Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Prezesi na przesłuchanie nie przyszli

Treść

Sejmowa Komisja Kultury i Środków Przekazu miała wczoraj wyjaśnić sprawę zarzutów, jakie dziennikarzom publicznej telewizji i radia postawili: Marek Dochnal, który niedawno opuścił areszt, i "Gazeta Wyborcza". Zainteresowanie posłów tematem posiedzenia było jednak nikłe. Ku niezadowoleniu posłów Lewicy i Demokratów oraz Platformy Obywatelskiej na posiedzenie komisji nie przybyli ci, którzy mieli znaleźć się pod obstrzałem koalicji PO - LiD, a więc prezesi publicznego radia i telewizji. To, czy sejmowa komisja powinna rzeczywiście zajmować się takimi sprawami, zweryfikowała rzeczywistość. Znudzeni posłowie zaczęli opuszczać salę jeszcze przed odczytaniem wyjaśnień przesłanych na ręce przewodniczącej komisji Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej (PO) przez prezesa TVP Andrzeja Urbańskiego. Po odczytaniu pisma na sali pozostało jedynie kilkoro posłów. W tej sytuacji wiceprzewodnicząca komisji Elżbieta Kruk (PiS) zgłosiła wniosek o zamknięcie obrad z powodu braku kworum. Próbując nie dopuścić do ostatecznej kompromitacji komisji, Śledzińska-Katarasińska (na zdjęciu) nie zarządziła głosowania - które w przypadku stwierdzenia braku kworum i tak nie mogło się odbyć - lecz zakończyła posiedzenie z powodu "zlekceważenia komisji przez prezesa TVP". - To jest farsa. Komisja została oceniona przez jej członków tak, jak powinna być oceniona - mówiła Kruk. Jak zaraz dodała, posiedzenie zostało zwołane jedynie w celu "umożliwienia występu posłowi Wenderlichowi". To bowiem na wniosek wiceprzewodniczącego komisji Jerzego Wenderlicha (LiD) zajęła się ona tymi sprawami. - Wypraszam sobie. Jeżeli jeszcze dalej się pani posunie, to podam panią do Komisji Etyki Poselskiej - odparł Wenderlich. Kruk powiedziała, że wcale "groźby" posła LiD się nie przestraszyła. Komisja miała wyjaśnić zarzuty, jakie dziennikarzom postawił Marek Dochnal, który przez ponad trzy lata przebywał w areszcie w związku ze śledztwem w sprawie korumpowania osób pełniących funkcje publiczne, oraz zarzuty postawione przez "Gazetę Wyborczą" członkowi zarządu Polskiego Radia Jerzemu Targalskiemu. Według Dochnala, dziennikarze: Dorota Kania - współpracująca z programem TVP "Misja Specjalna" i Witold Gadowski - szef krakowskiego oddziału TVP, kontaktowali się z jego rodziną, deklarując pomoc. Gadowski miał mu w imieniu ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry złożyć propozycję zostania świadkiem koronnym, a Kania w zamian za finansową gratyfikację miała składać jego rodzinie ofertę pomocy, powołując się na wpływy wśród polityków PiS. Oboje dziennikarze zaprzeczali pomówieniom Dochnala. Druga sprawa, którą miała zająć się komisja, dotyczyła członka zarządu Polskiego Radia Jerzego Targalskiego, który - jak napisała "Gazeta Wyborcza" - pod pseudonimem prowadził wykłady dla funkcjonariuszy ABW. Uczestniczący w posiedzeniu komisji większość czasu byli świadkami utarczek i monologów członków jej prezydium. Co tylko pokazuje, że posiedzenie zwołano jedynie w celu bicia piany. W międzyczasie wyjaśnienia w imieniu prezesa Polskiego Radia Krzysztofa Czabańskiego złożył, wydelegowany na posiedzenie przez prezesa, rzecznik Polskiego Radia Tadeusz Fredro-Boniecki, a także odczytano list przesłany przez prezesa TVP Andrzeja Urbańskiego na ręce przewodniczącej komisji kultury. Fredro-Boniecki poinformował, że Czabański nie mógł przybyć na posiedzenie z powodów zdrowotnych. Jak wyjaśniał, Targalski podpisał umowę z ABW na udzielenie konsultacji m.in. w zakresie organizacji bezpieczeństwa państw wschodnich - w czym jako historyk się specjalizował. Umowa była podpisana jeszcze zanim Targalski trafił do zarządu Polskiego Radia. Od tego czasu nie prowadził też dla funkcjonariuszy ABW żadnych wykładów. W imieniu Czabańskiego Fredro-Boniecki również zadał przewodniczącej komisji pytanie: "na ile to 'Gazeta Wyborcza' dyktuje rytm pracy komisji?". Kruk dopowiedziała, że to pytanie do Śledzińskiej-Katarasińskiej jako pracownicy Agory. Posłanka Platformy odparła, iż nie ma nic do rzeczy to, że "od 17 lat jest na urlopie z 'Gazety Wyborczej'". Z pisma przesłanego przez prezesa TVP Andrzeja Urbańskiego wynika natomiast, iż Urbański swoją obecność na posiedzeniu komisji uznał za zbędną. "Dziwi mnie fakt, że Szacowna Komisja znajduje czas, aby zajmować się oskarżeniami formułowanymi przez osobę obciążoną poważnymi zarzutami prokuratorskimi, podczas gdy nie znajduje go na pogłębioną debatę na temat projektu zmiany ustawy o rtv oraz przyszłości abonamentu radiowo-telewizyjnego i modelu finansowania nadawców publicznych. Mam wrażenie, że Pani Przewodnicząca stała się w tej sprawie rzecznikiem obrony pana Dochnala" - napisał Urbański. Ustosunkowując się do przypadków Kani i Gadowskiego, wyjaśniał, że Kania nie jest pracownikiem TVP, więc nie mógł zareagować zawieszeniem jej, jak to zrobił tygodnik "Wprost", a Gadowski w czasie, gdy miał dopuścić się czynów zarzucanych przez Dochnala, był współpracownikiem programu TVN "Superwizjer". Według Urbańskiego, w tej sytuacji komisja powinna raczej wezwać szefów "Wprost" i TVN. "Ale to nie jest Pani do niczego potrzebne. Moja obecność przed Szacowną Komisją wydaje się więc najzupełniej zbędna - zaproszenie mnie na posiedzenie Komisji w tej sprawie nie ma na celu wyjaśnianie czegokolwiek, a jedynie stworzenie spektaklu na potrzeby mediów pod tytułem 'Jak straszne rzeczy dzieją się w TVP'" - dodał Urbański w piśmie do Śledzińskiej-Katarasińskiej. Zdaniem prezesa TVP, wywołana sprawa to temat zastępczy mający na celu przykryć przygotowywaną przez obóz rządzący rewolucję na rynku mediów elektronicznych. Artur Kowalski "Nasz Dziennik" 2008-03-05

Autor: wa