Prywatyzacja giełdy zmniejszy emerytury
Treść
Z dr. Cezarym Mechem, doradcą prezesa Narodowego Banku Polskiego Sławomira Skrzypka, rozmawia Małgorzata Goss Jest Pan zdecydowanym przeciwnikiem sprywatyzowania Giełdy Papierów Wartościowych. Dlaczego uważa Pan plany ministra skarbu za zły pomysł? - Giełda Papierów Wartościowych jest w rękach Skarbu Państwa i nie ma najmniejszych powodów, aby ją prywatyzować. Jeśli ją sprzedamy, nie zbudujemy innej. Giełda jest fundamentem infrastruktury rynku kapitałowego. To tutaj powinna być dokonywana prawidłowa alokacja środków, aby przedsiębiorcy wiedzieli, w co i ile zainwestować, co opłaca się produkować. Wycena akcji i obligacji musi być prawidłowa, tj. uzależniona od tego, czy ktoś jest dobrym, pewnym dłużnikiem, czy ma perspektywy rozwoju, czy też nie. W dzisiejszym świecie procesy finansowe związane z wyceną aktywów są sprawą kluczową dla lepszej alokacji wysiłku ludzkiego. Jeśli dojdzie do sprzedaży warszawskiej giełdy, te procesy mogą zostać zakłócone. Prywatni akcjonariusze będą dążyli do ściągania zysków z GPW. Podobnie sytuacja wygląda z depozytem papierów wartościowych. A w tym ostatnim przypadku rząd planuje nie tylko prywatyzację, ale też dodatkowo wykluczenie NBP z kręgu akcjonariuszy KDPW, narażając na szwank nie tylko funkcjonowanie rynku kapitałowego, ale również ograniczając niezależność banku centralnego. Rząd proponuje także, by depozyt mógł wypłacać przyszłym akcjonariuszom dywidendę, czyli aby przestał być instytucją działającą nie dla zysku. Przeprowadzenie tych zmian i prywatyzacja giełdy oraz depozytu spowoduje, że wszelkiego typu operacje na rynku kapitałowym zostaną automatycznie obciążone. A pamiętajmy o jednym: największym graczem, który inwestuje w Polsce, są otwarte fundusze emerytalne, a więc w razie prywatyzacji giełdy i depozytu OFE, a właściwie ich klienci, poniosą koszty z tego tytułu. Jak to? - Opłaty od transakcji giełdowych nie są ujęte w ramach opłat pobieranych przez OFE na rzecz PTE. Fundusze płacą za nie wprost z naszych oszczędności emerytalnych. W tej chwili opłaty na GPW są stosunkowo nieduże, a opłaty pobierane przez KDPW systematycznie obniżane. Trudno jednak przypuszczać, aby po sprywatyzowaniu giełdy i depozytu opłaty pozostały na dotychczasowym poziomie. Będą one wyższe i będą trafiały do prywatnych kieszeni, m.in. pomniejszając Polakom przyszłe emerytury. Nastąpi więc nie tylko drenowanie inwestorów giełdowych, ale i naszych przyszłych emerytur. Pada argument, że GPW musi zostać sprzedana prywatnym inwestorom, ponieważ jakoby potrzebuje pieniędzy, aby kupić jakąś inną giełdę w regionie. - Giełda dla prowadzenia swojej działalności, podobnie jak depozyt papierów wartościowych, nie potrzebuje dokapitalizowania, dysponuje wystarczającymi środkami, a ich nadmiar wykorzystuje także na inne cele, np. KDPW dofinansował odnowienie sztucznej palmy na rondzie de Gaulle'a w Warszawie. Moim zdaniem, niekorzystny jest też wybór terminu prywatyzacji - w sytuacji spadków na światowych rynkach finansowych. Inwestorzy przymierzający się do udziału w prywatyzacji giełdy kupią warszawską giełdę i depozyt taniej. Prawidłowo funkcjonujący rynek kapitałowy zapobiega "zdzieraniu" renty monopolistycznej z klientów. Towary i usługi stają się tańsze. Czy sprywatyzowanie