Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Prawie jak lustracja

Treść

Dziś wchodzą w życie przepisy nowej ustawy lustracyjnej, której główną zaletą jest obowiązek ujawnienia ewentualnej współpracy z komunistycznymi służbami specjalnymi m.in. przez polityków, dziennikarzy, urzędników czy naukowców. Lustracja w nowej wersji budzi jednak zastrzeżenia zarówno przeciwników rozliczenia przeszłości, którzy już zapowiadają, że wbrew prawu nie złożą oświadczeń lustracyjnych, jak i zwolenników. Ci z kolei podkreślają, iż zamiast szerokiej jawności i powszechnego dostępu do archiwów IPN po poprawkach przygotowanych przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego cały proces lustracyjny będzie mocno ograniczony, a dostęp do esbeckich materiałów "reglamentowany". Nie ulega jednak wątpliwości, że wejście w życie nowych przepisów choć w pewnym stopniu przyczyni się do oczyszczenia życia publicznego z konfidentów i agentów SB.



- Moim zdaniem, bardzo ważne jest to, że po półtora roku pracy nad Ustawą o udostępnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa komunistycznego, mimo wielu przeszkód i prób zablokowania lustracji podejmowanych przez niektóre środowiska, ustawa wchodzi w życie, dając IPN możliwość stworzenia i opublikowania m.in. listy agentów SB - mówi poseł Arkadiusz Mularczyk (PiS), jeden z autorów ustawy o udostępnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa komunistycznego, nazywanej też nową ustawą lustracyjną.
Lustracja miała być powszechna, szybka, zapewniano społeczeństwu pełny dostęp do informacji SB, zapowiadano zakończenie "gry teczkami" i oczyszczenie życia publicznego z agentów komunistycznych służb specjalnych. Tak brzmiały deklaracje Prawa i Sprawiedliwości składane podczas kampanii wyborczej do parlamentu. I rzeczywiście - tak mogłoby się stać, gdyby w życie weszła dzisiaj nowa ustawa lustracyjna w wersji przyjętej jesienią przez Sejm, a wypracowana na zasadzie konsensusu zarówno przez posłów koalicji, jak i PO oraz PSL. Jednak poprawki zgłoszone przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego mocno ograniczyły lustrację, rozwiewając nadzieje na ostateczne rozliczenie peerelowskiego systemu bezprawia.
- Z uwagi na nowelizację prezydenta Lecha Kaczyńskiego, polegającą m.in. na przywróceniu sądowej procedury weryfikacji oświadczeń lustracyjnych i przywróceniu procedury karnej, lustracja praktycznie zostanie zablokowana. Może to wyglądać tak jak w przypadku zakończonej we wtorek lustracji Roberta Mroziewicza, gdzie sąd uznał, że co prawda skłamał w oświadczeniu lustracyjnym, ale również, że mógł skłamać - uważa redaktor Stanisław Michalkiewicz, publicysta.

Politycy, dziennikarze, naukowcy, prawnicy…
Bez wątpienia zaletą obowiązującej od dziś ustawy lustracyjnej jest zdecydowane zwiększenie katalogu osób objętych obowiązkiem składania oświadczeń lustracyjnych. Do tej pory weryfikacji na okoliczność współpracy z komunistyczną bezpieką podlegało niespełna 30 tys. osób, teraz obejmie ona około 500 tys. osób (według niektórych źródeł nawet 700 tys.). Oświadczenia lustracyjne będą musieli składać m.in. urodzeni przed 1 sierpnia 1972 r. dziennikarze, parlamentarzyści, pracownicy administracji państwowej, naukowcy oraz osoby zasiadające w radach nadzorczych spółek Skarbu Państwa, ich deklaracje zaś będą badane przez nowy pion IPN i sądy powszechne.

Agenci w internecie... ale nie wszyscy
IPN ma w ciągu sześciu miesięcy rozpocząć publikację spisów poszczególnych kategorii osób współpracujących z organami bezpieczeństwa PRL, co do których zachowały się dokumenty współpracy, np. oficerów tych służb, osób przez nie inwigilowanych oraz członków władz z lat PRL - w tym szefów PZPR, SD i ZSL. Na liście agentów mają się znaleźć osoby traktowane przez służby PRL jako informatorzy, które zobowiązały się do udzielania im informacji lub też im ich dostarczały. W przypadku oczyszczenia przez sąd danej osoby z zarzutów jej nazwisko pozostanie na liście, jednak dołączona również zostanie adnotacja informująca o sądowym werdykcie. Nie oznacza to jednak, że opinia publiczna pozna nazwiska wszystkich funkcjonariuszy i konfidentów peerelowskiej bezpieki. Chronieni będą bowiem agenci, których nazwiska pozostają w tzw. zbiorze niejawnym - co oznacza, że pracują oni nadal w służbach specjalnych.
- To prawie jak lustracja, ale prawie czyni różnicę - ironizuje jeden z parlamentarzystów prawicy.

