Produkcja w górę, ceny w dół
Treść
Nawet o ponad pół miliona ton mogą w tym roku wzrosnąć w porównaniu do 2010 roku zbiory warzyw. Jednak to nie te prognozy mają wpływ na to, że ceny warzyw są niższe niż w poprzednim sezonie, a w dalszym ciągu panika po ujawnieniu w Niemczech zakażeń bakterią E. coli i embargo na nasze warzywa ogłoszone przez Rosję. Jest nadzieja, że w tym tygodniu nasz eksport na Wschód zostanie przywrócony.
Według prognoz Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej, w tym roku nasi ogrodnicy mają zebrać 4,8 mln ton warzyw, a przed rokiem produkcja nie przekroczyła 4,3 mln ton. Największy wzrost mamy mieć w przypadku cebuli, kapusty, buraków i kalafiorów. Podobne prognozy przedstawiają także eksperci innych instytucji zajmujących się analizą produkcji rolnej (np. Instytut Ogrodnictwa w Skierniewicach) - różnice sięgają kilku procent. Wpływ na lepsze zbiory mają przede wszystkim dwa czynniki: większa powierzchnia upraw kapusty, kalafiorów, cebuli, marchwi, buraków i innych warzyw gruntowych, i to aż o 10 tys. hektarów (przekroczyła 200 tys. hektarów), i lepsza niż przed rokiem aura dla roślin. Jedyne, co może zagrażać warzywom, to choroby, bo ryzyko ich wystąpienia wzrosło po ostatnich obfitych deszczach.
Jak wynika z informacji przekazywanych przez krajowe giełdy rolne, warzywa w hurcie są tańsze niż rok temu o tej samej porze. Niektóre gatunki (np. pomidory, kapusta) - nawet o połowę, inne o 20-30 procent. Przykładem może być giełda w podwarszawskich Broniszach, gdzie np. pomidory są tańsze w porównaniu z początkiem lipca 2010 roku o ponad 50 proc., podobnie jak kapusta, ogórki o ponad 20 proc., kalafiory - o blisko 30 procent. Częściowo taka sytuacja na rynku wynika z tego, że w sezonie 2010 warzyw było mniej (na plony wpływała nie najlepsza wtedy pogoda), a więc z powodu mniejszej podaży również ich ceny były wysokie. Ale warzywa potaniały przede wszystkim z powodu afery z bakterią E. coli w Niemczech. Ponieważ podejrzenie o zakażenie padło najpierw na ogórki, to konsumenci w całej UE, także w Polsce, znacznie ograniczyli zakupy tego i innych warzyw. W związku z tą aferą embargo na warzywa z całej UE wprowadziła Rosja, co akurat w przypadku Polski uderzyło przede wszystkim w producentów pomidorów - o tej porze roku wywozili oni na Wschód 25-30 proc. tych warzyw. Utrzymanie embarga w dłuższym okresie uderzy zaś wkrótce przede wszystkim w producentów warzyw kapustnych, których wywozimy najwięcej do Rosji.
Jest jednak szansa, że Mokwa z opóźnieniem, ale jednak, zniesie wreszcie embargo na polskie warzywa. - Rosja może w najbliższych dniach wyrazić zgodę na dostawy warzyw z Polski - mówił w piątek główny lekarz sanitarny Federacji Rosyjskiej Giennadij Oniszczenko. Ta deklaracja oznacza, że jeszcze w tym tygodniu Rosja wpuści do siebie pierwsze tiry z polskimi warzywami. Oniszczenko poinformował, że czeka tylko na pisemne deklaracje Polski w sprawie jakości warzyw i systemu jej kontroli - gdy taki list przekaże mu nasza moskiewska ambasada, eksport zostanie przywrócony. Takie deklaracje lekarz sanitarny Federacji Rosyjskiej złożył po rozmowach z wiceministrem rolnictwa Jarosławem Wojtowiczem, który prowadził negocjacje w imieniu polskiej prezydencji na temat zniesienia przez Rosję embarga na import świeżych warzyw z UE. Na zmianę rosyjskiego stanowiska czeka zresztą nie tylko Polska, bo taki sam problem ma większość państw, gdyż Moskwa wpuszcza do siebie na razie tylko warzywa z sześciu państw Unii: Belgii, Czech, Danii, Grecji, Hiszpanii i Holandii.
Tymczasem nie ma szans na to, aby Komisja Europejska zwiększyła pulę pieniędzy przeznaczoną na rekompensaty dla unijnych producentów warzyw na pokrycie części strat, jakie ponieśli. 210 mln euro to już za mała kwota, skoro tylko w Polsce, jak szacuje wstępnie ministerstwo rolnictwa, rolnicy na skutek warzywnego kryzysu stracili około 200 mln zł, czyli prawie 50 mln euro. Dlatego pomoc powinna być kilka razy większa, żeby Unia zrekompensowała producentom przynajmniej połowę strat, jak to jeszcze zapowiadano na początku czerwca. Minister rolnictwa Marek Sawicki obawia się jednak, że KE takich pieniędzy po prostu nie ma. Z powodu kryzysu greckiego czy, szerzej, kryzysu w strefie euro Bruksela musi szukać pieniędzy na ratowanie bankruta i unijnej waluty, a przy tych problemach kłopoty rolników to "drobna sprawa" i taki kryzys jest przejściowy, poza tym na pewno nie zachwieje posadami unii walutowej.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2011-07-12
Autor: jc