Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Prokuratorzy "ustawiali" śledztwo?

Treść

Wymuszanie zeznań, zastraszanie świadków, szykany, pogróżki, preparowane "dowody", próba "zebrania kwitów" na dziennikarza, który ujawnił nieprawidłowości - a wszystko po to, by znaleźć jakiekolwiek "dowody" pozwalające na przygotowanie aktu oskarżenia - tak wyglądały działania wrocławskiej policji w postępowaniu wytoczonym przez prokuraturę prezesom i udziałowcom poznańskiego przedsiębiorstwa Bestcom. Dziś, choć sprawę w lipcu przejęła prokuratura w Poznaniu, wrocławska policja nadal nie dostarczyła kompletu rzekomych "dowodów przestępstwa". Według naszych ustaleń, intensywnie natomiast zacierane są ślady nadużywania uprawnień i łamania prawa. Policja unika odpowiedzi na pytania i odpowiedzialnością obciąża prokuraturę. A nieprawidłowościami w pracy tejże już interesuje się Centralne Biuro Antykorupcyjne.




- Trzeba się tej sprawie bardzo dokładnie przyjrzeć. Bo takie sprawy kończą się odszkodowaniami, a za błędy urzędników, prokuratorów to my zapłacimy. Pan zapłaci, ja zapłacę, moje dzieci zapłacą i wszyscy podatnicy - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Piotr Woźniak, minister gospodarki.
Działania wrocławskiej prokuratury okręgowej - zatrzymanie w czerwcu 2006 r. prezesów Bestcomu, które doprowadziło do upadku przedsiębiorstwa i bezpodstawne, jak wykazała Prokuratura Krajowa, przetrzymywanie ich osiem miesięcy w areszcie, to nie jedyny przypadek szkodliwej działalności śledczych. W podobny sposób kilkanaście miesięcy wcześniej zniszczono inne renomowane przedsiębiorstwo branży komputerowej JTT Computer oraz polsko-amerykańską firmę Alucon.
- Jeżeli ma miejsce taka praktyka, to psuje prawo i porządek prawny w Polsce - twierdzi Woźniak.
Jeszcze w czerwcu 2006 r. i styczniu 2007 r. przetrzymywani w areszcie prezesi Bestcomu byli zastraszani. Grożono im, że jeśli nie przyznają się "do czegokolwiek", do aresztu trafią ich najbliżsi. Nie inaczej traktowano świadków - pracowników Bestcomu, i współpracujące z tym przedsiębiorstwem firmy - podczas policyjnych przesłuchań. Żądano od nich "czegokolwiek", co pozwoliłoby uzasadnić zatrzymanie prezesów Bestcomu, i grożono, że jeśli nie będą mówić, sami mogą trafić do aresztu śledczego. Przesłuchania, w trakcie których uciekano się do gróźb i szykan, nie znalazły - co oczywiste - swojego odzwierciedlenia w oficjalnych protokołach.
Do 20 lipca br., a więc do decyzji zastępcy prokuratora generalnego Jerzego Engelkinga o przeniesieniu sprawy do Poznania - jak twierdzą nasi informatorzy związani z organami ścigania - materiały wrocławskiej policji nie zawierały żadnych merytorycznych dowodów obciążających prezesów i udziałowców Bestcomu. Te pojawiły się dopiero po druzgocącej dla wrocławskiego wymiaru sprawiedliwości decyzji prokuratora Jerzego Engelkinga. Jak wynika z naszych ustaleń, w ciągu kilku dni po wydaniu takiego postanowienia związani ze sprawą wrocławscy policjanci przygotowali co najmniej kilkadziesiąt stron "opracowań", wszystkie pisane tym samym atramentem, tym samym charakterem pisma i przez tę samą osobę. Gorliwie uzupełniano również braki proceduralne - przesyłano pisma do świadków, adwokatów, biegłych. Pisma, które powinny trafić tam kilka miesięcy wcześniej.

