Proces abortera za zamkniętymi drzwiami
Treść
Przed Sądem Okręgowym w Białymstoku ruszył proces miejscowego ginekologa Sławomira S. Lekarz rok temu miał przepisać tabletki wczesnoporonne młodej matce, mimo że nie zaistniała żadna z przesłanek aborcyjnych przewidzianych w ustawie o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Za pomoc w popełnieniu przestępstwa ginekologowi grozi do trzech lat więzienia, podobnie jak znajomemu kobiety, funkcjonariuszowi straży granicznej, który telefonicznie miał jej przypomnieć o wzięciu środków. - Takie sprawy rzadko wychodzą na jaw - podkreśla Urszula Sieńczyło, szefowa Prokuratury Rejonowej w Białymstoku. Lekarz nie przyznaje się do stawianych mu zarzutów.
Sprawa wyszła na jaw w szczególnych okolicznościach. Informację o przeprowadzeniu nielegalnej aborcji otrzymali funkcjonariusze straży granicznej i to oni zawiadomili prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa. Przesłuchana została wtedy kobieta, która przyznała, że rok temu dokonała aborcji. Złożyła zeznania obciążające Sławomira S.
Ginekolog odpowiada przed sądem za to, że na wyraźne życzenie pacjentki przepisał jej środki wczesnoporonne, w Polsce nielegalne, będące narzędziem do przeprowadzenia tzw. aborcji farmakologicznej. Według nieoficjalnych informacji, prokurator domaga się dla niego m.in. dwóch lat pozbawienia wolności oraz dwuletniego zakazu wykonywania zawodu.
Proces ruszył w piątek i natychmiast został utajniony: sąd przychylił się do wniosku obrońców, którzy w ten sposób chcą chronić "dobre imię oskarżonego". - Prokuratura przedstawiła jednej osobie - lekarzowi - zarzut doprowadzenia do przerwania ciąży poprzez podanie środków farmakologicznych i udzielenie instrukcji, jak je dalej przyjmować, a drugiej osobie, niezwiązanej ze środowiskiem medycznym, zarzut pomocnictwa w przerwaniu ciąży. Był to kolega tej kobiety, który telefonicznie przypominał jej, kiedy ma przyjąć te środki - mówi Urszula Sieńczyło, która kieruje pracą białostockiej prokuratury rejonowej.
- Materiał, jaki zgromadziliśmy, w naszej ocenie pozwolił na skierowanie aktu oskarżenia. Natomiast nic więcej powiedzieć nie mogę z uwagi na to, że w chwili obecnej gospodarzem postępowania jest już sąd, który zdecydował o tajności postępowania. Dopiero po wyroku będzie można szerzej ustosunkować się do tej sprawy - dodaje prokurator Sieńczyło.
Kobieta, zeznająca przeciw Sławomirowi S. w procesie, występuje jako świadek, a nie pokrzywdzona. Nie będzie też sądzona za zlecenie przerwania ciąży, ponieważ polskie prawo nie przewiduje odpowiedzialności osoby, której dziecko zostało z jej inicjatywy uśmiercone przed narodzeniem.
- Najwyraźniej pacjentka zmieniła zdanie, ponieważ człowiek podlega pewnym wahaniom, szczególnie kobieta spodziewająca się narodzin dziecka. Wiemy, że okres do ok. 12 tygodnia trwania ciąży nacechowany jest ambiwalencją, decyzje dosyć często ulegają wtedy zmianie. Ale jeżeli nawet zaistnieje najpoważniejsza sytuacja kryzysowa - matka waha się: chce urodzić, nie chce urodzić - to rolą lekarza jest podtrzymywanie takiej pacjentki w decyzji o urodzeniu dziecka. Powinien też skierować ją do instytucji pomocowych, które mogłyby ją w tej trudnej sytuacji wesprzeć. A tutaj lekarz poszedł na łatwiznę, złamał prawo i poniesie konsekwencje - analizuje Hanna Wujkowska, lekarz i bioetyk.
Osoby uczestniczące w przeprowadzaniu nielegalnych aborcji nieczęsto stają przed sądem. - Jak sięgam pamięcią, w mojej karierze zawodowej jest to pierwsze tego typu postępowanie, o którym wiem - podkreśla Urszula Sieńczyło, prokurator z 10-letnim doświadczeniem.
Dlaczego tego typu sprawy rzadko wychodzą na światło dzienne? - To moje osobiste zdanie, ale wydaje mi się, że jest to głównie kwestia samych kobiet dokonujących aborcji - uważa prokurator Sieńczyło. - Zwykle dzieje się to w ich interesie, często z ich inicjatywy - tak jak w tym przypadku - dlatego najczęściej ta kobieta ma dość lekki stosunek do tego, co się wydarzyło, i nie jest zainteresowana tym, żeby składać zeznania obciążające lekarza czy kogokolwiek innego. Natomiast w tym przypadku mieliśmy do czynienia z inną sytuacją. Ale nie badaliśmy, dlaczego ona zrobiła tak, a nie inaczej - nie to było przedmiotem postępowania - komentuje Urszula Sieńczyło.
To milczenie kobiet jest głównym powodem, dla którego aborcjoniści tylko sporadycznie trafiają przed oblicze wymiaru sprawiedliwości - zgadza się adwokat Paweł Śliwa. - Ta pani zdecydowała się zeznawać, a pewnie większość tego nie robi, bo interes jest tutaj obopólny, i to jest pewnie przyczyną takiego stanu rzeczy - stwierdza Śliwa. I dodaje, że bez zeznań pacjentek udowodnienie takiego czynu aborterowi jest niezwykle trudne. - Musi być bardzo przekonujący dowód, który później będzie podstawą do postawienia zarzutów, skierowania aktu oskarżenia i udowodnienia tej winy przed sądem. Na pewno najbardziej przekonującym dowodem w takiej sytuacji jest zeznanie pacjentki - podkreśla Paweł Śliwa.
Maria S. Jasita
"Nasz Dziennik" 2009-07-08
Autor: wa