giełdy może zmniejszyć konkurencję na rynku? - Polska jest krajem, który ma bardzo duży udział inwestorów strategicznych, aktywów niepłynnych itd. Dlatego powinno nam zależeć na tym, aby nowe podmioty gospodarcze, które powstają, mogły łatwo wejść na nasz rynek. Prywatyzacja giełdy niesie niebezpieczeństwo, że w pewnym momencie warszawski parkiet dołączy np. do giełdy londyńskiej i stanie się tylko "końcówką" jej komputera. Nie będzie wówczas mowy o żadnych preferencjach, dzięki którym mogłyby trafiać na giełdę nowe polskie podmioty gospodarcze. To oczywiście zmniejszy możliwości pozyskania kapitałów dla szybko rozwijających się firm krajowych. Czy rząd zdaje sobie sprawę, że prywatyzacja giełdy spowoduje obniżenie naszych przyszłych emerytur? - Jakoś nikt nie proponuje, aby wprowadzić do ustawy zapis, że opłaty pobierane przez OFE na rzecz PTE mają być przeznaczone również na pokrycie kosztów transakcji na rynku, jak to ma miejsce np. w Chile. Gdyby ten zapis znalazł się w ustawie, zarządzającym funduszami opłacałoby się naciskać na giełdę i depozyt, aby nie pobierały zbyt dużych prowizji, bo to zmniejszałoby zyski PTE. Rentowność OFE, a zatem i wysokość przyszłej emerytury, jest tym większa, im mniejsze jest obciążenie opłatami aktywów, tj. naszych oszczędności emerytalnych. Co obecnie obciąża nasze oszczędności emerytalne? - Wspomniane opłaty od transakcji giełdowych, które OFE płaci bezpośrednio z oszczędności emerytalnych. Ponadto - prowizja od każdej składki trafiającej do OFE w wysokości maksymalnie 7 proc. (tylko jedno OFE pobiera ją obecnie w wysokości niższej od maksymalnej, w kolejnych latach jej maksymalna wysokość będzie obniżona do poziomu 3,5 proc.) oraz opłaty od aktywów w wysokości łącznie 0,6 proc. rocznie. Te ostatnie wyglądają niewinnie, a tymczasem chodzi o ogromne kwoty potrącane z naszych oszczędności co miesiąc. Dość przypomnieć, że aktywa OFE wynoszą obecnie około 140 mld zł i nadal rosną. Według danych organu nadzoru w 2007 r. zarządzający OFE pobrali z aktywów OFE łącznie prawie 633 mln zł, a ich zysk netto wyniósł ponad 688 mln zł, co pokazuje, jak mało konkurencyjna i zyskowna jest ta branża. Ubezpieczeni nie zdają sobie sprawy, jak ważna jest wysokość obciążeń aktywów OFE, a więc naszych oszczędności emerytalnych. 1 procent obciążenia aktywów OFE zmniejsza przyszłe świadczenie emerytalne aż o 20 procent. To musi się przebić do opinii publicznej! - Media, na czele z "Gazetą Wyborczą", uruchomiły ostatnio kampanię pod hasłem podwyższenia świadczeń emerytalnych. Kiedy przed laty, za mojej prezesury w UNFE, podejmowaliśmy ten temat, media zakrzykiwały nas tytułami w rodzaju "Nie straszyć!". A i teraz - proszę zauważyć - dyskusja obraca się wyłącznie wokół opłaty od składki, tej systemowo najmniej istotnej. Jest ona pobierana tylko raz w momencie, gdy ZUS przekazuje do OFE składkę emerytalną, reszta składki jest inwestowana. Natomiast wszystkie nasze oszczędności w OFE są co miesiąc obciążane opłatą od aktywów. Najistotniejsza jest więc właśnie wysokość opłaty od aktywów, a także włączenie kosztów transakcyjnych do wydatków pokrywanych z dotychczasowych opłat na rzecz OFE. Powinno to służyć zwiększeniu konkurowania pomiędzy OFE wynikami inwestycyjnymi zamiast sieciami akwizycji, a także ograniczyć presję na