Przeciek publikowany
Treść
Prokuratura Okręgowa w Warszawie, badająca okoliczności wycieku ponad 50 tomów akt śledztwa smoleńskiego i ujawnienia ich przez dziennikarzy tygodnika "Wprost", nie dotarła jeszcze do książki "Smoleńsk. Zapis śmierci". A powinna. Bo jej autorzy sami w drwiącym tonie obwieszczają, że za tę publikację grozi im kara do dwóch lat więzienia. Jeśli śledczy uznają, że książka zagraża tajemnicy śledztwa, prokuratura może zabezpieczyć cały nakład.
"Za napisanie tej książki grozi nam do dwóch lat więzienia - prokuratorzy twierdzą, że ujawniamy w niej tajne informacje. To paradoks, bo śledztwo zostało wszczęte, jeszcze zanim "Smoleńsk. Zapis śmierci" trafił do księgarń. Prokuratorzy mają rację. Rzeczywiście dotarliśmy do 57 tomów akt śledztwa smoleńskiego i dokładnie je przestudiowaliśmy (...)" - tak autorzy książki reklamują swoje najnowsze dzieło.
Sprawę wycieku akt ze smoleńskiego śledztwa bada Prokuratura Okręgowa w Warszawie, ale na temat książki Michała Krzymowskiego i Marcina Dzierżanowskiego (w sprzedaży od kilku miesięcy) nie ma wyrobionej opinii. - Musimy najpierw dotrzeć do tych materiałów i zapoznać się z ich treścią. Wówczas dopiero prokurator może ocenić, czy jest uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa - przyznaje Monika Lewandowska, rzecznik PO w Warszawie.
Według mecenasa Bartosza Kownackiego, wydanie książki poświęconej tragedii smoleńskiej opartej na materiałach trwającego śledztwa nie ma precedensu. - W tym przypadku nie jest tak, że dziennikarz realizuje swoją misję i ujawnia fragment materiału czy pewną informację, ale jawnie przyznaje, że dotarł do materiału śledztwa i w sposób w pełni świadomy ujawnia całość tych materiałów - ocenia.
Zazwyczaj dziennikarze nie ponosili odpowiedzialności karnej za ujawnienie materiałów objętych tajemnicą służbową, państwową czy śledztwa. Zgodnie z obowiązującą linią orzecznictwa taką odpowiedzialność ponosiły osoby, które udostępniły dziennikarzom te materiały. Ten przypadek może być inny - wystarczy, by osoby ujawniające dziennikarzom materiały ze śledztwa zostały wprowadzone w błąd co do sposobu ich wykorzystania. Wówczas źródłem ujawnienia jest dziennikarz. - W mojej ocenie, w tym przypadku autorom książki faktycznie może grozić odpowiedzialność karna, szczególnie że owo ujawnienie naraziło bezpieczeństwo toczącego się śledztwa, utrudniło pracę zarówno prokuraturze, jak i pełnomocnikom - dodaje mecenas Kownacki.
Co więcej - rozważając całą sytuację teoretycznie - jeśli prokuratura uznałaby, że publikacja zagraża tajemnicy śledztwa, powinna zabezpieczyć całość materiału. Idąc dalej, odpowiedzialność mogłaby zostać rozciągnięta również na księgarnie kolportujące książkę. Wprawdzie same deklaracje autorów o zagrożeniu karą można traktować jako chwyt marketingowy, to jednak jeżeli sąd w prawomocnym orzeczeniu uznałby, że autorzy złamali prawo, to osoby, które pomagały w rozpowszechnianiu tych informacji, mogłyby zostać pociągnięte do odpowiedzialności.
Marcin Austyn
Nasz Dziennik 2011-04-19
Autor: jc