Prezydent idzie na ustępstwa
Treść
O przywrócenie spokoju zaapelowała do Egipcjan armia, zapewniając manifestantów, że ich słowa zostały na pewno wysłuchane przez władze w Kairze. Jednak presja ulicy na prezydenta Hosniego Mubaraka się nie zmniejsza. W Kairze doszło wczoraj do starcia między jego sympatykami i przeciwnikami. Opozycja domaga się natychmiastowego ustąpienia szefa państwa, wyrażając niezadowolenie z jego wystąpienia, w którym zapowiedział, że nie zamierza się ubiegać o reelekcję we wrześniowych wyborach prezydenckich.
Po raz pierwszy od rozpoczęcia antyprezydenckich demonstracji w Egipcie tak zdecydowanie po stronie opozycji opowiedział się także Waszyngton. Prezydent USA Barack Obama oświadczył, że już dziś powinna rozpocząć się w Egipcie "uporządkowana zmiana". Z kolei premier Turcji Recep Tayyip Erdogan stwierdził, iż Mubarak powinien zastosować "inne kroki niż dotychczas". Odpowiedzią na te międzynarodowe apele było wystąpienie egipskiego przywódcy, w którym m.in. zapowiedział, że nie zamierza ubiegać się ponownie o wybór na prezydenta kraju. Mubarak stwierdził też, iż nie planuje opuszczać kraju, a to dlatego, że chce zapewnić pokojowe przekazanie władzy następcy. Według niego, potrzebne są w tym celu reformy konstytucyjne, które obiecał przeprowadzić bardzo sprawnie. - Jestem absolutnie zdeterminowany zakończyć moją pracę dla narodu w sposób, który zapewni pokojowe przekazanie władzy, jej prawowitość i poszanowanie konstytucji - powiedział w swoim wystąpieniu rządzący już od 30 lat Egiptem Hosni Mubarak.
Taka deklaracja zupełnie nie zadowala opozycji. Większość demonstrantów podkreśla, że ta obietnica ze strony prezydenta to zdecydowanie zbyt mało. Jednocześnie jednak na ulicach stolicy Egiptu odbyły się manifestacje poparcia dla prezydenta, których uczestnicy podkreślali, że wystąpienie Mubaraka wykazało jego dobrą wolę i chęć dbania o dobro kraju. Jest to ich zdaniem jedyne rozsądne rozwiązanie, które zapewni stabilność kraju w trakcie koniecznych zmian. W czasie kiedy trwała manifestacja poparcia dla rządu, na największym placu stolicy - Tahir, wciąż koczowali ludzie, którzy spędzili na nim noc w związku z zapowiedziami, iż nie ruszą się stamtąd, dopóki Mubarak nie odda władzy. Te dwie grupy starły się wczoraj na placu Tahir, w wyniku czego ponad sto osób zostało rannych. Wśród zwolenników głowy państwa znajdowało się wielu policjantów ubranych po cywilnemu. Początkowo wydawało się, że sytuacja została opanowana przez wojsko, ale walki między demonstrantami wybuchły na nowo. Ludzie bili się przy użyciu kijów, rzucali w siebie kamieniami. Niektórzy świadkowie twierdzili, że na placu Tahir słyszeli strzały. Według telewizji Al-Dżazira, były to strzały oddawane w powietrze przez żołnierzy, którzy próbowali w ten sposób rozdzielić demonstrantów.
Armia apeluje o spokój
Wczoraj rano dowództwo armii zaapelowało do opozycji, aby jej przedstawiciele starali się przywracać normalne życie w kraju. Rzecznik egipskiej armii Ismail Etman wezwał do tego, żeby w pierwszym rzędzie zakończyć demonstracje. Zdaniem wojskowych, żądania protestujących zostały usłyszane i nadszedł czas, by pomogli przywrócić kraj do normalności. Oświadczenie rzecznika zostało odczytane w państwowej telewizji. - Wyszliście na ulicę, żeby wyrazić swoje żądania, i to wy jesteście tymi, którzy mogą przywrócić w Egipcie normalne życie. Wasz komunikat dotarł, wasze żądania stały się znane - cytuje rzecznika PAP. Wcześniej, w czasie antyprezydenckich protestów, armia wydała oświadczenie, zapewniając, że nie użyje przemocy wobec protestujących i że rozumie uprawnione żądania ludu.
Apel armii nie zostanie jednak najprawdopodobniej wysłuchany. Opozycja już po wystąpieniu prezydenta, a także przedstawicieli dowództwa wojskowego, wezwała swoich zwolenników do kontynuowania protestów. Niezmiennie podkreśla ona, że prezydent Mubarak musi zostać pozbawiony władzy niezwłocznie i ukarany za swoje liczne wykroczenia. Lider opozycjonistów Mohamed ElBaradei stwierdził, że obecna deklaracja prezydenta to wyłącznie trik, który ma umożliwić mu pozostanie przy władzy i stłumienie protestów w Kairze i całym kraju. Jeśli Mubarak nie wysłucha postawionego przez demonstrantów ultimatum i nie poda się do dymisji do piątku, wówczas zapowiedzieli oni przeprowadzenie wielkiego marszu, który uda się pod pałac prezydencki. Większość z manifestujących wyraża sporą nieufność wobec słów prezydenta, podkreślając, że nie wierzą, iż zamierza on przeprowadzić zapowiedzianą reformę konstytucji.
W Jemenie jak w Egipcie?
Do niemal identycznej sytuacji doszło wczoraj w Jemenie. Prezydent tego kraju Ali Abd Allah Salah oświadczył - tak samo jak Mubarak - że nie będzie ubiegał się o przedłużenie mandatu. Salah sprawuje władzę nawet dłużej niż jego egipski odpowiednik, ponieważ już od 32 lat. Jego kadencja wygasa w 2013 roku. Także jemeńska opozycja zamierza wyrazić swoją niechęć wobec prezydenta. Dziś bowiem mają się odbyć antyprezydenckie manifestacje pod nazwą "Dzień gniewu". Salah zaapelował, aby opozycja odwołała swoje protesty. Obiecał obywatelom wycofanie niedawno wprowadzonej zmiany w konstytucji, która automatycznie przedłużałaby jego rządy o dwie kolejne 10-letnie kadencje, a także zapewniała dziedziczenie władzy jego potomkom. - Dokonałem tych ustępstw w interesie kraju (...), które stoją nad naszymi osobistymi interesami. Nie będzie rozszerzenia (mandatu), nie będzie dziedziczenia - podkreślał Salah. Jemeńska opozycja oceniła zaproponowane przez prezydenta projekty jako pozytywne, lecz zastrzegła, że zapowiedziane wcześniej manifestacje odbędą się zgodnie z planem. Jemen jest kolejnym krajem regionu - po Tunezji, Egipcie i Jordanii - w którym doszło do wybuchu społecznego niezadowolenia. Prawie połowa ludności utrzymuje się za mniej niż 2 dolary dziennie.
Łukasz Sianożęcki
Nasz Dziennik 2011-02-03
Autor: jc