatem jeżeli nawet dojdzie do ogólnoeuropejskiego referendum nad traktatem lizbońskim, to należy się spodziewać jego odrzucenia.
Analiza wyników przeprowadzonych we Francji sondaży dowodzi, że 88 proc. uczestników potencjalnego referendum w sprawie przyjęcia europejskiej konstytucji pozostaje wiernych przekonaniom zamanifestowanym w głosowaniu nad traktatem konstytucyjnym w 2005 roku. Pozostałe 12 proc. zaś zmieniło swoje poglądy na przeciwne. Zgodnie z dającą się zaobserwować od kilku lat tendencją sprzeciw wobec traktatu wyraża większość zwolenników lewicy (64 proc.). Z kolei zwolennicy ratyfikacji dokumentu rekrutują się przede wszystkim spośród sympatyków l'UMP (Unia na rzecz Ruchu Ludowego - 71 proc.) i MoDemu (Ruch Demokratyczny - 60 proc.). O wiele więcej kontrastów niż w 2005 r. znajdziemy, jeżeli weźmiemy pod uwagę kategorie wiekowe. Najbardziej zaangażowana w popieranie traktatu jest młodzież od 15. do 24. roku życia (59 proc.), obok większości obywateli powyżej 65. roku życia (53 proc.). Młodzi ludzie pozostają pod silnym wpływem prounijnej propagandy, mają zatem zupełnie inny sposób myślenia niż pokolenie ich rodziców. Z kolei osobom starszym, powyżej 65. roku życia, Unia Europejska kojarzy się przede wszystkim z pokojem i stabilnością. Zupełnie zatem zrozumiałe, że pamiętając doświadczenia z okresu II wojny światowej, będą popierały wszystko, co ich zdaniem zapewni stabilny ład, niezależnie od ceny, jaką przyjdzie za to zapłacić.
Jest wiele powodów, dla których Francuzi nie chcą przyjęcia traktatu z Lizbony. Jeden z nich to kwestia zasad. - Wiele osób ceni sobie suwerenność państwa francuskiego i nie chciałaby jej utracić. Życzyliby też sobie, aby rząd w Paryżu zachował kontrolę nad polityką zagraniczną etc. - powiedział w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" przedstawiciel francuskiej prawicy Jérôme Soibinet, tłumaczący motywację francuskiej prawicy. Tymczasem lewica sprzeciwia się traktatowi przede wszystkim ze względów ekonomicznych. - Unijna konstytucja jest korzystna dla właścicieli supermarketów i finansistów, ale nie dla robotników i w ogóle pracowników - tłumaczył Soibinet.
Francja daleka od demokracji?
Francuski rząd został wybrany w sposób demokratyczny, zatem teoretycznie powinien reprezentować większość francuskiego społeczeństwa. Tymczasem jeżeli spojrzymy na sondażowe wyniki potencjalnego referendum, a także głosowania z 2005 r. w sprawie traktatu konstytucyjnego, to dojdziemy do wniosku, że francuscy politycy nie działają zgodnie z interesami i wolą społeczeństwo, które ich wybrało. - Rząd francuski reprezentuje mniejszą, opowiadającą się za traktatem grupę swoich obywateli. Jeżeli organizuje ratyfikację traktatu, nie licząc się z większością, to reprezentuje mniejszość, która jest za traktatem - ocenił w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" eurodeputowany PiS prof. dr hab. Wojciech Roszkowski. Pytanie: jak to ma się do demokracji? - wydaje się zatem retoryczne.
Obóz rządowy, mimo iż dba o interesy zdecydowanej mniejszości francuskiego społeczeństwa, nadal cieszy się dość sporą popularnością. Nie posiada przy tym jednolitej grupy politycznych przeciwników, którzy byliby w stanie stanowić skuteczną opozycję. - Co prawda prezydent Sarkozy stracił sporo poparcia, ale jego obóz polityczny jest dość zwarty. Natomiast przeciwników traktatu należy szukać zarówno na skrajnej lewicy, jak i na skrajnej prawicy. Te dwie frakcje nie bardzo mogą się porozumieć, jeśli chodzi o zorganizowanie wspólnej akcji - podkreślił Roszkowski. Brakuje zatem przywódcy, który doprowadziłby do integracji eurosceptyków i rozpoczął kampanię przeciwko parlamentarnej ratyfikacji dokumentu z Lizbony. Niestety, we Francji nie ma obecnie żadnej, ani politycznej, ani społecznej siły, zdolnej do powstrzymania przyjęcia traktatu.
