Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Praca cenniejsza niż pieniądze

Treść

Ponad dwanaście tysięcy górników i mieszkańców śląskich miast wzięło udział w marszu na Katowice. Była to swoista demonstracja jedności, siły i determinacji w działaniach zmierzających do obrony miejsc pracy. Bezpośredni powód manifestacji to decyzja Kompanii Węglowej o zamknięciu czterech kopalń. Działania spółki to efekt krytykowanego powszechnie przez związki zawodowe rządowego programu restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego. Wczoraj rząd podtrzymał swoją decyzję o jego realizacji. Sposób restrukturyzacji górnictwa, polegający m.in. na zaniechaniu pomocy publicznej, wynika z przyjętych przez Polskę zobowiązań wobec Unii Europejskiej. Tymczasem w Niemczech jednym z największych odbiorców państwowych subwencji jest właśnie górnictwo. Na utrzymanie jednego miejsca pracy rząd łoży tam 60 tys. euro rocznie.
Kilkutysięczne kolumny protestujących wyruszyły wczoraj rano sprzed budynków czterech kopalń przeznaczonych przez Kompanię Węglową SA do likwidacji. Największą reprezentację miały kopalnie bytomskie, spośród których aż dwie: "Centrum" i "Bytom II", mają zostać zlikwidowane. Zdaniem związkowców, ta grupa po dotarciu do Katowic liczyła ok. 6 tys. uczestników. Kolejna, prawie trzytysięczna, dotarła z Rudy Śląskiej, gdzie zamknięcie grozi KWK "Polska - Wirek". - Ta kopalnia jest ważna dla całego miasta, a szczególnie dla osób z nią związanych. Jej zamknięcie zwiększy bezrobocie w Rudzie Śląskiej i sąsiednich miastach. Tą manifestacją chcemy pokazać, że w górnictwie jest siła - powiedział nam Wiesław Orłowski, przewodniczący NSZZ "Solidarność" przy KWK "Polska - Wirek". Kilka tysięcy osób, wspierając pracowników KWK "Bolesław Śmiały", przyjechało z Łazisk Górnych. Wielu uczestników marszu nie wyobraża sobie dalszego życia po zamknięciu ich zakładu pracy. - Pracuję w kopalni. Jestem jedyną osobą pracującą w domu. Jestem wdową, mam dwóch dorosłych synów, nie mają pracy. Takich osób jak ja jest dużo. W moim wieku, po zamknięciu kopalni, nie ma możliwości podjęcia żadnej pracy - powiedziała nam jedna z uczestniczek protestu.
Jednak akcja podjęta przez górników miała na celu pokazanie determinacji w obronie nie tylko zagrożonych kopalń, ale całego górnictwa. - Nie bronimy samych kopalń, bronimy generalnie całego górnictwa, bo jeżeli jedna kopalnia popuści, polecą kolejne - tłumaczy Tadeusz Minicki z kopalni "Pokój" w Rudzie Śląskiej.
Oprócz zagrożonej likwidacją kopalni "Polska-Wirek" w Rudzie Śląskiej są jeszcze kopalnie: "Halemba", "Bielszowice" i "Pokój". Poza tym nie ma tam większych zakładów pracy. Co więcej, w Rudzie zatrudnienie znalazły osoby z wielu sąsiednich miast. Jednak dla wielu mieszkańców Rudy zamknięcie kopalni "Polska-Wirek" będzie oznaczało brak pracy.
Całemu pochodowi towarzyszyły syreny, gwizdy, petardy oraz okrzyki zachęcające mieszkańców miast śląskich do przyłączenia się do demonstracji. Nie zabrakło również krytycznych ocen pod adresem rządu: "Zamknąć rząd, nie kopalnie", "Ręce precz od górnictwa", "Nie pozwolimy się zlikwidować". Tuż przed południem wszystkie grupy górników, wspieranych przez mieszkańców miast śląskich, ich całe rodziny oraz przedstawicieli innych branż przemysłu, dotarły przed siedzibę Kompanii Węglowej. Tu związkowcy przyszli jeszcze raz przypomnieć zarządowi Kompanii swoje stanowisko w sprawie restrukturyzacji i zamykania kopalń. - Jeżeli dziś zgodzimy się na likwidację kilkunastu tysięcy miejsc pracy, to nikt ich nam nie odda - nawoływali związkowcy.
W końcu do oczekujących górników wyszedł Maksymilian Klank, prezes Kompanii Węglowej. Przywitały go gwizdy, wybuchy petard i wycie syren. Jego krótkie przemówienie górnicy kilkukrotnie przerywali okrzykami niezadowolenia. Prezes przyjął od górników petycję z żądaniem natychmiastowego cofnięcia decyzji o zakończeniu wydobycia w czterech kopalniach. W odpowiedzi prezes zapewnił, że górnicy nie stracą zatrudnienia. To oświadczenie przyjęto kolejnymi gwizdami, w stronę budynku KW poleciało kilka petard, które uszkodziły szyby. Pracownicy kopalń nie wierzą w składane obietnice, że górnicy dołowi znajdą zatrudnienie w innych czynnych zakładach. - Najpierw niech to zapewnią odpowiednimi ustawami, stworzą miejsca pracy. Potem możemy rozmawiać o rozsądnej restrukturyzacji górnictwa - wołali oburzeni manifestanci. Demonstracja zakończyła się odśpiewaniem hymnu narodowego. Potem uczestnicy protestu spokojnie rozeszli się do domów.
Wytypowane przez KW kopalnie do wygaszania zatrudniają ponad 8,6 tys. osób, w tym 6,1 tys. górników dołowych oraz pracowników zakładów przeróbki mechanicznej, którzy mają znaleźć zatrudnienie w czynnych kopalniach. Kolejnych 1,4 tys. ma przejść na emerytury lub skorzystać ze świadczeń przedemerytalnych. Pozostałych 1,1 tys. osób to personel naziemny, który ma skorzystać z pakietu osłonowo-aktywizującego z przeznaczeniem m.in. na stypendia, na przekwalifikowanie oraz z pożyczki na uruchomienie własnego biznesu. Wspomniane osłony gwarantować ma ustawa, która na razie jest zaledwie projektem.

