Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Prezydent wręczy dymisje PSL-owskim ministrom

Treść

Destrukcyjna polityka SLD, przejawiająca się ostrym kryzysem finansów państwa i napiętą sytuacją w kraju, dotknęła w końcu sam rząd. Dziś prezydent odwoła dwóch PSL-owskich ministrów. Zapowiedź taką złożył wczoraj Marek Siwiec z prezydenckiej kancelarii.
SLD stanie przed perspektywą stworzenia rządu mniejszościowego bądź szukania nowego koalicjanta. Pierwsza w kolejce jest kanapowa partia Romana Jagielińskiego, pięcioosobowe koło Partii Ludowo-Demokratycznej, która już od soboty rozpoczęła zabiegi o powiększenie swojego stanu osobowego w Sejmie kosztem Samoobrony. Chętne do współpracy jest również ugrupowanie Leppera, wspierające Sojusz w wielu legislacyjnych inicjatywach i współrządzące z nim w terenie. Popierania rządu mniejszościowego i to w kluczowych sprawach można się również spodziewać ze strony Platformy Obywatelskiej. Może być też tak, że cały ów konflikt zakończy się ponownym podpisaniem nowej umowy koalicyjnej z ludowcami. Dekompozycja sceny politycznej tuż przed referendum akcesyjnym byłaby bowiem dużym ryzykiem dla postkomunistycznego establishmentu. Duże znaczenie będzie miała postawa PSL, które musi wybrać między ratowaniem swojej pozycji na wsi - poważnie osłabionej aliansem z SLD prowadzącym antychłopską politykę, a zaspokajaniem apetytu poprzez konsumowanie władzy.
Zarówno partia Kalinowskiego, jak i sam wicepremier byli najwyraźniej zaskoczeni tym, jak potoczyły się wypadki. Natychmiast po zapowiedzi o odwołaniu z rządu PSL-owskich ministrów liderzy tego ugrupowania zmienili ton swoich wystąpień publicznych. Marek Sawicki oświadczył m.in., że program PSL od 16 miesięcy nie jest realizowany, a jego partia została przymuszona do popierania indywidualnych pomysłów SLD-owskich ministrów. - Czas zapytać, co z programem PSL? Jeśli nie ma woli realizowania go, to my w takiej koalicji uczestniczyć nie musimy - oświadczył Sawicki. Wydaje się, że metamorfozę ludowców można odczytywać nie tyle jako odpowiedź na zarzuty o nielojalność, ale przede wszystkim jako próbę odbudowania fatalnego wizerunku w oczach własnego elektoratu. Brnięcie partii Kalinowskiego w politykę narzuconą przez SLD, bezkrytyczne poparcie dla członkostwa w UE, a w efekcie utrata wiarygodności w oczach rolników i zagrożenie ze strony Samoobrony, to dla części ludowców wystarczające powody, by bez żalu porzucić rządowe posady. - Dla mnie to Waterloo Kalinowskiego, Burego, Kłopotka i Siekierskiego, posłów, którzy brnęli do koalicji z SLD, a teraz zostali przez to samo SLD oskarżeni o niepowodzenia rządu - podkreśla Bogdan Pęk, były członek stronnictwa.
Już piątkowa Rada Krajowa SLD dopuszczała możliwość funkcjonowania rządu bez PSL. Oficjalnie jednak upoważniła szefa partii Leszka Millera do pilnych rozmów z ludowcami, w których miał ostatecznie zdecydować o udziale PSL w koalicji. W sobotę jednak rzecznik rządu Michał Tober przeczytał dziennikarzom oświadczenie premiera Leszka Millera, w którym premier zapowiedział, że zwróci się do prezydenta o odwołanie wicepremiera i ministra rolnictwa Jarosława Kalinowskiego oraz ministra środowiska Stanisława Żelichowskiego z zajmowanych stanowisk. Decyzja ta została przekazana po sobotnim spotkaniu Millera z prezesem PSL, wicepremierem Kalinowskim oraz szefem UP Markiem Polem. W czwartek ten ostatni poniósł w wyniku decyzji PSL dotkliwą porażkę. Ludowcy opowiedzieli się bowiem przeciwko lansowanej przez Pola i powszechnie krytykowanej ustawie winietowej. Wcześniej wskazywano, iż sprzeciw PSL miał być próbą wymuszenia na SLD decyzji o odrzuceniu prezydenckiego weta do ustawy o biopaliwach. Postkomuniści, mimo iż wcześniej przyczynili się do jej uchwalenia, zapowiadali ostatecznie, że poprą weto Kwaśniewskiego. Jak zaznaczał rzecznik rządu, sobotnie spotkanie "potwierdziło, że dalsze funkcjonowanie koalicji z udziałem PSL przebiegałoby w atmosferze ciągłych tarć, przetargów i konfliktów".
Czwartkowe głosowanie nad winietami stało się pretekstem do ofensywy polityków Unii Pracy przeciw PSL. Będąc za opuszczeniem koalicji przez tę partię, Pol zachęcał do budowy nowego układu popierającego rząd. Mimo fatalnych ocen działalności wicepremiera Pola jego ugrupowanie znacznie zwiększy swoją wartość w oczach Millera jako lojalny koalicjant.

