Prezes znów ograł Tuska
Treść
Poprzez nakłonienie premiera do złożenia dymisji prezes PiS jednym ruchem przestawił kilka figur na politycznej szachownicy, zmieniając radykalnie układ sił na niekorzyść opozycji.
Jarosław Kaczyński po raz kolejny pokazał, że jest mistrzem taktyki i strategii politycznej. Dymisja premiera Kazimierza Marcinkiewicza u szczytu jego popularności, choć z pewnością pozostanie decyzją niepopularną (Marcinkiewicz był politykiem niezmiernie lubianym), pozwala jednym pociągnięciem załatwić kilka spraw.
Po pierwsze - chodzi o wystawienie w stolicy kandydata na prezydenta, który ma duże szanse wygrać z Hanną Gronkiewicz-Waltz. Mało tego - prezes tak ustawił klocki, że niechęć opinii publicznej do Kaczyńskiego, wzmożona przez odwołanie Marcinkiewicza, zostanie przekuta... na głosy dla PiS. Jak widać, nawet negatywne emocje lider PiS potrafi wykorzystać na rzecz swojej polityki.
Po drugie - start Marcinkiewicza w Warszawie włączy premiera, znanego z proliberalnych sympatii, który dopiero co poufnie spotykał się z Tuskiem, w ostre starcie z Platformą. Powinno to silniej scementować partię, której oba skrzydła - liberalne Marcinkiewicza i solidarnościowo-socjalne Kaczyńskiego, nie zawsze machają zgodnie.
Po trzecie - przejęcie steru rządu przez Jarosława Kaczyńskiego ma z założenia umocnić koalicję w chwili, gdy atak na nią idzie już nie tylko z kraju, ale i z zagranicy. Głosy, skądinąd słuszne, o braku jednego silnego ośrodka polityki zagranicznej, rozbijać się teraz będą o mur "polityki bliźniaczej". Bracia mają do siebie bezwzględne zaufanie, a zatem w polityce zagranicznej o żadnych nieporozumieniach na linii prezydent - premier nie będzie już mowy. Skądinąd należy dziękować Opatrzności, że na te trudne czasy, kiedy w świecie polityki nikt nikomu nie ufa, a służby specjalne i obce wywiady obalają autorytety z dnia na dzień, dała Polsce taki silny duet.
Dla premiera nowe rozdanie nie oznacza bynajmniej zwichnięcia politycznej kariery. Wręcz przeciwnie, i Marcinkiewicz to zrozumiał. Otóż lojalność, z jaką przyjął decyzję kierownictwa partii w tym przełomowym momencie, gwarantuje mu odzyskanie, a nawet wzmożenie nieco nadwyrężonego ostatnio zaufania partyjnych kolegów i prezesa PiS. Stanowisko prezydenta Warszawy jest, jak się powszechnie uważa, trampoliną do prezydentury kraju. Marcinkiewicz, wiedząc, że Lech Kaczyński będzie walczył o sprawowanie urzędu przez dwie kadencje, zapowiedział z miejsca, że on sam chciałby przez dwie kadencje rządzić stolicą. Utrącił tym samym spekulacje, iż mógłby za trzy lata zagrozić reelekcji Lecha Kaczyńskiego. Ale potem, kto wie...
Tak więc o zdymisjonowanego Kazimierza Marcinkiewicza martwić się nie trzeba, postępując tak, jak obecnie, zajdzie daleko.
Mało kto dostrzega natomiast, że w "operacji premier" najtrudniejszą rolę wziął na siebie sam Jarosław Kaczyński. To on obejmie ster rządu po najpopularniejszym polityku Polski, to jego będzie winić opinia publiczna za usunięcie Marcinkiewicza i porównywać z poprzednikiem. A styl uprawiania polityki prezentowany przez Kaczyńskiego jest szorstki i prostolinijny, nie ma nic wspólnego z salonową kokieterią premiera. Kaczyński będzie musiał stawić czoła nieprzytomnym atakom lewicowo-liberalnej opozycji w kraju i w Europie. Nie tylko za swój konserwatyzm, przywiązanie do wartości i propaństwowe poglądy. Przyjmując nominację na premiera z rąk własnego brata, prezes PiS wprost rzuca swoją osobę na żer mediom, które lubują się w wypisywaniu bredni o jego rzekomym "zawłaszczaniu państwa", "faszystowskich poglądach" etc.
- Prezes jest do tego przyzwyczajony, wytrzyma... - mówią o Jarosławie Kaczyńskim partyjni koledzy. - W Polsce nie będzie dyktatury, ale będzie porządek... - tak ujmuje swoje credo on sam.
Małgorzata Goss
"Nasz Dziennik" 2006-07-12
Autor: ab