Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Problemy z radością

Treść

Parę lat temu pewne wydawnictwo zakonne w Polsce postanowiło wydać książkę pewnego swego współbrata, sławnego za granicą. Po przejrzeniu tekstu dyrektor marketingu miał jednak wątpliwości. Jego zdaniem książka jak na polskie realia była zbyt… optymistyczna. Polski czytelnik woli raczej użalanie się, ewentualnie z nieco bardziej optymistyczną pointą. Widzenie świata zbyt pozytywnie do niego nie trafia.

I faktycznie, wydanie książki przeszło niezauważenie. Jak tyle innych cennych pozycji, które mimo swej niezaprzeczalnej wartości nie trafiły jakoś w oczekiwania odbiorców. Tak jest zresztą we wszystkich krajach. Ten sam problem dotyczy książek i jedzenia. I pewnie trochę muzyki: to, co się podoba w jednym kraju, wcale nie musi podobać się w kraju innym. Jesteśmy dość mocno zróżnicowani i pod względem mentalności, i pod względem kultury. I dzieje się to mimo globalizacji rynków, która owszem, uniformizuje pewne standardy, zarazem jednak wiele banalizując.

Problem niekoniecznie jednak dotyczy tylko populacji różnych narodów. Także w danym narodzie czy środowisku spotykamy rozmaite wrażliwości nierzadko związane z doświadczeniem osobistym czy edukacją. Kto wie czy nie jest to podstawową przyczyną polaryzacji danych społeczności, nieraz mocno bolesnych, najmocniej zaś widocznej w polityce.

I właśnie „pozytywność”, czyli zdolność do odnajdywania radości w tym, czego doświadczamy na zewnątrz, okazuje się jednym z poziomów różnicowania. Widzimy, że świat dzieli się na optymistów i na pesymistów. Ci pierwsi niosą wiele radości i nadziei. Ci drudzy sieją zwątpienie, jakby zatruwali pokój.

Każda społeczność ma jakiś procent tych i tych. Ci, którzy przeważają, którzy mają większy wpływ, kształtują profil tej społeczności. Decydująca jest delikatna granica między pozytywnością a negatywnością czyli między radością i smutkiem. Zazwyczaj nie lubią się. Może radość chciałaby przytulić, przemienić smutek. Uzdrowić, rozjaśnić go. On jednak ze swej natury nie znosi radości. Drażni go, nie wiedzieć czemu. Może jest wyrzutem sumienia, może podważa sens jego istnienia? Wystarczy, że przypomnimy sobie, jak bardzo „smutasów” może irytować śmiech niektórych – i jak bardzo „weseli” chcą za wszelką cenę rozradować smutnych! I może na tym tle dochodzić do przykrych nieraz sytuacji. Niestety zazwyczaj niekorzystnych dla radosnych! Pewna niezwykle pogodna dziewczyna, mawiająca o sobie, iż urodziła się szczęśliwa opowiadała, że zazwyczaj spotyka się z odrzuceniem środowisk, w których się obraca. Nie wie do końca dlaczego: czy przez zazdrość, czy przez kompleksy? Może jej udziałem jest to, czego pragną inni. Jednakże z racji, gdyż nie mogą tego osiągnąć, po prostu się mszczą. Tak zwyczajnie, niekoniecznie świadomie. Niektórzy w rozbrajającej szczerości wręcz mówią, że drażni ich jej szczęście i uśmiech. Dlaczego? Jak to możliwe?

Czy jest złem odczuwanie tego, co opisuje poniżej s. Hedwig Silja Walter OSB?

Płonące koło
porywa jednak Gomer
teraz i teraz
i jeszcze teraz
wraz ze światem
i niebem.
Teraz
i cały dzień
zawsze
na Boże wesele [Wiersz nosi tytuł Boże wesele].

Prawdziwa radość rodzi się z ognia, z przejścia wielu nieraz prób, oczyszczającego i uzdrawiającego. Jest wyrazem wdzięczności i świadomości bycia kochanym, niesionym, objętym szczególną czułością przez samego Boga. Jest świadectwem, że jest możliwe tak wiele dobra, mimo naszych obaw i niesprzyjających okoliczności. Ma w sobie też rozmach i moc, jak rozwibrowane koło. Chce objąć wszystko, wciągając wszystko w wir swego tańca. Zaprasza wszystkich na wesele. Nie może inaczej – wszędzie i już teraz zawsze. Bo radość jest łaską. Jest jednym z owoców Ducha Świętego. Jej ostateczną perspektywą jest definitywne pokonania smutku. Chyba wszyscy jej więc kibicujemy, mimo naszych rozmaitych doświadczeń, może nawet osłabienia już smutkiem. Ona jednak nie ustaje. Czyni swoje. Drąży smutek. Tak mówimy o uśmiechu przez łzy. Apokalipsa zaś roztacza ostateczną perspektywę zbawienia jako otarcia przez Boga wszelkiej łzy (Ap 21, 4a)!

I wymownie widać to w Regule św. Benedykta, gdzie radość jest nazwana po imieniu i, choć dyskretna, wyraźnie oddzielona od jej zewnętrznych, często złudnych przejawów. Wśród narzędzi dobrych uczynków mamy dwa związane ze śmiechem: Nie wypowiadać słów czczych lub pobudzających do śmiechu. Nie lubować się w nadmiernym lub głośnym śmiechu (RB 4, 53-54). Podobnie kategoryczne stwierdzenie spotykamy na koniec rozdziału o cnocie milczenia: Nie dopuszczamy zaś nigdy do niestosownych żartów oraz do gadania pustego i pobudzającego do śmiechu; potępiamy je zawsze i wszędzie. Nie pozwalamy uczniowi otwierać ust do takich rozmów (RB 6, 8). I na dziesiątym stopniu pokory, który polega na tym, że mnich nie jest łatwy i skory do śmiechu, ponieważ zostało napisane: Głupi przy śmiechu podnosi swój głos (Syr 21,20) (RB 7, 59). Zadziwiające jest jednak to, że o radości św. Benedykty mówi w kontekstach w sumie najmniej spodziewanych – tak, jakby chciał ukazać jej szczególna moc i głębię: mnich „znajduje radość w cnocie” (RB 7,69); w Wielkim Poście ofiaruje coś Bogu „w radości Ducha Świętego” (RB 49, 6) wyglądając świętej Paschy „pełen duchowej radości i tęsknoty” (49,7). Pogodne winno być „posłuszeństwo uczniów, gdyż radosnego dawcę miłuje Bóg (2 Kor 9,7: Prz 22,8 LXX) (RB 7,16). Radość towarzyszy więc cnocie, posłuszeństwu i Wielkiemu Postowi. I z tej konfiguracji wypływa mocne benedyktyńskie przesłanie dla wszelkich pesymistów i smutasów: Radość jest ostateczną perspektywą naszego życia i horyzontem wszelkiego trudu.

Bernard Sawicki OSB – absolwent Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie (teoria muzyki, fortepian). Od 1994 r. profes opactwa tynieckiego, gdzie w r. 2000 przyjął święcenia kapłańskie, a w latach 2005-2013 był opatem. Studiował teologię w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz w Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie obecnie wykłada. Autor felietonów Selfie z Regułą. Benedyktyńskie motywy codzienności oraz innych publikacji.

Źródło: ps-po.pl,

Autor: mj