tzw. konsolidację. Jeśli zaś dojdzie do dalszej koncentracji rynku otwartych funduszy emerytalnych, przy aktywach OFE rzędu 140 mld zł, które nadal rosną, to giełda stanie się w ogóle nieistotna. To OFE będą wyceniały aktywa i dyktowały rynkowi, co i po jakiej cenie kupić lub sprzedać. Może warszawska giełda faktycznie musi się sprywatyzować i rozszerzyć, skoro ma obsługiwać takie "monstra"? - Nie, bo wtedy towarzystwa emerytalne wysunęłyby argument, że wolą dokonywać transakcji np. w Londynie. I stracimy kontrolę nad środkami przyszłych emerytów. Kluczowe jest, aby w ramach II filara funkcjonowało wiele konkurujących ze sobą podmiotów. Dlatego nie powinno się wyrażać zgody na żadne dalsze konsolidacje. Kiedy rozwiązano UNFE, pierwszą konsolidacją, mimo wcześniejszego braku zgody komitetu doradczego UNFE i samej UNFE, a zaakceptowaną przez powołany przez SLD nowy organ nadzoru - KNUiFE, było połączenie towarzystw zarządzających OFE EGO i Skarbiec-Emerytura, a więc duży i średni podmiot. Stowarzyszenie Rynku Kapitałowego UNFE po swoim powstaniu przez wiele lat uczestniczyło w postępowaniach administracyjnych dotyczących fuzji i udawało nam się przekonać ówczesny organ nadzoru, aby zgoda nie zapadła. A co nastąpiło teraz? Oto Skarbiec-Emerytura łączy się z kolejnym średnim podmiotem: AEGON, a Komisja Nadzoru Finansowego wyraża na to zgodę. Nasze Stowarzyszenie po raz pierwszy nie zostało dopuszczone do udziału w postępowaniu przed KNF, mimo że o to występowało, chcąc bronić interesów przyszłych emerytów. By uniemożliwić nam udział w postępowaniu, KNF najpierw dopatrzyła się we wniosku Stowarzyszenia nieistniejących braków formalnych, a gdy Stowarzyszenie zaskarżyło decyzję, nadała jej rygor natychmiastowej wykonalności, przy czym, chcąc uniemożliwić nam czynny udział w postępowaniu, nie tylko nie doręczono Stowarzyszeniu tego postanowienia, ale nawet nie umieszczono informacji na ten temat w komunikacie z posiedzenia KNF. Z Pańskich słów wynika, że Polska staje się krajem coraz mniej przyjaznym dla pracownika, emeryta, przedsiębiorcy. - Klucz tkwi w prawidłowej wycenie aktywów na rynku. Jeśli jej nie ma, nikt nie wie, jak zainwestować. W rezultacie państwo musi zagwarantować inwestorom szczególnie wysokie zyski, aby zechcieli podjąć ryzyko. A tymczasem chodzi o to, aby minimalizować to ryzyko. Jeśli gdzieś jest tania siła robocza, jak w Polsce, to inwestor powinien zwyczajnie przyjść i z tego skorzystać, płace pracowników powinny stopniowo rosnąć wraz ze wzrostem gospodarki. A jak jest w Polsce? Jak tylko płace drgną do góry, to zaraz "chłodzi się" gospodarkę. To sprawia, że ludzie muszą emigrować gdzie indziej, a z drugiej strony sprowadza się niskoopłacanych pracowników ze Wschodu, aby utrzymać płace na niskim poziomie. Tylko po co? Może chodzi o to, że nieważne jest, kto tu będzie żył, ważne kto będzie czerpał dywidendy? - Działania lobbingowe widać jak na dłoni. Deweloperzy wywarli nacisk na sprowadzenie robotników zagranicznych. I sprowadzono. A jak wygląda projekt regulacji dotyczących wypłaty świadczeń emerytalnych? Proponuje się rozwiązania przenoszące ryzyko inwestycyjne na emerytów. Kobiety przed osiągnięciem 65. roku życia zamiast emerytury dożywotniej mają otrzymywać świadczenia z OFE. W efekcie, w razie niekorzystnej sytuacji na