Prokuratura zbada akta znalezione w ABW dotyczące inwigilacji prawicy
Treść
Istnieje uzasadnione podejrzenie, że na początku lat 90. kontrwywiad, kierowany wówczas przez Konstantego Miodowicza, obecnie posła Platformy Obywatelskiej, prowadził działania skierowane przeciwko prawicy, podobne do tych podejmowanych przez zespół płk. Jana Lesiaka - poinformował minister koordynator służb specjalnych Zbigniew Wassermann. Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa wpłynęło już do prokuratury.
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego odnalazła w ubiegłym tygodniu nowe materiały dotyczące inwigilacji prawicy, które nie były znane prokuraturze prowadzącej śledztwo w tej sprawie. Liczą one ponad sto dokumentów operacyjnych, rozproszonych w różnego typu aktach. Właśnie te akta, jak powiedział wczoraj minister koordynator służb specjalnych Zbigniew Wassermann, dostarczyły przesłanek, że przestępstwa mógł się dopuścić nie tylko były esbek i funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa płk Jan Lesiak. Wassermann powiedział, że znalezione materiały dotyczą m.in. ówczesnego szefa kontrwywiadu Konstantego Miodowicza, który obecnie jest posłem PO. Jak podkreślił minister, akta te wywołują uzasadnione podejrzenie, iż kontrwywiad i jego szef, wykorzystując metody operacyjne, prowadzili działalność skierowaną wobec ugrupowań prawicowych, podobnie jak zespół Lesiaka funkcjonujący w UOP.
Upublicznione dotychczas akta z tzw. szafy Lesiaka jednoznacznie wskazują na to, że UOP używał agentów w celu skłócenia polityków legalnie działających ugrupowań, głównie prawicowych - m.in. Porozumienia Centrum, Ruchu dla Rzeczypospolitej, Ruchu Trzeciej Rzeczypospolitej, Ruchu Chrześcijańsko-Narodowego Akcja Polska i Konfederacji Polski Niepodległej. Na polecenie jego kierownictwa "przeprowadzono czynności operacyjne, mające na celu dezintegrację prawicowych, radykalnych ugrupowań politycznych". Rozpracowywanie ugrupowań prawicowych UOP prowadził przy pomocy kilku agentów. Na razie znamy tylko ich kryptonimy - "M", "D", "E", "A" i "W". Przypuszczalnie do Porozumienia Centrum agentów wprowadzał także kontrwywiad. Kryptonim jednego z nich - "Max" - podało wczoraj radio RMF FM.
Wassermann poinformował o skierowaniu do prokuratury stosownego zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa nielegalnych działań wobec partii politycznych. Wpłynięcie takiego zawiadomienia potwierdził prokurator krajowy Janusz Kaczmarek. Ze względu na tajność sprawy prokurator nie ujawnił żadnych szczegółów, podał jednak, że zawiadomienie zostanie przekazane warszawskiej prokuraturze okręgowej.
- Nie prowadzono działań, które nie posiadałyby umocowania prawnego i które nie byłyby zaopiniowane przez zarząd śledczy UOP i nie byłyby realizowane pod nadzorem Prokuratury Generalnej, a konkretnie prokuratora generalnego - zaprzecza zarzutom Konstanty Miodowicz. Zaznacza, że w kontrwywiadzie nie działał żaden zespół, który by "swoimi działaniami przypominał działalność zespołu prowadzonego przez płk. Lesiaka". W ocenie Miodowicza, stawiane zarzuty wynikają z kolejnej akcji politycznej wymierzonej w Platformę Obywatelską.
Przed zarzutami co do wiedzy na temat działalności Lesiaka broni się także inny poseł PO, Jan Rokita, który na początku lat 90. pełnił funkcję szefa Urzędu Rady Ministrów. Wczoraj w telewizji publicznej gorączkowo dyskutował z dziennikarką, przerywał jej i unikał odpowiedzi na pytania, posuwając się do stawiania zarzutów uprawiania przez nią wespół z Lechem i Jarosławem Kaczyńskimi "propagandy kłamstwa".
Rokita wymijająco odpowiedział m.in. na pytanie, czy pamięta posiedzenie rządu Hanny Suchockiej w 1993 roku, gdy przedstawiono raport o stanie państwa, w którym ugrupowania prawicowe postawiono na równi z mafią, szpiegami i terrorystami. O tym, że takie treści zawiera ten dokument, który ma znajdować się w "szafie Lesiaka", poinformował w Telewizji Trwam obecny szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego Antoni Macierewicz. Stwierdził on, że ten raport sygnowany jest nazwiskiem byłego ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego. Ostatecznie poseł PO przyznał, że nie zna tego raportu.
Jan Rokita bronił się, stwierdzając, że na jego biurko trafiały analizy dotyczące sytuacji politycznej, opracowywane "w normalnym systemie informacyjnym państwa (czyli biuro analiz, biuro informacyjne)", a uzyskiwane w ten sposób informacje nie miały nic wspólnego z nielegalnymi działaniami. - Żadnej wiedzy na temat inwigilacji nie mogę mieć, bo wszelkie formy inwigilacji, czyli wsadzania agentów, interesowania się życiem prywatnym są obrzydliwe, i pomysł, że mógłbym w tym uczestniczyć, jest obelżywy dla mnie - stwierdził kategorycznie Rokita.
Zenon Baranowski
"Nasz Dziennik" 2006-10-17
Autor: wa