IPN bada, ale sąd ocenia
Weryfikacją oświadczeń lustracyjnych zajmie się nowy pion IPN, w którym docelowo pracować ma 100 prokuratorów. Mając wątpliwość co do prawdziwości czyjegoś oświadczenia, IPN wzywałby daną osobę do złożenia wyjaśnień, a w razie dalszych wątpliwości miałby pół roku na wystąpienie o zbadanie prawdziwości oświadczenia do któregoś z 20 sądów okręgowych zgodnych z miejscem zamieszkania danej osoby. Sąd zbada sprawę w trybie karnym w składzie 3 sędziów. Osoba lustrowana ma wszystkie prawa oskarżonego. Rozprawy są jawne, chyba że o wyłączenie jawności wniosłaby osoba lustrowana lub prokurator. Od wyroku można się odwoływać do sądu apelacyjnego. Kasację do Sądu Najwyższego mogą składać tylko minister sprawiedliwości oraz - na wniosek osoby lustrowanej - rzecznik praw obywatelskich. Prawomocne orzeczenie sądu o czyimś kłamstwie jest "obligatoryjną przesłanką pozbawienia tej osoby pełnionej przez nią funkcji publicznej"; nie może ona też przez 10 lat pełnić funkcji podlegających lustracji. Ustawa wprowadza do aktów regulujących działalność poszczególnych zawodów zapisy mówiące o tym, że ich przedstawiciele uznani za kłamców nie mogą pełnić tych zawodów - jednak ściśle reglamentuje katalog osób, które podlegałyby takim restrykcjom. Obejmie ona m.in. sędziów i adwokatów, podobnych zaś sankcji nie muszą obawiać się kłamcy lustracyjni wykonujący zawód dziennikarza czy pracujący naukowo.

Ograniczona jawność
- Zamiast powszechnej jawności mamy podział obywateli na dwie grupy: tych, których dane będą jawne, i tych, którzy cieszą się pewnymi przywilejami. To nie ma nic wspólnego z zasadą całkowitej jawności - mówi nam jeden z parlamentarzystów PiS.
To prawda - nowa ustawa, której przepisy dziś wchodzą w życie, dzieli osoby wykonujące funkcje publiczne lub zawód zaufania publicznego na dwie kategorie. W pierwszej grupie - której teczki są z mocy prawa jawne dla wszystkich obywateli i podlegają publikacji w internecie - są: prezydent, parlamentarzyści, premier i członkowie rządu, osoby pełniące najważniejsze funkcje w państwie, wydawcy mediów oraz osoby prawne i fizyczne, które dostały koncesje od KRRiT, wójtowie, burmistrzowie, prezydenci miast, prezesi sądów i szefowie prokuratur. W drugiej kategorii lustrowanych osób - ich teczki podlegają ujawnianiu na ogólnych zasadach - są: pracownicy samorządów, pracownicy IPN, sędziowie, prokuratorzy, adwokaci, radcy prawni, notariusze, biegli rewidenci, komornicy, audytorzy, doradcy podatkowi, naukowcy od stanowiska adiunkta, szefowie państwowych spółek, władze spółek giełdowych, rektorzy, dyrektorzy szkół, szefowie związków sportowych oraz ogół dziennikarzy. W przypadku pracowników mediów - to wydawcy lub redaktorzy naczelni muszą wezwać każdą osobę dostarczającą materiały dziennikarskie do złożenia oświadczeń lustracyjnych.

Niektórzy dziennikarze boją się lustracji
Do największych przeciwników tak lustracji, jak i dekomunizacji należała od dawna część dziennikarzy z mediów liberalno-lewicowych. Praktycznie od 1992 r., kiedy doszło do obalenia prolustracyjnego rządu premiera Jana Olszewskiego, szermowano na łamach m.in. "Gazety Wyborczej" i "Polityki" pogardliwymi określeniami w rodzaju: "zoologiczny antykomunizm" czy "polowania na czarownice". Dziś ci sami dziennikarze nawołują do łamania prawa i zapowiadają, że oświadczeń lustracyjnych nie złożą.
- Bardzo nerwowe reakcje części dziennikarzy na wchodzącą w życie ustawę lustracyjną pokazują, jak bardzo niektóre środowiska obawiają się otwarcia teczek SB i ujawnienia zgromadzonych w nich materiałów - komentuje poseł Arkadiusz Mularczyk.
W sobotę "Rzeczpospolita" ujawniła, że dziennikarze "Gazety Wyborczej" otrzymali od kierownictwa tej gazety specjalny e-mail wskazujący, jak uniknąć lustracji. Według "Rzeczpospolitej", w e-mailu, który dziennikarze "GW" dostali z sekretariatu redaktorów naczelnych, napisano m.in., że "jeśli wydawca wyśle pismo, ale dziennikarz go nie odbierze, nie jest powiadomiony. A więc nie powstaje dla niego obowiązek lustracyjny".
Dziennikarscy przeciwnicy ustawy lustracyjnej, którzy nawołują do bojkotu ustawy, szermują sloganami o rzekomym "upokorzeniu" oraz sprzeczności z prawem całej ustawy, wskazując, że została ona zaskarżona przez rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego do Trybunału Konstytucyjnego. Jednak zdecydowana większość pracowników mediów tak publicznych, jak i komercyjnych zapowiedziała już gotowość poddania się procedurze lustracji.
Wojciech Wybranowski
"Nasz Dziennik" 2007-03-15

Autor: wa