Przeciwko New Age
Treść
Z Andrzejem Graboniem, tłumaczem książki ojca Josepha-Marie Verlindea pt. "Antychrześcijańskie oszustwa. Od apokryfów do Dana Browna", która ukazała się pod patronatem "Naszego Dziennika", rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
Jak doszło do tego, że w szczególny sposób zainteresował się Pan najnowszą książką ojca Verlindea. Co w niej najbardziej Pana pociągnęło?
- Z postacią ojca Verlindea czuję się od dłuższego czasu związany. Mam już w swoim dorobku kilka tłumaczeń jego pozycji, zarówno drobniejszych artykułów, jak i książek. Tłumaczyłem także na żywo konferencje ojca Verlindea, który często przyjeżdża do Polski. Tak się stało, iż obdarzył on mnie szczególnym zaufaniem, do tego stopnia nawet, że kiedy pojawiła się w ubiegłym roku kwestia przetłumaczenia tej książki na język polski, zasugerował wydawnictwu, żeby skontaktowało się w tej sprawie ze mną. Bardzo mi to pochlebiło. Ojciec Verlinde prezentuje postawę, która jest mi w pewnym stopniu także bardzo bliska. To wszystko, co pisze i o czym mówi, odczytuję jako moje własne. Wydaje mi się, że z tego powodu posiadam sporą łatwość w przekazywaniu tego, co ma on na myśli. Dlatego tłumaczenie "Antychrześcijańskich oszustw" było dla mnie nie tylko pracą, ale też wielką przyjemnością.
Jaki jest więc założyciel Rodziny Świętego Józefa i czym zajmuje się jego zgromadzenie zakonne?
- Nie znam dokładnie samego zgromadzenia, znam bardziej ojca Verlindea z osobistych spotkań. Jest bardzo skupiony, głęboki, bardzo wewnętrzny i duchowy. Wiele osób, które miały sposobność się z nim spotykać przy okazji głoszonych przez niego konferencji, które tłumaczyłem, podkreślało, że przy nim czują się spokojne i bezpieczne. Swoją osobowością roztacza atmosferę szczególnej pobożności i zażyłości z Bogiem. Miałem okazję kilka razy z nim rozmawiać w sprawach osobistych, dotyczących zarówno mnie, jak i bliskich mi osób, i nie było nigdy tak, by ojciec mnie zbywał jakimiś ogólnikami. Zawsze starał się bardzo głęboko i bezpośrednio, ale przy tym w sposób bardzo delikatny i dyskretny wejść w problem, jaki mu przedstawiałem. Jest człowiekiem znanym z tego, że pomaga ludziom w wychodzeniu na prostą w sytuacjach zranień psychicznych i duchowych przeszkadzających im w osiągnięciu pełnej dojrzałości chrześcijańskiej.
Czy wie Pan, jak doszło do jego nawrócenia na katolicyzm?
- Wszyscy wiedzą, że był bardzo głęboko zaangażowany we wschodnie systemy religijne. Wiem, że przebywał w Indiach, w aśramach, gdzie osiągał stopnie wtajemniczenia i umiejętności niczym najwięksi mistrzowie hinduizmu. Po powrocie do Europy po dłuższej drodze duchowej (spirytyzm, teozofia, antropozofia) wrócił do chrześcijaństwa. Z tą chwilą zaczął wykorzystywać całe swoje doświadczenie życiowe po to, by pomagać osobom, które choć wychowane w kręgu kultury europejskiej, świadomie bądź nieświadomie wplątują się w rzeczy, które mogą stanowić dla nich zagrożenie.
Dlaczego ojciec Verlinde postanowił zabrać głos w sprawie książek Dana Browna?