Policja obciąża wrocławską pro kuraturę
Przed kilkoma tygodniami zwróciliśmy się do Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu z prośbą o odpowiedzi na pytania dotyczące wskazanych nieprawidłowości. W naszym piśmie przedstawiliśmy związane z tym konkretne fakty i wydarzenia dobitnie wskazujące na nieprawidłowości w działaniu funkcjonariuszy prowadzących sprawę Bestcomu. Pytaliśmy o fałszowanie po 20 lipca dowodów i dokumentów w tej sprawie, o szykany psychiczne i fizyczne, o próby wymuszania dogodnych dla śledztwa zeznań i zastraszanie świadków. Ostatecznie po kilku monitach otrzymaliśmy antydatowane pismo, w którym policja nie próbowała nawet odpowiedzieć na zadawane przez nas pytania i stawiane zarzuty, odpowiedzialność przerzucając na wrocławską prokuraturę apelacyjną.
- Czynności prowadzone wcześniej przez wrocławskich policjantów wykonywane były zgodnie z wytycznymi i pod ścisłym nadzorem wrocławskiej prokuratury apelacyjnej - poinformował Paweł Petrykowski z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu.
Problem w tym, że dochodzenia w sprawie Bestcomu nie prowadziła prokuratura apelacyjna, ale okręgowa. Dlaczego więc polecenia w śledztwie dotyczącym Bestcomu wydawali policji prokuratorzy z wrocławskiej apelacji? Tej samej, której kilku pracowników, do niedawna czołowych prokuratorów, obecnie podejrzewanych lub już oskarżonych jest o związki z przestępczością zorganizowaną, umarzanie lub wszczynanie śledztw na zlecenie? Zaangażowanie kierowanej przez zdymisjonowanego już prokuratora Mieczysława Śledzia wrocławskiej apelacji może potwierdzać podejrzenia, jakie mają funkcjonariusze służb specjalnych - Bestcom został zniszczony na zlecenie konkurencji.
- Istniał pewien prokuratorski układ, taki nieformalny trójkącik na najwyższych szczeblach prokuratury we Wrocławiu. Powiem wprost, choć to słowo się przejadło, korupcyjny układ - mówi nasz informator związany z CBA. Kiedy w grudniu ub.r. Prokuratura Krajowa zażądała od wrocławskiej apelacji kontroli śledztwa w sprawie Bestcomu, ta zapewniała, że wszystko jest w największym porządku. W styczniu własną analizę przeprowadziła Prokuratura Krajowa. W jej efekcie nakazano natychmiastowe zwolnienie bezpodstawnie przetrzymywanych prezesów poznańskiej firmy, wskazano na liczne nieprawidłowości i uchybienia w śledztwie. Dyscyplinarnie za niewłaściwy nadzór zdymisjonowani zostali szef Prokuratury Apelacyjnej Mieczysław Śledź i wiceszef Waldemar Kawalec. Ci sami, na których teraz powołują się wrocławscy policjanci (sic!).

Firmę zniszczono, teraz niszczy się ludzi
- Jeżeli ci państwo z Bestcomu myślą, że na zniszczeniu firmy się skończy, są w błędzie. Będą niszczeni tak, by nie mieli za co żyć, by nie mieli pieniędzy na adwokatów, by nie byli już w stanie niczego wyjaśniać czy broń Boże wrócić do branży. Jak się kogoś bierze na cel, to tak, żeby już się nie podniósł - mówił w grudniu ub.r. w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" były prokurator z Pomorza, od lat mieszkający poza Polską, proszący o zachowanie anonimowości. Wtedy wydawało się to absurdem. Dziś w świetle działań prokuratury - faktem. Choć Prokuratura Krajowa, wydając nakaz zwolnienia obu zatrzymanych prezesów, wskazała, że zarzuty im stawiane są bezpodstawne i przedwczesne, prokuratura wrocławska zastosowała wobec nich sankcje niepozwalające w praktyce na normalne życie i pracę. Większość z nich została uchylona przez wrocławski sąd, który wskazał na łamanie podstawowych praw człowieka i zasad procesowych. Pozostała jednak najważniejsza - zakaz kontaktów z pracownikami. A to, choć śledztwo trwa już dwa lata i nie zgromadzono w nim żadnych obciążających dowodów, skutkuje uniemożliwieniem prowadzenia działalności gospodarczej w branży IT. A tym samym, biorąc pod uwagę powolność pracy wymiaru sprawiedliwości, że decyzja skompromitowanego i zdymisjonowanego już wrocławskiego prokuratora na kilka lat pozbawiła właścicieli Bestcomu szans na powrót do normalnego życia.
- To jakiś absurd. Przecież to jest sprzeczne z Konstytucją. Tak nie dzieje się nawet na Białorusi. Jak tak można w państwie prawa? - denerwuje się Tomasz Górski, członek sejmowej Komisji ds. Kontroli Państwowej.
Sęk w tym, że choć działania wrocławskiej prokuratury zostały już zbadane, wyjaśnione i uznane za bezprawne, na najwyższym, ministerialnym szczeblu nikt nie pofatygował się, by uchylić łamiącą prawa człowieka decyzję. Bo nie każdy przedsiębiorca nazywa się Roman Kluska i jest przyjacielem premiera?
Wojciech Wybranowski
"Nasz Dziennik" 2007-09-18

Autor: wa