Praktyka modlitwy Jezusowej
Treść
Przyzywać Imię Jezusa oznacza wkraczać na ścieżki zjednoczenia Syna i Ojca, to kontemplować, jak przez zasłonę, odblask misterium Ich zjednoczenia. Przyzywać Imię Jezusa to odnaleźć najdoskonalszy dostęp do Serca Ojca.
Jak widzieliśmy, bizantyński Wschód rozumiał, nie do końca precyzyjnie, przez modlitwę Jezusową wszystkie wezwania modlitewne zbudowane wokół Imienia Zbawiciela. To wezwanie miało różne formy w zależności od tego, czy było używane samo, czy posługiwano się mniej lub bardziej rozbudowaną formułą. Jest zresztą sprawą każdego określenie „jego” własnej formuły przyzywania Imienia. Na Wschodzie ostatecznie wykrystalizowała się forma Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną, ale nie była i nie jest to formuła jedyna. Bizantyńczycy uważali, że modlitwą Jezusową można nazwać każde powtarzanie wezwania, którego sercem i siłą jest Imię Jezusa. Można zatem na przykład mówić Jezu Chryste! lub Panie Jezu! Najstarszą formułą, i wedle naszej opinii najprostszą, jest samo wezwanie Jezus.
W takim właśnie sensie będziemy tutaj pisać o modlitwie Jezusowej.
Ta modlitwa może być wymawiana na głos lub powtarzana jedynie w myślach. Mamy zatem do czynienia z formą modlitwy, która znajduje się pomiędzy modlitwą ustną i myślną, medytacyjną i kontemplacyjną. Można ją praktykować w każdym czasie i na każdym miejscu: w kościele, pokoju, na ulicy, w biurze, warsztacie itd. Można modlić się Imieniem podczas spaceru. Początkujący dobrze jednak zrobią, przymuszając się do jakiejś regularności, wyznaczając sobie czas i spokojne miejsce, aby oddać się tylko tej praktyce. Zresztą ta pewna sztywna reguła nie wyklucza swobodnego przyzywania Imienia w innych chwilach dnia.
Zanim rozpoczniemy wzywanie Imienia, dobrze byłoby wpierw próbować osiągnąć pokój i pewne skupienie; należy też poprosić o pomoc Ducha Świętego, gdyż bez Niego nikt nie może powiedzieć, że Panem jest Jezus (1 Kor 12,3). Wszelkie inne przygotowanie jest zbyteczne. Podobnie, gdy chcemy się nauczyć pływać, musimy rzucić się do wody, podobnie i tutaj trzeba „rzucić się” w Imię Jezusa. Gdy wymówi się je po raz pierwszy z miłością, w pełnej czci adoracji, nie pozostaje nic innego, jak tylko przylgnąć do niego, przytulić się, i powtarzać je powoli, ze słodyczą i w pokoju. Byłoby błędem, podnoszenie wewnętrznego głosu, aby próbować na siłę odszukać emocje, radość czy pokój. Kiedy Bóg objawił się prorokowi Eliaszowi, nie był w burzy ani w ogniu; objawił się w szmerze powiewu (1 Krl 19). Chodzi o to, aby stopniowo koncentrować całe nasze istnienie wokół Imienia, by pozwolić, aby niczym kropla oliwy przeniknęło ono całe nasze jestestwo.
W akcie modlitwy nie trzeba przyzywać Imienia bez przerwy. Raz wezwane Imię rozciąga swe trwanie na dłuższe chwile milczenia, spoczynku, ciszy, czystego wewnętrznego czuwania – jesteśmy wtedy jak ptak, który uderzywszy kilka razy skrzydłami, płynie potem łagodnie w przestworzach. Jakiekolwiek napięcie, wszelki pośpiech powinny zostać wyeliminowane. Gdyby pojawiło się zmęczenie, należy przerwać wołanie i podjąć je, gdy poczujemy się znów gotowi. Nie chodzi o to, aby dosłownie i nieustannie powtarzać Imię, ale raczej o to, aby zamieszkało ono w ukryty sposób w naszym sercu. Ja śpię, lecz serce me czuwa (Pnp 5,2).