- "Antychrześcijańskie oszustwa" nie są zwykłą intelektualną polemiką. Wszystkie tezy, które ojciec Verlinde głosił i głosi, powstały wcześniej niż ukazała się książka Dana Browna i film na niej oparty. Pojawiały się one w różnych wcześniejszych książkach i artykułach zarówno drukowanych, jak i tych w internecie. Przed ukazaniem się filmu "Kod da Vinci" poproszono ojca Verlindea, aby ustosunkował się do książki Dana Browna i wtedy okazało się, że to wszystko, co było wcześniej napisane, można i należy pozbierać, i jeszcze raz przetworzyć na potrzeby tej książki. Jest ona zbiorem wieloletnich doświadczeń ojca Verlindea, walki prowadzonej o czystość chrześcijaństwa przeciwko tym wszystkim prądom kulturowym, myślowym, modnym dzisiaj, które usiłują postać Jezusa zagarnąć dla siebie i zastąpić chrześcijaństwo.
Czy, według Pana, "Antychrześcijańskie oszustwa" stanowią doskonałą odtrutkę dla ludzi, którzy bezkrytycznie przyjęli kłamstwa Dana Browna zawarte w jego książce "Kod Leonarda da Vinci"?
- Tak, bo książka Dana Browna napisana jest w sposób niemal mistrzowski. Jest w niej interesujący wątek, wspaniale zbudowana akcja, wiele ciekawostek i czytelnik czuje się niejako inicjowany w jakąś wiedzę tajemną, która w tym momencie jest przed nim odsłaniana wbrew temu, co głosi się oficjalnie. Bardzo łatwo jest zostać w ten sposób uwiedzionym, bo przyjemnie jest przyjąć rzeczy, które nie są głoszone oficjalnie i które niosą w sobie posmak zakazanego owocu. Mało tego, można, wybierając sobie z niej pewne fragmenciki, popisywać się przed znajomymi, że wie się, iż być może Jezus miał za żonę Marię Magdalenę, że prawdopodobnie Bóg Starego Testamentu jest zupełnie inny niż się nam głosi, a ksiądz na religii czy w kościele oszukuje. To są bardzo powierzchowne analizy, które jednak w jakiś sposób tym osobom, które je przyjmują, imponują. Jeżeli śledzi się różne dyskusje na forach internetowych, to można zauważyć, że bardzo często ludzie młodzi, ale także i starsi, posługują się tymi argumentami związanymi z "newageowską mgławicą", jak określa ojciec Verlinde. Często zdarza się, że osoby poszukujące sensu własnego życia przyjmują drogę zupełnego relatywizmu. Według nich, nie ma prawd, które można uznać za ostateczne, wszystko może być do zaakceptowania, tylko musi zostać przedstawione w przyjemnym świetle. Dla chrześcijanina ważna jest prawda, że Jezus Chrystus zmartwychwstał. Dla wielu ludzi wystarczający jest fakt, że Jezus Chrystus był człowiekiem, że wiemy o nim, iż żył 2000 lat temu i głosił wspaniały przekaz o miłości do wszystkich ludzi. Głoszą więc, że wystarczy być dobrym człowiekiem i kochać wszystkich ludzi i w zasadzie na tym może opierać się cała religia, cała wiara, a Kościół, doktryna, dogmaty stają się zbędne.
Książka ojca Verlindea jest wobec tego wyraźnym drogowskazem dla wszystkich zagubionych ludzi, bo wskazuje na Chrystusa, jako naszego prawdziwego Boga...
- Tak. Uważam, że ta książka nie jest próbą powierzchownej dyskusji z Danem Brownem i "Kodem Leonarda da Vinci", ale jest raczej efektem wewnętrznej potrzeby ewangelizacji ojca Verlindea. Mówienie o tym, kim tak naprawdę jest Jezus Chrystus i czym jest Kościół w przeciwstawieniu do tego, co na ten temat próbują powiedzieć inne modne dziś osoby, inne modne dziś ruchy. Jest bardzo znamienne, co na ostatniej stronie swojej książki ojciec Verlinde napisał, a właściwie zacytował z homilii kardynała Josepha Ratzingera wygłoszonej 18 kwietnia 2005 r. podczas Mszy św. pro eligendo Romano Pontifice - w intencji wyboru rzymskiego Papieża. Kardynał powiedział w niej ważne zdanie, że dzisiaj "tworzy się swoista dyktatura relatywizmu, który niczego nie uznaje za ostateczne i jako jedyną miarę rzeczy pozostawia tylko własne ja i jego zachcianki". Dzisiaj jest bardzo modne podważanie wszystkich autorytetów. Spotykam się z tym, zaglądając do internetu. Jest mnóstwo osób, dla których każdy pretekst jest dobry, żeby skrytykować Kościół i powiedzieć, że od 2000 lat on nas oszukuje. Dla mnie ta książka jest skierowana m.in. właśnie do takich osób, które tak naprawdę bardzo mało wiedzą na temat chrześcijaństwa. Ich wiedza bowiem z reguły ogranicza się do tego, czego nauczyli się na katechezie przed Pierwszą Komunią Świętą. Ta wiedza dalej nie jest pogłębiana, natomiast oni są bombardowani z każdej strony różnymi doktrynami.
