Prezydent kocha swój kraj, a nie sondaże
Treść
John McCain przyjął oficjalną nominację partii republikańskiej na kandydata do objęcia urzędu prezydenta Stanów Zjednoczonych. W swoim przemówieniu, parafrazując hasło wyborcze Baracka Obamy, stwierdził, że "zmiana nadchodzi", ale - jak dodał - nadejdzie ona jedynie z obozu Republikanów. Obiecał swoim zwolennikom przynieść rzeczywistą zmianę w rządzie, przywrócić zaufanie społeczeństwa do polityków i walczyć o lepszą przyszłość narodu. Pierwszym sygnałem, że Amerykanie odetchną wkrótce od ciągłego oglądania wizerunków rodziny Bushów z całą pewnością jest nominacja na fotel wiceprezydenta gubernator Alaski Sarah Palin.
Bez względu jednak na ostateczny wynik wyborów fakt, iż w Białym Domu zobaczymy nowe twarze, jest bezsporny. Amerykanie już wcześniej powiedzieli "nie" innej wpływowej acz także mocno nielubianej rodzinie - Clintonom. Hillary Clinton przegrała nominację partyjną z nie tak wpływowym choć charyzmatycznym ciemnoskórym senatorem z Illinois. Lecz o ile Obama często sugeruje, że Republikanie są odpowiedzialni za całe zło panujące obecnie w USA, o tyle jego rywal zapowiedział na wczorajszej konwencji, że jeżeli wygra wybory, zamierza zgodnie współpracować z obydwoma ugrupowaniami dla dobra kraju. Właśnie słowo "kraj" było najczęściej wymieniane przez McCaina w przemówieniu. Jednakże równie często z jego ust padało słowo "walka", co zdaniem komentatorów mogło być błędne, gdyż nadało wystąpieniu militarystycznego wydźwięku. Obecnie tego typu retoryka nie jest odbierana pozytywnie przez dużą część społeczeństwa.
Republikanie wrócą do korzeni
Senator podkreślił także, że tak samo będzie traktował kongresmenów obu ugrupowań, jeśli chodzi o walkę z korupcją. Właśnie zwalczenie korupcji wśród polityków wymienił jako priorytet swojej prezydentury, dodając, że żaden republikanin czy demokrata nie może liczyć w tej kwestii na pobłażanie. - Pozwólcie, że wyślę ostrzeżenie do starego, rozrzutnego, leniwego, myślącego "ja najpierw, potem kraj" tłumu w Waszyngtonie: zmiana nadchodzi! - grzmiał z trybuny z młodzieńczą werwą 72-letni senator. Tym samym złożył w imieniu swojego ugrupowania samokrytykę, gdyż - jak stwierdził - zauważa to, że w partii nie dzieje się najlepiej. Jego zdaniem, to właśnie korupcja jest przyczyną niepowodzeń i kryzysu, w jaki popadł w ostatnim czasie jego kraj. McCain stwierdził, że tylko odbudowa zasad, na których opiera się jego ugrupowanie, może przynieść poprawę. - Partia Lincolna, Roosevelta i Reagana wraca do swoich korzeni - dodał.