Nie należy też ulegać duchowej czułostkowości, poszukiwaniu emocjonalnych doświadczeń. Jest sprawą naturalną, że chcielibyśmy uzyskać jakieś konkretne rezultaty, że pragniemy choćby dotknąć szat Zbawiciela i zatrzymać Go, dopóki nam nie pobłogosławi. Niemniej nie dopuszczajmy do siebie myśli, że godzina, którą spędziliśmy na wzywaniu Imienia, gdy nic nie odczuwamy, ale jesteśmy pozornie zimni i oschli, jest czasem straconym. To wołanie, które dla nas wydaje się być bezpłodne, jest bardzo miłe Bogu, gdyż – jeśli można tak powiedzieć – jest chemicznie czyste, wolne od poszukiwania jakichś przyjemności duchowych, a zredukowane do ofiary samej woli. Zbawiciel w swym nieskończonym miłosierdziu otacza swe Imię aurą radości, ciepła i światła. Woń Twych pachnideł słodka, olejek rozlany – imię Twe. Pociągnij mnie za sobą! Pobiegnijmy! (Pnp 1,3–4).
Epizod czy metoda?
Wzywanie Imienia dla jednych będzie tylko epizodem na ich duchowej drodze, a dla innych jedną z metod którą będą stosować. Będą jednak i tacy, dla których wzywanie Imienia będzie ową jedyną metodą, wokół której zorganizują całe swoje życie duchowe. Próba podjęcia arbitralnej czy kapryśnej decyzji, że można nas zaklasyfikować do trzeciej grupy, byłaby równoznaczna z rozpoczęciem budowy, której upadek byłby wielki. Modlitwy Jezusowej się nie wybiera. Można być do niej powołanym przez Boga, o ile uzna On to za wskazane. Można się oddać modlitwie Jezusowej na mocy specjalnego powołania, o ile inne powołanie nie ma w naszym życiu pierwszeństwa. Jeśli ta forma modlitwy nie stanowi przeszkody dla innych form, do których jesteśmy zobowiązani w związku z naszym stanem, jeśli towarzyszy nam stałe jej pragnienie, jeśli wydaje w nas ona dobre owoce czystości, miłości i pokoju, jeśli nasi stali duchowi kierownicy nas do niej zachęcają, to mamy tutaj do czynienia jeśli nie z wyraźnymi znakami powołania, to przynajmniej z pewnymi wskazówkami, które należy uważnie i pokornie rozważyć. Drogę Imienia uznawało wielu Ojców monastycyzmu wschodniego i zachodniego. Jest to zatem droga dobra i otwarta. Należy się jednak wystrzegać nieroztropnej gorliwości i nachalnej propagandy. Nie wolno krzyczeć w zapale fałszywego oświecenia: „To jest najlepsza modlitwa”; a jeszcze bardziej trzeba unikać stwierdzeń w stylu: „To jest jedyna modlitwa”. Sekrety królewskie należy ukrywać w półmroku. Członkowie różnych wspólnot czy też ci, którzy mają żyć wedle określonych zasad, zobaczą sami, w jakiej mierze droga Imienia jest do pogodzenia z tym, co dla nich samych jest obowiązkiem. Odpowiednia wskazówka kierownika pomoże im w rozwiązaniu tego problemu. Nie będziemy tutaj zajmować się modlitwą liturgiczną, gdyż modlitwa indywidualna, o której tutaj mówimy, nie stoi w jakiejś opozycji do niej. W żadnym wypadku nie sugerujemy tutaj tym, którzy trwają w głębokim modlitewnym dialogu z Bogiem, albo tym, których modlitwa jest wielkim stanem milczenia, aby porzuciwszy dotychczasową praktykę podjęli się modlitwy Jezusowej. Nie ujmujemy nic innym rodzajom modlitwy, gdyż najlepszą formą jest dla każdego ta, do której skłania go Duch Święty oraz te aspekty zewnętrzne, do których zachęcają go kierownicy. To, co chcemy z pewnym umiarkowaniem powiedzieć „na korzyść” modlitwy Jezusowej, choć jest to opinia bez wątpienia prawdziwa, to fakt, że jej praktyka pomaga w uproszczeniu i zintegrowaniu naszego życia duchowego. O ile zatem skomplikowane metody rozpraszają i ostatecznie prowadzą do zmęczenia, modlitwa oparta na jednym słowie może pomóc w ujednoliceniu i scaleniu duszy, której grzechów jest cały legion (por. Mk 5,9). Imię Jezusa staje się ogniskiem życia, źródłem życia; powoli Imię to przenika wszędzie i uświęca wszystko. Nie można jednak sądzić, że przyzywanie Imienia jest jakąś ścieżką na skróty, która zwalniałaby od ascetycznego wysiłku i konieczności oczyszczenia. Imię Jezusa samo w sobie jest narzędziem ascezy, swego rodzaju filtrem, przez który powinniśmy przepuszczać rodzące się w nas myśli, słowa i czyny, aby stały się zgodne z wolą Bożą, którą Imię to symbolizuje. Gdy Imię to jednoczy się z naszą duszą, powoduje, że umiera nasze fałszywe ja, że zamiera w nas egoizm, który jest źródłem wszelkiego grzechu.