Na jakie zagrożenia wynikające z "nowych duchowości" najbardziej narażony jest współczesny człowiek?
- Mam wrażenie, że chodzi tu głównie o gloryfikowanie pewnego rodzaju indywidualizmu. Z jednej strony, to rzecz dobra, gdyż najważniejsza jest osoba ludzka, bo każdy człowiek powinien szukać swego rozwoju, lecz z drugiej - istnieje tu jednak niebezpieczeństwo przedkładania wartości własnych, prywatnych, nad wartościami obiektywnymi, co cały czas ojciec Verlinde podkreśla. Mówi, że nie można we własnym rozwoju zapominać o pewnych rzeczach, które miały miejsce wcześniej, nie można całkowicie pominąć rozwoju myśli ludzkiej, rozwoju historii Kościoła, historii chrześcijaństwa, nie można odrzucać obiektywnego przekazu ewangelicznego po to, żeby dzisiaj tworzyć wszystko od początku, podpierając się jakimiś zjawiskami zupełnie marginalnymi. Ojciec Verlinde cały czas walczy najbardziej z tym, co dzisiaj nazywamy New Age. Jest to cały konglomerat różnych prądów myślowych, różnych ideologii, ponieważ New Age nie jest tak naprawdę ideologią jedną i zwartą. To zbiór przekonań biorących się czy czerpanych z różnych źródeł: z hinduizmu, gnostycyzmu, z filozofii oświecenia czy teozofii, spirytyzmu itd.
Czy spotkał Pan osoby, które zgubiły sens życia, poszukując go w New Age?
- Tak. Miałem osobiście do czynienia z ludźmi, którzy są bardzo zaangażowani w szukanie jakiejś własnej osobowości, własnej drogi życiowej, szukającymi rozwoju duchowego poprzez wiarę w Boga. Te osoby wierzą w to, że ich świat nie kończy się tylko na sprawach rzeczywistości materialnej, że jest coś więcej, jakaś duchowość. Niestety, szukając swojej drogi, biorą wszystko, co tylko im się nawinie pod rękę. Jeżeli powie się im, żeby poczytali Ewangelię, to rozumieją, że nie tylko cztery Ewangelie, ale by poznać prawdę, powinni także wziąć do ręki modne ostatnio - ewangelię Judasza, ewangelię Tomasza czy tzw. Piątą Ewangelię, bo wszystkie one, ich zdaniem, powstały mniej więcej w tym samym czasie, więc muszą zawierać tę samą prawdę. Twierdzą, że Kościół manipuluje ludźmi, że wybrał tylko część z tych ewangelii i próbuje pozostałą prawdę jakoś zasłonić, zabronić jej używania. Inni próbują udowadniać, że Jezus nie był człowiekiem, a inni, iż był reinkarnacją jakiegoś innego bytu. Niestety, te i tym podobne stwierdzenia mnóstwo osób bierze na poważnie i wszędzie próbuje propagować. Na to zagrożenie odrzucenia autorytetu i szukania samemu prawdy w opozycji do tego, co głosi Kościół katolicki, ojciec Verlinde zwraca szczególną uwagę.
Jak najlepiej bronić się przed zgubnym wpływem ateistycznych ideologii?