rynku kapitałowym, ich kapitały mogą ulec znaczącemu obniżeniu. Tyle razy już udowadnialiśmy na tych i innych łamach, że dla emeryta najkorzystniejsze jest "świadczenie zdefiniowane", czyli zakontraktowane w stałej wysokości i waloryzowane inflacyjnie... A tymczasem cały czas forsuje się propozycję, aby było to "świadczenie niezdefiniowane", czyli niższe niż "zdefiniowane", z potencjalną możliwością przyszłego wzrostu. Ryzyko, czy i o ile ono wzrośnie, obciążać będzie emeryta, chociaż nie ma on na to najmniejszego wpływu i nie może zrezygnować z usług podmiotu, który mu tego wzrostu nie zapewnia. Otóż nie oszukujmy się, ten przyszły wzrost emerytury, nawet jeśliby nastąpił, nigdy nie pokryje strat, jakie poniesie emeryt wskutek rezygnacji ze zdefiniowanego świadczenia waloryzowanego względem inflacji. Świadczenie zdefiniowane byłoby bowiem wyliczone w najwyższej wysokości, jaką zakład emerytalny jest w stanie zaoferować. W tym wypadku to zakład emerytalny brałby na siebie ryzyko wypłaty emerytury w ustalonej wysokości i jej waloryzacji inflacyjnej. Gdyby próbował zaniżyć świadczenie, emeryt wybrałby po prostu konkurencyjny zakład emerytalny. Żaden zakład sobie na to nie pozwoli. Tylko przez zdefiniowane świadczenie można zmotywować pracowników instytucji finansowej do racjonalnego, prospołecznego wysiłku. Jeśli natomiast, jak przy świadczeniu niezdefiniowanym, będą wiedzieli, że nie muszą zarabiać, bo i tak na tym nie stracą - to powstaje olbrzymi obszar do nadużyć. Można wtedy przerzucić na klientów, "przywiązanych" do zakładu emerytalnego do śmierci, własną niechęć do pracy, niekompetencję, wszelkie straty na rynku kapitałowym. A ostatnie projekty proponują, by emerytury dożywotnie nie były waloryzowane do inflacji, a jedynie by emeryci mogli mieć udział w części przyszłych zysków z inwestycji. Odmiennie niż w przypadku OFE, nie będą oni jednak mogli zmienić zakładu emerytalnego. Czyli projekt zakłada przerzucenie ryzyka inwestycyjnego na emerytów oraz brak realnej konkurencji między zakładami emerytalnymi, które - nawet oferując niższe świadczenia - będą mogły mamić przyszłych emerytów perspektywą zysków inwestycyjnych, które być może osiągną... A winni niskich świadczeń emerytalnych - politycy i urzędnicy - cichutko zejdą ze sceny... - Niestety, wydaje się, że nie w pełni wykorzystujemy szanse, jakie przed nami stoją. A przecież zostaliśmy tak sowicie obdarowani. Dogodne położenie gospodarcze i transportowe, dobrze wyedukowane społeczeństwo, olbrzymie zasoby naturalne, dobry klimat... Posiadamy akurat wszystko to, czego innym dzisiaj zaczyna brakować - zasoby energetyczne, żywność, wodę, wciąż jeszcze dużo młodzieży, położenie w ustabilizowanym politycznie regionie. Tylko mam przed oczyma wizję, że za jakiś czas znowu będziemy mogli zacytować Chochoła z "Wesela" Wyspiańskiego... Dziękuję za rozmowę. Cezary Mech jest doktorem finansów, absolwentem Szkoły Głównej Handlowej i prestiżowego programu doktorskiego IESE w Barcelonie. Doradca prezesa Narodowego Banku Polskiego. W przeszłości pełnił m.in. funkcje zastępcy szefa Kancelarii Sejmu, prezesa Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi, był też wiceministrem finansów w rządzie K. Marcinkiewicza, współautorem programu gospodarczego PiS. "Nasz Dziennik" 2008-06-14
Autor: wa