Pierwsze kroki. Adoracja i zbawienie
Są różne stopnie modlitwy Jezusowej. Zostaje ona pogłębiona w miarę odkrywania przez nas w Imieniu nowych tajemnic. Powinniśmy ją rozpoczynać jako adorację i poczucie obecności, która następnie stanie się po prostu obecnością Zbawiciela (to w istocie oznacza Imię Jezusa). Przyzywanie Imienia jest tajemnicą zbawienia o tyle, o ile przynosi wyzwolenie. Wymawiając Imię jednocześnie dostajemy to, czego nam potrzeba. Otrzymujemy to wszystko w Jezusie i przez Niego; On jest nie tylko Darem, ale i Tym, który obdarowuje; nie tylko Tym, który oczyszcza, ale Czystością; nie jedynie Tym, który karmi głodnych i poi spragnionych, ale Pokarmem i Napojem. On jest substancją wszelkich dobrych rzeczy (nie możemy jednak tego stwierdzenia rozumieć w sensie metafizycznym). Jego Imię udziela pokoju kuszonym – czy zamiast toczyć dyskusje z pokusą, przyglądać się szalejącej wokół burzy (na tym polegał błąd Piotra, choć pierwsze kroki postawił dobrze), nie lepiej utkwić wzrok w Jezusie i iść do Niego po rozszalałych falach, chroniąc się w Jego Imieniu? Niech kuszony skupi się ze spokojem, niech wolny od lęku powtarza Imię, bez rozgorączkowania, niech napełni Nim swe serce, stawiając zaporę przeciw wichrom złych myśli. A jeśli został popełniony grzech, niech to Imię służy natychmiastowemu pojednaniu. Bez wahania i bez zwłoki należy je przywoływać w skrusze doskonałej miłości i tak stanie się ono znakiem przebaczenia. Jezus niejako naturalnie zajmie swoje miejsce w życiu takiego grzesznika, podobnie jak po swym zmartwychwstaniu zasiadł z uczniami do stołu, z tymi, którzy wcześniej Go opuścili, a w dniu zmartwychwstania podali Mu rybę i miód. Nie odrzucamy i jesteśmy dalecy od niedocenienia obiektywnych środków, które Kościół ofiaruje grzesznikom – sakramentu pokuty i rozgrzeszenia; mówimy tutaj tylko o tym, co się dzieje w tajemniczy sposób w duszy człowieka.
Wcielenie
Imię Jezusa jest czymś więcej niż tylko tajemnicą zbawienia, więcej niż pomocą w potrzebie czy przebaczeniem po upadku. Imię Jezusa jest środkiem, dzięki któremu możemy niezwykle osobiście przeżyć tajemnicę Wcielenia. Imię to oznacza nie tylko obecność – Ono przynosi z sobą zjednoczenie. Przyzywając Je intronizujemy Jezusa w naszym sercu, przyodziewamy się w Niego. Ofiarowujemy nasze ciało w darze Słowu, aby włączyło je w swe Ciało Mistyczne. W ten sposób w nasze ciało podległe prawu grzechu wlewa się moc Imienia Jezusa. W ten sposób zostajemy oczyszczeni i uświęceni. Połóż mnie jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na twoim ramieniu (Pnp 8,6). To nie tylko jakieś prywatne i osobiste zbliżenie do tajemnicy Wcielenia. Dzięki tej modlitwie przyjmujemy pełnią Tego, który napełnia wszystko na wszelki sposób (Ef 1,23).
