Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Powyborcze zamieszanie we Włoszech

Treść

Centrolewicowa koalicja kierowana przez Romano Prodiego zwyciężyła w wyborach parlamentarnych we Włoszech. Jak poinformowało wczoraj wieczorem włoskie MSW, centrolewica zdobyła większość zarówno w Senacie, jak i w Izbie Deputowanych. Dotychczasowy premier Silvio Berlusconi oświadczył, że uzna wyniki wyborów tylko wtedy, jeśli w przypadkach kwestionowanych przez niego głosy zostaną powtórnie przeliczone.
Według oficjalnych wyników zaprezentowanych wczoraj wieczorem przez włoskie MSW, centrolewicowa koalicja Prodiego uzyskała 158 miejsc w Senacie na ogólną liczbę 315 i 342 miejsca w Izbie Deputowanych na 630 miejsc. Mimo iż różnica pomiędzy obydwoma ugrupowaniami wynosiła zaledwie ułamek procenta, zgodnie z nową proporcjonalną ordynacją wyborczą - dzięki tzw. nagrodzie za większość - Unione Prodiego uzyskało kilkadziesiąt mandatów więcej.
Agencja Reutera poinformowała, że obie partie uzyskały niemal taki sam wynik w niższej izbie parlamentu, a o zwycięstwie centrolewicy zadecydowało zaledwie 25 tysięcy oddanych głosów na ogólną liczbę
38 milionów. Nic więc dziwnego, że Silvio Berlusconi podał w wątpliwość zwycięstwo bloku Prodiego i oświadczył, że uzna wyniki dopiero po ponownych przeliczeniu kwestionowanych przez niego głosów. Niektóre z agencji poinformowały także, że Berlusconi miał zasugerować stworzenie "wielkiej koalicji", podobnej do tej w Niemczech.
Włoscy komentatorzy polityczni zwracają uwagę, że żaden rząd nie będzie w stanie skutecznie rządzić po wyborach, które nie przyniosły rozstrzygnięcia i nie wskazały zwycięskiego ugrupowania. Sytuację utrudnia dodatkowo to, że w połowie maja kończy się kadencja prezydenta Carlo Azeglio Ciampiego. Według powszechnych opinii, jedynie 85-letni szef państwa ze swym wielkim autorytetem jest w stanie zagwarantować polityczny spokój w kraju. Tymczasem wciąż nie wiadomo, kto będzie ubiegał się o fotel prezydenta. Dlatego po kilkumiesięcznej przerwie minionej nocy powróciły apele do Ciampiego, by pozostał na drugą siedmioletnią kadencję.
JS, PAP, Reuters

"Nasz Dziennik" 2006-04-12

Autor: ab