Dalsza część przemówienia republikańskiego kandydata dała jasno do zrozumienia, że owa ewentualna współpraca z Demokratami nie będzie układała się bez przeszkód. McCain stwierdził, że proponowana przez Obamę polityka socjalnego rozdawnictwa doprowadzi jedynie do zwiększenia wysokości podatków. Zbyt duże obciążenia podatkowe są obecnie jedną z największych bolączek amerykańskich obywateli, toteż zapowiedzi utrzymania ich na jak najniższym poziomie wydaje się słusznym krokiem ze strony McCaina, który skrytykował także pomysły demokratycznego kandydata na zwiększenie ilości importowanych paliw i surowców energetycznych. Stwierdził, że doprowadzi to jedynie do uzależnienia od arabskich gigantów naftowych. - Przestaniemy wysyłać co roku 700 miliardów dolarów do krajów, które specjalnie za nami nie przepadają - krótko scharakteryzował swoje plany uniezależnienia się od bliskowschodniej ropy kandydat Republikanów. Odnosząc się do innych aspektów polityki zagranicznej, zaznaczył, że jako przyszły prezydent będzie dużo pracował w celu ułożenia dobrych stosunków z Moskwą. Stwierdził, że kraj ten jest jednym z ważniejszych podmiotów na arenie międzynarodowej, jednak - jak dodał - USA nie mogą pozostać ślepe na łamanie prawa międzynarodowego i agresję, jakich Moskwa dopuszcza się wobec Gruzji. - Najechali tereny swojego niewielkiego, demokratycznego sąsiada jedynie po to, by zyskać większą kontrolę nad światowymi zasobami ropy, zastraszając innych sąsiadów, co ma ułatwić im odbudowę rosyjskiego imperium. Dzielny naród gruziński potrzebuje naszej solidarności i modlitwy - skrytykował ostro ostatnie działania Moskwy.
"Prezydent musi kochać swój kraj"
W swoim wystąpieniu McCain odwołał się także do wartości bliskich każdemu obywatelowi USA. Przede wszystkim podkreślał wagę patriotyzmu w swoim życiu. Zaznaczył, że nikt nie może być prezydentem kraju, którego nie kocha. - Ja posiadam blizny, które to potwierdzają. Barack Obama zaś nie - stwierdził, przypominając swoje pięcioletnie więzienie w czasie wojny w Wietnamie. Następnie po raz kolejny wezwał rodaków do walki: - Wstańcie, wstańcie, wstańcie i walczcie. Jesteśmy Amerykanami i nigdy się nie poddajemy. Nigdy nie rezygnujemy. Nigdy nie uciekamy przed historią. My tworzymy historię - zakończył swoje prawie godzinne wystąpienie. Po jego ostatnich słowach z dachu sali posypało się konfetti i niebieskie baloniki, a z głośników dobiegła rockowa piosenka skomponowana specjalnie na tę okazję.
Prawdziwie niezależny kandydat
Komentatorzy zauważają, że przemówienie to było całkiem odmienne od tych, jakie zazwyczaj prezentowali republikańscy kandydaci. Zgodnie stwierdzają, że McCain, praktycznie całkowicie odcinając się od polityki George'a W. Busha, pragnie zaprezentować się jako kandydat niezależny i nieuwikłany w rodzinno-partyjne rozgrywki. Próbuje także odzyskać tych wyborców, którzy utracili zaufanie do Republikanów właśnie w wyniku działań obecnego prezydenta.
McCain nie był jednak jedynym przemawiającym czwartego dnia konwencji. Głos zabrała także oficjalnie nominowana na kandydatkę do fotela wiceprezydenta Sarah Palin. Jest ona dopiero drugą kobietą wyznaczoną do objęcia tej funkcji w historii USA. Pierwszą była Geraldine Ferraro startująca w 1984 roku z ramienia partii demokratycznej. Gubernator Alaski po raz kolejny podkreśliła, jak wielkim zaszczytem jest dla niej kandydowanie u boku Johna McCaina, którego nazwała wielkim liderem. Ogromny aplauz wzbudziły także słowa Tima Pawlenty'ego, gubernatora Alaski: - Obecnie nie potrzebujemy prezydenta, który potrafi jedynie odczytywać sondaże i chwilowo rozgrzać tłum. Nie potrzebujemy pustej retoryki i obietnic. Potrzebujemy prezydenta, który jest prawy i odważny na tyle, by podjąć takie wybory, dzięki którym Ameryka będzie silniejsza i bezpieczniejsza - powiedział Pawlenty.
Łukasz Sianożęcki
"Nasz Dziennik" 2008-09-06
Autor: wa