Przemienienie
Imię Jezusa jest też narzędziem, metodą przemienienia. Przyzywane przez nas, pomaga nam w przemienieniu całego świata w Jezusa Chrystusa (nie należy tu doszukiwać się żadnego panteizmu). Dotyczy to nawet przyrody nieożywionej. Cały wszechświat, który nie jest tylko widzialnym symbolem niewidzialnego piękna Bożego, rwie się i wzdycha ku Chrystusowi; ten tajemniczy ruch wynosi świat ku górze, do Chleba i Wina zbawienia; cały nasz świat szepcze delikatnie Imię Jezusa. Kamienie wołać będą (Łk 19,40) i należy do kapłańskiego obowiązku każdego chrześcijanina wyrażać ten krzyk, wymawiając Imię Jezusa nad całą naturą, nad kamieniami, drzewami, kwiatami, rzekami, górami i morzami, aby dał im owo tajemnicze spełnienie, aby dawał im odpowiedź na owo długie i nieme wołanie. Podobnie możemy modlić się nad światem zwierząt. Jezus, który ogłasza, że żaden wróbel nie jest zapomniany przez Ojca, ten Jezus, który mieszkał na pustyni wśród zwierząt (Mk 1,13), nie pozwoli, aby zwierzęta nie zostały wciągnięte w orbitę Jego dobroci. Jak Adam w raju mamy ponazywać wszystkie zwierzęta. Obok imienia, które im nadała nauka, mamy nad nimi wezwać Imię Jezusa, przypominając w ten sposób, że są to stworzenia Boże, umiłowane przez Ojca w Jezusie i dla Jezusa.
Jednak w stosunku do ludzi Imię Jezusa pomaga nam pełnić naszą służbę przemieniania. Jezus, który po swym zmartwychwstaniu wielokrotnie ukazywał się swoim pod różnymi postaciami – jako nieznany podróżny w drodze do Emaus, ogrodnik, nieznajomy, który stał nad brzegiem Jeziora Galilejskiego – wciąż spotyka się z nami i nieustannie ukazuje nam szczególny sposób swej obecności pośród nas: obecność w człowieku. To, co czynimy najmniejszemu z naszych braci, Jemu czynimy. To w twarzach mężczyzn i kobiet możemy dostrzec oczami wiary i miłości oblicze Zbawiciela. Pochylając się nad biedą i nieszczęściem chorych, grzesznych, nad biedą każdego człowieka, możemy włożyć nasz palec w miejsce gwoździ, a rękę w otwarty bok, zdobywając w taki sposób osobiste doświadczenie zmartwychwstania i doświadczenie obecności Chrystusa w Jego Ciele Mistycznym. Wtedy jesteśmy gotowi powtórzyć za Tomaszem: Pan mój i Bóg mój (J 20,28). Imię Jezusa jest konkretnym i skutecznym środkiem do przemieniania ludzi i głębin ich serca. A zatem do ludzi, których spotykamy na ulicy, w fabryce, biurze, a szczególnie wobec ludzi, którzy nas denerwują i których nie lubimy, idziemy z Imieniem Jezusa w sercu i na ustach. Wymawiajmy nad nimi w milczeniu to Imię, ich prawdziwe Imię, nazywajmy ich tym Imieniem w duchu adoracji i służby. Poświęćmy się im w konkretny sposób, o ile to tylko możliwe, albo choć poprzez pragnienie serca, a wówczas ofiarujemy w nich siebie Jezusowi Chrystusowi. Rozpoznając i oddając cześć Jezusowi uwięzionemu w grzeszniku, zbrodniarzu, prostytutce, wyzwalamy jakoś naszego Mistrza i Jego nieszczęsnych strażników. Jeżeli w każdym człowieku dostrzegamy Jezusa, jeśli nad każdym wypowiadamy Jego Imię, będziemy mogli kroczyć przez ten świat, patrząc nań w nowy, inny sposób. Tak jesteśmy w stanie (o ile jesteśmy zjednoczeni z Jezusem) przemieniać świat i uczynić naszymi słowami słowa Patriarchy Jakuba: Zobaczyłem twoją twarz, i to tak jak gdybym zobaczył oblicze Boga (Rdz 33,10).