Społeczeństwo pozostanie bierne
Ze strony społeczeństwa francuskiego nie należy się spodziewać żadnej aktywności w postaci powszechnych manifestacji przeciwko ratyfikacji nowej eurokonstytucji. Można wprawdzie oczekiwać lokalnych, obywatelskich inicjatyw, lecz będą one raczej mało widoczne na tle pozostałej części społeczeństwa. We Francji mamy bowiem do czynienia z sytuacją porównywalną do sytuacji w Irlandii - wszystkie duże i liczące się partie polityczne opowiadają się za ratyfikacją traktatu. Przeciwne temu są jedynie małe ugrupowania polityczne. Te ostatnie pozostają jednak słabe i mocno podzielone, nie są zatem w stanie porozumieć się ze sobą, aby wyrazić skuteczny sprzeciw. - Partie zgadzają się co do głównych założeń, protestują przeciwko skutkom prowadzonej przez Unię polityki, nie są jednak w stanie wypracować płaszczyzny porozumienia - przypomniał Jérôme Soibinet. Jego zdaniem, następnym krokiem francuskiego rządu będzie przeanalizowanie wyników irlandzkiego referendum. - Będą się zatem starali doprowadzić do sfinalizowania procesu ratyfikacyjnego i przyjęcia traktatu przez wszystkie kraje Wspólnoty. Będą przy tym usiłowali znaleźć mniej lub bardziej legalne wyjście z tej sytuacji, ale sądzę, że nie będą chcieli wznawiać negocjacji - skonstatował Soibinet.
Sposób na rozwiązanie bolączek euroentuzjastów przedstawił premier Luksemburga Jean-Claude Juncker, proponując zorganizowanie ogólnoeuropejskiego referendum w sprawie ratyfikacji spornego dokumentu. Wszystko wskazuje jednak na to, że nie doczeka się on wprowadzenia w życie.
Zdaniem prof. dr. hab. Wojciecha Roszkowskiego, inicjatywa premiera Luksemburga jest ciekawa, dlatego że stanowi próbę ominięcia rafy, którą stworzyły referenda francuskie, holenderskie, a ostatnio - irlandzkie. - Gdyby takie referenda zorganizować, to dawałoby to chociaż formalną legitymizację traktatowi, natomiast jest problem następujący - może się okazać, że średnia europejska jest za traktatem - zauważył Roszkowski. - Warto przy tym zaznaczyć, że podmiotem prawa europejskiego nie jest lud europejski, ale obywatele poszczególnych krajów - przypomniał. Podkreślił przy tym, iż Unia jest zrzeszeniem państw, wobec tego takie rozwiązanie stanowi niekoniecznie demokratyczną drogę na skróty. Formalnie bowiem odwoływano by się do zasady większości, referendum, demokracji bezpośredniej, ale faktycznie tego typu posunięcie stanowiłoby pogwałcenie podstawowej zasady Unii, tzn. suwerenności państw.
Tymczasem pomysł z ogólnoeuropejskim referendum może okazać się nie do zrealizowania, ponieważ niektóre kraje trudno będzie namówić do przeprowadzenia głosowania. Poza tym jest bardzo prawdopodobne, że jego wynik byłby analogiczny do rezultatów z Irlandii. Pojawia się też inny problem, a mianowicie - jak zorganizować ogólnoeuropejską kampanię i kto miałby to zrobić. - Nawet jeżeli wszystkie kraje zorganizują referendum jednego dnia, to i tak kampanię poprowadzą te same narodowe partie, które opowiadają się za ratyfikacją traktatu - ocenił Jérôme Soibinet. Należy zatem przypuszczać, że powtórzyłaby się sytuacja, jaka miała miejsce w Irlandii: rządowa propaganda i głosy obywateli na "nie". Problemy związane z ratyfikacją dokumentu z Lizbony wszędzie bowiem są takie same. - Myślę, że jest to dość naturalny odruch, bo jeśli społeczeństwo się wypowiedziało w niewielkiej większości przeciwko temu traktatowi, to przy niewielkich poprawkach, które miały charakter kosmetyczny i trochę miały być pretekstem do nazwania tego czymś nowym, społeczeństwo jest teraz ignorowane - ocenił prof. dr hab. Wojciech Roszkowski. Sondaże po raz kolejny potwierdzają, że ludzie nie lubią, kiedy rządzący nie liczą się z ich zdaniem. Natomiast rządzący po raz kolejny udowadniają, że nie mają zamiaru wsłuchiwać się w głos większości. Trudno jednakże oczekiwać, aby ten rozdźwięk doprowadził do jakichkolwiek znaczących zmian w europejskiej tzw. demokracji.
Anna Wiejak
"Nasz Dziennik" 2008-06-25
Autor: wa