Rząd mniejszościowy czy nowa koalicja
Dzisiaj poznamy nazwiska nowych ministrów w rządzie Millera. Teka szefa resortu rolnictwa przypadnie najprawdopodobniej obecnemu wiceministrowi Józefowi Pilarczykowi (SLD) lub Romanowi Jagielińskiemu. W sobotę SLD oficjalnie poinformował, że rezygnuje z udziału PSL w koalicji rządowej. Po zakończeniu porannego posiedzenia klubu SLD jego szef Jerzy Jaskiernia oświadczył, iż prezydium "będzie zachęcać premiera do takich działań, które stworzą odpowiednią większość parlamentarną". Oznacza to negocjacje z innymi, poza ludowcami, ugrupowaniami. Koalicję rządową mogłyby wesprzeć m.in. SKL Artura Balazsa czy Partia Ludowo-Demokratyczna Romana Jagielińskiego. Od soboty ma ona pięciu posłów, gdyż szeregi koła powiększył nieoczekiwanie jeden z działaczy Samoobrony. Ewentualny rząd mniejszościowy może liczyć na pewne poparcie 212 głosów - 196 Sojuszu i 16 UP. Do zdobycia większości brakowałoby mu 19 głosów. Politycy lewicy musieliby zatem nieustannie zabiegać o poparcie posłów innych klubów i kół. Obecnie SLD niewątpliwie może liczyć na Samoobronę i Platformę Obywatelską, które w parlamencie wielokrotnie głosowały, tak jak koalicja SLD - PSL - UP. Samoobrona udzieliła poparcia Sojuszowi, m.in. w sprawie reformy służb specjalnych, zmiany ustawy lustracyjnej. Dzięki głosom posłów SLD Andrzej Lepper został wicemarszałkiem Sejmu. Pytaniem zasadniczym jest jednak to, za co te kluby zdecydują się pójść na współpracę. Jest pewne, że jedynymi ugrupowaniami, które na pewno nie zagwarantują politycznego poparcia rządowi są LPR, PiS i koła Ruch Katolicko-Narodowy oraz Porozumienie Polskie.
Spekulacje, kto ewentualnie uzupełni lukę powstałą w rządzie po opuszczeniu PSL, trwały od sobotniego ranka. - Partia Ludowo-Demokratyczna jest otwarta na rozmowy z SLD na temat stworzenia większości parlamentarnej popierającej rząd Leszka Millera - zadeklarował jej szef Roman Jagieliński. Nieoficjalnie mówi się także o próbach wciągania do jego ugrupowania niektórych posłów PSL, Samoobrony i niezależnych.
Marcin Libicki z Prawa i Sprawiedliwości nie wierzy w trwały rozwód SLD i PSL. W jego ocenie, po jakimś czasie koalicja zostanie na nowo zawiązana, ale na innych zasadach. Potwierdził taką ewentualność m.in. w jednej z wypowiedzi szef klubu parlamentarnego SLD Jerzy Jaskiernia. Jednak część polityków, głównie opozycyjnych, zapowiada, że rząd mniejszościowy będzie już tylko epizodem, po którym nastąpią przedterminowe wybory parlamentarne. Możliwości takiej nie wykluczył marszałek sejmu i wiceszef SLD Marek Borowski. Jak bowiem wiadomo, głównym testem na skuteczność rządu będzie m.in. przeforsowanie ustawy budżetowej na 2004 r. To zaś, już po referendum w sprawie przystąpienia do UE, może się okazać bardzo trudne. Kto wie, być może już na jesieni zostaną rozpisane nowe wybory parlamentarne.
Maciej Walaszczyk



Miller wytraca prędkość
Rząd Leszka Millera stał się rządem mniejszościowym. Nie ulega wątpliwości, że znajduje się on obecnie w tym samym miejscu, w którym w 2000 r. znalazł się nękany konfliktami gabinet Jerzego Buzka. Wówczas koalicję opuściła Unia Wolności, notowania rządu i premiera spadały na łeb na szyję, a największą jego aktywność widać było jedynie w zabiegach o szybkie przyjęcie do Unii Europejskiej. Poza tym rosło bezrobocie i zwiększały się szeregi ludzi niezadowolonych z biegu spraw w państwie. To, co różni rząd Millera od Buzka, to przychylność, jaką może się on cieszyć ze strony prezydenta Kwaśniewskiego i propagandystów z telewizji publicznej. Pytaniem jednak pozostaje, w jakim stopniu PSL, UP i SLD w następnych wyborach podzielą marny los partii Geremka. Wszystko zależy od każdego z nas, od każdego głosu wrzuconego do urny.
MWA
Nasz Dziennik 3-02-2003

Autor: DW