Ciało Chrystusa
Wzywanie Imienia Jezusa ma także pewien aspekt eklezjalny. W tym Imieniu spotykamy tych wszystkich, których jednoczy Pan i pośród których On mieszka. W tym Imieniu możemy ogarnąć tych wszystkich, którzy są ukryci w Sercu Boga. Modlić się za kogoś oznacza nie tyle stawać w obronie kogoś w obliczu Boga, co raczej łączyć jego imię, jego los, z Imieniem Jezusa i w ten sposób łączyć swą modlitwę ze wstawiennictwem samego Zbawiciela za tego człowieka. Dotykamy tutaj tajemnicy Kościoła. Tam, gdzie jest Jezus Chrystus, tam jest też Kościół; każdy, kto jest w Chrystusie, jest też w Kościele. Imię Jezusa jest tym, co nas jednoczy z Kościołem, ponieważ Kościół trwa w Chrystusie i jest w Nim bez żadnej skazy. Nie oznacza to, że możemy się nie interesować problemami Kościoła ziemskiego, że możemy nie dostrzegać jakichś niedoskonałości czy braku jedności pomiędzy chrześcijanami. Nie rozdzielamy sfery widzialnej i niewidzialnej Kościoła ani ich sobie nie przeciwstawiamy, wiemy jednak, że to, co daje tajemnica Imienia Jezusa, to tajemnica Kościoła bez skazy i zmarszczki, tajemnica Kościoła duchowego i wiecznego, który przekracza wszelką schizmę i wszelkie ziemskie ograniczenia. To, co Jezus rzekł do Samarytanki o godzinie, która nadchodzi a nawet już jest (J 4,23), kiedy prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu nie w Jerozolimie czy na Górze Garizim, ale w Duchu i w Prawdzie, zawiera pewną sprzeczność: jak jakaś godzina może jednocześnie nadchodzić i zarazem być już obecną? Ten paradoks można wyjaśnić przez to, że Samarytanka, kiedy Jezus wypowiadał te słowa, stała przed Nim. Konflikt między czcicielami Boga z Jerozolimy i góry Garizim trwał i Jezus nie zamierzał go minimalizować, skoro powiedział, że zbawienie bierze początek od Żydów – godzina zatem jeszcze nie nadeszła. W tej samej chwili jednak Jezus już był obecny, a w Nim kult z Jerozolimy i góry Garizim odszedł w bezpowrotną przeszłość – a zatem godzina nadeszła. Gdy wzywamy Imienia, jesteśmy w analogicznej sytuacji: nie możemy uwierzyć, że różnorakie interpretacje Ewangelii są prawdziwe, albo że podzieleni chrześcijanie są w równym stopniu oświeceni. Wierzymy jednak, że ci, którzy przyzywają Imię Jezusa i usiłują zjednoczyć się ze swym Panem poprzez akty bezwarunkowego posłuszeństwa i doskonałej miłości, są też w stanie przekroczyć ludzkie podziały, aby uczestniczyć w nadprzyrodzonej jedności mistycznego Ciała Chrystusa; tacy ludzie są, jeśli nie widzialnymi, to ukrytymi członkami Kościoła. W ten sposób przyzywanie Imienia Zbawiciela, które wypływa ze sprawiedliwego serca, może stać się środkiem jednoczenia chrześcijan. Możemy też w ten sposób dopomóc w zjednoczeniu z Jezusem wszystkim wiernym zmarłym. Marcie, która wyznała swą wiarę w przyszłe zmartwychwstanie, Jezus powiedział: Ja Jestem zmartwychwstanie i życie (J 11,25). Oznacza to, że zmartwychwstanie umarłych nie jest wydarzeniem, które ma nadejść – Osoba Chrystusa Zmartwychwstałego już jest zmartwychwstaniem i życiem wszystkich zbawionych. Zamiast szukać jakiejś więzi ze zmarłymi, czy to w smętnej modlitwie, czy w jakimś ich wspominaniu, powinniśmy starać się dołączyć do nich, jednocząc ich ziemskie imiona z Imieniem Jezusa. Wszyscy zmarli, których życie jest dla nas ukryte w Chrystusie, tworzą Kościół Niebiański, najliczniejszą część całego i wiekuistego Kościoła. Poprzez Imię Jezusa możemy złączyć się ze świętymi, którzy mają Jego Imię na czołach (Ap 22,4) i z aniołami, spośród których jeden rzekł do Maryi: Nazwiesz swego Syna Imieniem Jezus (Łk 1,31), i z samą Maryją; obyśmy w Duchu Świętym zapragnęli usłyszeć i powtarzać Imię Jezusa, tak jak Je usłyszała i powtarzała Maryja.