Kopalnie do kasacji
Tymczasem wczoraj rząd przyjął projekt nowelizacji ustawy o restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego w latach 2003-2006, który przewiduje m.in. redukcję mocy wydobywczych tego surowca o 13 mln ton rocznie oraz likwidację kopalń i redukcję zatrudnienia dla 27 tys. górników. Zdaniem NSZZ "Solidarność", decyzja rządu to kolejny przykład działania przeciw polskiej racji stanu.
Dokument przewiduje likwidację siedmiu kopalń: pięciu z Kompanii Węglowej S.A. (zatrudnia 85,5 tys. osób, w jej skład wchodzą: Rudzka, Gliwicka, Nadwiślańska i Rybnicka Spółka Węglowa S.A., oraz jednoosobowe spółki z Bytomskiej Spółki Węglowej) oraz po jednej spółce z Katowickiego Holdingu Węglowego oraz Jastrzębskiej Spółki Węglowej.
Projekt ustawy ma zostać przyjęty przez Sejm do końca listopada. Rząd zadeklarował zapewnienie świadczeń górniczych dla pracowników likwidowanych zakładów, pod warunkiem ich dobrowolnego przejścia na urlop górniczy. Mają oni uzyskać od 1 stycznia 2004 r. uprawnienia do emerytury górniczej w latach 2004-2006 r., w czasie której otrzymują świadczenie w wysokości 75 proc. dotychczasowego wynagrodzenia. Związkowcy nie chcą jednak pieniędzy, tylko miejsc pracy. A tego rządzący nie są w stanie zagwarantować. Ministerstwo gospodarki przekonuje, że wdrożenie programu pozwoli na zlikwidowanie 4 mln ton nadwyżki węgla.
W opinii górniczej "Solidarności", podtrzymanie decyzji o wdrożeniu programu to kolejny przykład działania wbrew polskiej racji stanu. Zdaniem związku, by poprawić kondycję finansową kopalń, należy sprzedać nadwyżkę węgla, a nie zwalniać ludzi i likwidować zakłady.
- Mówi się, że to górnicy są nieudolni i trzeba ich zwolnić. A to nieudolne jest zarządzanie kopalniami. Trzeba po prostu sprzedać ten węgiel, który mamy, a nie likwidować zakłady - twierdzi Kazimierz Grajcarek, przewodniczący sekretariatu Górnictwa i Energetyki NSZZ "Solidarność".
Związkowcy krytykują też mechanizm finansowania restrukturyzacji zatrudnienia w przedsiębiorstwach górniczych. Związek obawia się też, iż proponowany przez rząd system zwolnień pracowniczych pozbawi możliwości odebrania odpraw pieniężnych. Z analizy nakładów wynika jednoznacznie, że ze środków budżetu państwa i ewentualnej pożyczki z Banku Światowego sfinansowane będę wyłącznie świadczenia górnicze w podstawowej wysokości. Za wszystkie inne będą musiały płacić z własnej kasy same spółki.
Marcin Austyn, Anna Raszkiewicz, Katowice

Autor: DW