- Ojciec Verlinde powiedział, że jego książka jest przede wszystkim dziełem ewangelizacyjnym. Uważa on, że cały czas Kościół powinien wypełniać swoje podstawowe zadanie, co zresztą czyni, czyli głosić Chrystusa oraz wyjaśniać, kim On dla ludzi jest w opozycji do tego, co głoszą zupełnie inne ruchy. Bo w ramach wielu prądów związanych z New Age de facto nie walczy się z samą osobą Jezusa, ale raczej stara się Go zagarnąć, przywłaszczyć, nazywając wielkim mędrcem, jak teozofowie, czy wcieleniem hinduskiego Awatara itd. Ojciec Verlinde zajmuje się między innymi właśnie tym w swoim zgromadzeniu. Istnieje także witryna internetowa prowadzona przez Rodzinę Świętego Józefa, która funkcjonuje w językach francuskim i angielskim, a także w niemieckim i włoskim. Jest to witryna, która porusza podstawowe problemy dotyczące zagrożeń dla współczesnego chrześcijaństwa. Mówi się w niej o tym, czym jest New Age, jakie zagrożenie niesie ze sobą książka Dana Browna "Kod Leonarda da Vinci", czym jest ezoteryzm, jakie są różnorodne interpretacje chrześcijaństwa we współczesnym świecie. Poza tym mówi się o psychologii transpersonalnej, okultyzmie, różnych medycynach alternatywnych, energetycznych, o ekologii neopogańskiej, demonologii oraz wszystkich innych tradycjach, które przenikają do Europy, w tym głównie tradycjach Wschodu. Wszystko po to, żeby ludzie, którzy szukają jakichś wyjaśnień, mogli znaleźć wiadomości mówiące, jak należy do tych wszystkich ruchów podchodzić.
Ojciec Verlinde napisał w swojej książce: "New Age, który potrafi posługiwać się mediami, uczynił wszystko, by ten powrót do pogaństwa został ukazany nie w kategoriach regresu, ale jako prawdziwa 'religijna odnowa' i w taki właśnie sposób postrzega go większość nam współczesnych". Czy świadczy to o tym, że w dzisiejszych czasach w sposób szczególny próbuje się przemycać w mediach treści, które mają odciągnąć wiernych od prawdziwego Boga?
- Na pewno są ludzie, którzy parają się wszelkimi ideologiami związanymi z New Age, teozofią i gnostycyzmem. Ojciec Verlinde jest szczególnie wyczulony na te rzeczy i krytykuje to wszystko, co się w tej dziedzinie pojawia. W swej pracy wskazuje na różne zjawiska w sferze kultury, literatury, mediów, gdzie pod płaszczykiem z pozoru niewinnych dzieł te treści są przemycane. Czasami jest to czynione w sposób świadomy, ale o wiele częściej pisarze robią to nieświadomie, ponieważ sami przesiąknięci są już tym sposobem myślenia. Ojciec Verlinde krytykuje też np. książki o Harrym Potterze, uważając że jest w nich jakiś pewien zasób zła, wobec którego należy być ostrożnym. Sam sposób myślenia, budowania rzeczywistości literackiej w tych książkach wskazuje na to, jak świadomość współczesnego człowieka jest coraz bardziej odległa od chrześcijaństwa, a przez to coraz bardziej odległa w gruncie rzeczy od europejskiej kultury, od tego, czym ona była przez całe wieki w chrześcijańskiej Europie. Okazuje się, że większość powstających dzieł w świadomy czy mniej świadomy sposób krytykuje chrześcijaństwo, które przecież jest tak naprawdę podwaliną, bazą naszej kultury europejskiej. Bardzo łatwo dzisiaj o tym zapominamy, zwłaszcza zapomina o tym zlaicyzowana Europa Zachodnia, która próbuje na równi postawić wartości głoszone przez chrześcijaństwo i te głoszone przez kulturę oświecenia, które de facto były antychrześcijańskie. Ojciec Verlinde chce pokazać, że to myślenie w pewien sposób przebiło się dziś do świadomości społecznej. Nie pisze się bowiem obecnie o wartościach, które wynikają z chrześcijaństwa, ponieważ bardziej nośne są dla współczesnego odbiorcy wartości zupełnie przeciwne.
Dziękuję Panu za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-05-12
Autor: wa