Wieczerza Pańska
Imię Jezusa może stać się dla nas rodzajem Eucharystii. Podobnie jak tajemnica Wieczernika stała się pewną syntezą tajemnicy życia i misji naszego Pana, podobnie pewne „eucharystyczne” zastosowanie Imienia Jezusa pomoże nam zebrać rozważane dotąd aspekty tego Imienia.
Eucharystia w sensie sakramentu nie jest tematem naszych rozważań. Nasza dusza jest Wieczernikiem, w którym Jezus pragnie spożywać Paschę ze swymi uczniami; nasza dusza jest miejscem, w którym w dowolnym momencie można w niewidzialny sposób celebrować Wieczerzę Pańską. W tej czysto duchowej celebracji Wieczerzy Imię Jezusa może zająć miejsce chleba i wina. Możemy uczynić z Imienia Jezusa czystą ofiarę dziękczynną (taki jest sens słowa „Eucharystia”), fundament i istotę ofiary chwały, którą składamy Ojcu. W tej ofierze duchowej i niewidzialnej, wymawiając Imię Jezusa, przedstawiamy Ojcu niepokalanego Baranka, oddane życie, złożone w ofierze ciało, rozlaną krew. Imię Zbawiciela staje się środkiem, dzięki któremu można doświadczyć owoców doskonałej i jedynej ofiary Golgoty. Ponieważ nie jest możliwa Wieczerza bez komunii, nasza niewidoczna Eucharystia ma to, co tradycja nazywa komunią duchową, czyli akt pełnej pragnienia wiary, dzięki któremu dusza może umacniać się Ciałem i Krwią Chrystusa nie przystępując do widzialnej komunii pod postaciami chleba i wina. Dalekie jest od nas jakiekolwiek pragnienie pomniejszania wartości Eucharystii czy jakieś jej niedocenianie w owym kształcie, w jakim praktykuje ją Kościół i której w żadnym wypadku nie utożsamiamy z komunią duchową. Wierzymy jednak, że jesteśmy nadal wierni autentycznej tradycji Kościoła, gdy głosimy dostęp stały i niewidzialny do tajemnic Ciała i Krwi Chrystusa. Imię Jezusa może służyć nam jako forma, umocnienie i wyraz owej bliskości tych Tajemnic. Może być Ono dla nas duchowym pokarmem, naszym uczestnictwem w Chlebie Życia. Panie, dawaj nam zawsze tego chleba! (J 6,34). W Tym Imieniu i w tym Chlebie my, którzy jesteśmy liczni, ale tworzymy jedno ciało i jeden chleb (1 Kor 10,17), jednoczymy się ze wszystkimi członkami mistycznego Ciała Chrystusa, z tymi, którzy siedzą na uczcie mesjańskiej. A ponieważ Eucharystia głosi śmierć Pana, aż przyjdzie (1 Kor 11,26), ponieważ jest zapowiedzią wiecznego królestwa, „eucharystyczne” zastosowanie Imienia Jezusa ma również wydźwięk eschatologiczny – obwieszcza Ono kres, drugie przyjście; Jego przyzywanie jest jak gorące pragnienie nie tylko chwilowej obecności Chrystusa wśród naszego ziemskiego bytowania, ale owego ostatecznego przyjścia Chrystusa do nas, które będzie miało miejsce w dniu naszej śmierci. Istnieje pewien sposób wzywania Imienia, który jest przygotowaniem na śmierć, na przejście naszego serca na „tamtą stronę”, wołaniem do Oblubieńca, którego choć nie widzieliśmy, przecież miłujemy (1 P 1,8). Mówić Jezus, to znaczy powtarzać okrzyk kończący Apokalipsę: Przyjdź, Panie Jezu! (Ap 22,20).
Imię i Duch
Kiedy czytamy Dzieje Apostolskie, to widzimy, że Imię Jezusa zajmowało centralne miejsce w nauczaniu i działalności Apostołów. Przez nich wysławiano Imię Pana Jezusa (Dz 19,17). W to Imię dokonywano cudów; przez to Imię przemieniało się ludzkie życie. Po Pięćdziesiątnicy Apostołowie mogli głosić Imię z mocą. Można mówić o apostolskim użyciu Imienia Jezusa, które nie jest monopolem Apostołów, gdyż ta droga pozostaje otwarta dla wszystkich chrześcijan. Jedynie słabość naszej wiary i oziębłość miłości nie pozwalają nam powtórzyć cudów Pięćdziesiątnicy: wyrzucania demonów, uzdrawiania chorych. Tak jednak mogą czynić święci. Duch Święty ognistymi literami pisze Imię Jezusa w sercach swych wybranych, a owo Imię staje się tam gorejącym płomieniem.
Ale pomiędzy Duchem Świętym a przyzywaniem Imienia Jezusa istnieje więź jeszcze bardziej intymna niż owa apostolska. W przyzywaniu Imienia możemy osiągnąć pewien stopień „doświadczenia” (używamy tutaj tego słowa z pewnym wahaniem, które wynika z jego znaczenia w tym kontekście) relacji Syna i Ducha Świętego. Możemy próbować być obecnymi przy Zstąpieniu Ducha na Jezusa, usiłować zjednoczyć nasze serca (o ile jakiekolwiek stworzenie jest w stanie zjednoczyć swoje działanie z działaniem Boga) z owym odwiecznym ruchem Ducha w kierunku Jezusa. Gdybym miał skrzydła gołębicy (Ps 85,7). Oznacza to nie tylko wzniesienie się ponad ziemskie smutki, ale bardziej spoczynek w Tym, który jest całym naszym dobrem. Gdybym potrafił dosłyszeć głos synogarlicy (Pnp 2,12) i w błaganiach, których nie można wyrazić słowami (Rz 8,26), wymówił Imię Umiłowanego! Wówczas wzywanie Imienia Jezusa byłoby wtajemniczeniem w misterium miłości łączącej Chrystusa i Ducha Świętego. Z drugiej strony moglibyśmy próbować się jednoczyć z postawą Jezusa wobec Ducha Świętego (z tym samym zastrzeżeniem, które wyraziliśmy już powyżej). Poczęty z Ducha, przez Niego prowadzony, Jezus pokazał najpokorniejsze posłuszeństwo wobec Tchnienia Ojca. Wymawiając Imię Jezusa możemy, o ile jest to możliwe dla człowieka, zjednoczyć się z tym Jego powierzeniem się Boskiemu Tchnieniu. W Imieniu Jezusa widzimy też miejsce, z którego promienieje Duch, zobaczymy w Zbawicielu punkt wyjścia, z którego Duch Święty posyłany jest ludziom. Gdy przyzywamy Imię Zbawiciela, tym samym jednoczymy się z tymi wszystkimi chwilami, kiedy sam Jezus był napełniany Duchem Świętym, kiedy Syn podążał na różne sposoby do Ojca i tak poznajemy coraz lepiej i bliżej Tego, którego Paweł nazywa Duchem Syna (Ga 4,6).
Ku Ojcu
Jest Syn. I jest Ojciec. Nasza lektura Ewangelii będzie ciągle powierzchowna, jeśli będziemy w niej widzieć tylko to, co jest skierowane do ludzi. Sercem Ewangelii, tajemnicą Jezusa, jest relacja Ojca i Jego Jedynego Syna. Wymawiać Imię Jezusa, to wymawiać Słowo, które było na początku (J 1,1) i które Ojciec wypowiada przez całą wieczność. Możemy powiedzieć, posługując się pewnym antropomorfizmem, że Imię Jezusa to jest jedyne ludzkie słowo, które wypowiada Ojciec, kiedy rodzi Syna i powierza się Mu w wieczności. Przyzywać Imię Jezusa to znaczy przybliżać się do Ojca, aby oddać się kontemplacji miłości i daru Ojca, które za swoje centrum mają Osobę Syna. Przyzywać Imię to odczuć, na ile jesteśmy w stanie, czym ta miłość jest, zjednoczyć się z nią, posłyszeć głos Ojca, który mówi: Ty jesteś mym Synem Umiłowanym (Łk 3,22) i wypowiedzieć nasze pokorne „tak” wobec tej wielkiej tajemnicy.
Przyzywać Imię Jezusa to także, w mierze możliwej stworzeniu, wnikanie w świadomość Jezusa jako Syna. Gdy w Imieniu Jezusa usłyszymy czułe wezwanie Ojca: „Mój Synu”, to odnajdziemy także odpowiedź Chrystusa: „Mój Ojcze”.
Przyzywać Imię Jezusa oznacza wkraczać na ścieżki zjednoczenia Syna i Ojca, to kontemplować, jak przez zasłonę, odblask misterium Ich zjednoczenia.
Przyzywać Imię Jezusa to odnaleźć najdoskonalszy dostęp do Serca Ojca.
Słuchasz audiobooka Modlitwa Jezusowa. Jej początek, rozwój i praktyka w tradycji bizantyńsko-słowiańskiej / Czyta: Jan Paweł Konobrodzki OSB
Po prostu Jezus
Analizowaliśmy tutaj różnorakie aspekty wzywania Imienia Jezusa i uporządkowaliśmy je na kształt drabiny – obraz może pożyteczny, ale i sztuczny; nietrudno doświadczyć, że wszystkie te stopnie są w rzeczywistości wymieszane, a Bóg z obfitości udziela Ducha (J 3,34). Poszczególnym etapom wzywania Imienia właściwe jest skupienie się na szczegółowych aspektach. W pewnym momencie jednak takie klasyfikowanie staje się męczące, trudne, wręcz niemożliwe. Wówczas przyzywanie Imienia staje się totalne – każdy aspekt, wcześniej przeżywany oddzielnie, w jednej chwili, choć mgliście, staje się obecny. Mówimy „Jezus” i spoczywamy w niewysłowionej pełni. Wówczas Imię Jezusa wprowadza nas całkowicie w tajemnicę Zbawiciela, w Jego absolutną Obecność. I wtedy, w tej Obecności, zostają nam dane te wszystkie skarby, ku którym Imię nas wcześniej kierowało: zbawienie i przebaczenie, Wcielenie i Przemienienie, Kościół i Eucharystia, Duch i Ojciec. Wszystkie rzeczy jawią się nam jako zjednoczone w Chrystusie. Ta pełnia obecności jest dla nas wszystkim i Imię nie jest już potrzebne. Kto dociera do tego punktu, nie potrzebuje już Imienia. W ciągu drogi ono było oparciem dla obecności, dotarłszy do celu mamy zostawić także Imię, mamy porzucić wszystko z wyjątkiem Jezusa oraz niewysłowionej więzi z Nim. W promieniu światła skupiają się różne kolory, które rozszczepiają się w pryzmacie. Podobnie Imię w pełni wypowiedziane, jako znak owej Obecności, niczym soczewka skupia w sobie wszystko, co dotyczy Jezusa. To Imię dopomaga nam rozpalić ogień, o którym zostało napisane: Przyszedłem rzucić ogień na ziemię (Łk 12,49).
Jeśli przylgniemy do Imienia Jezusa, otrzymamy dar specjalnego błogosławieństwa, o którym mówi Pismo: Zmiłuj się nade mną, tak jak postępujesz z tymi, którzy miłują Twe Imię (Ps 119,132). Oby Pan mógł o nas rzec to, co rzekł o Pawle: On jest mym wybranym naczyniem, aby zanieść moje Imię (Dz 19,15).
Fragment książki Modlitwa Jezusowa. Jej początek, rozwój i praktyka w tradycji bizantyńsko-słowiańskiej
Mnich Kościoła Wschodniego – Ludwik Gillet, ur. w 1893 roku w Saint-Marcelline we Francji. W wieku 27 lat wstąpił do benedyktyńskiego klasztoru w Farnborough w Anglii. Studiował w Rzymie. Udał się na Ukrainę, gdzie w Uniowie współorganizował klasztor studycki. W 1927 r. przeniósł się do Nicei. Po ogłoszeniu encykliki “Mortalium animos” w 1928 r. przeszedł na prawosławie. W 1939 r. wyjechał do Londynu. Działał także w Libanie. Zmarł w Anglii w 1980 r.
Żródło: cspb.pl,
Autor: mj