Powszechny słownik uspokojeń
Treść
Są słowa niepokorne, nośne, pełne soczystej treści i słowa mdłe, niepewne, bardziej ukrywające niż wyrażające treść. Myliłby się ktoś, kto by sądził, że dzisiejszy język służy komunikacji, bo tak nie jest. Ta jego podstawowa funkcja została najmocniej zachwiana w czasach komunistycznej nowomowy, pełnej dziwacznych neologizmów, skrótów, określeń nie mających służyć porozumieniu, a przekonywać, ośmieszać, agitować - na rzecz ustroju. Dzisiaj powstaje nowomowa bis, pełniąca właściwie te same funkcje, co dawna, ale groźniejsza nawet, bo jej celem jest uspokajanie, wygaszanie sprzeciwu. Lekceważenie i ośmieszanie ewentualnych niepokojów sumienia.
Oczywiście służy ona przede wszystkim ujednolicaniu myślenia, słynnemu komunistycznemu "nie wychylać się", zastąpionemu teraz "polityczną poprawnością". Oznaczającemu w rzeczywistości to samo bezwzględne podporządkowanie się regułom, ustalonym przez chcącą dominować mniejszość. Już samo słowo "liberalizm" jest tak samo kłamliwe jak "komunizm". Drugie, jak wiemy, nie oznaczało wcale wspólnoty, a pierwsze, niestety, nie oznacza wolności. Niemniej jednak obydwa funkcjonują jako słowa klucze do naszej świadomości. Ostatnio szczególnie często w wypowiedziach, głównie mediów i polityków, używa się eufemizmów, które mają złagodzić pejoratywne znaczenie nazywanych zjawisk. Wielką furorę zrobiły w ostatnim czasie zastępcze słowa "aborcja" i "eutanazja" oznaczające w gruncie rzeczy najbardziej wstrętny rodzaj morderstwa, powiedziałbym morderstwa ze szczególnym okrucieństwem, bo dokonywanego na całkowicie bezbronnych i zależnych od nas istotach. Warto się przy okazji zastanowić, jak to się dzieje np., że często te same kobiety, które tulą w ramionach swoje narodzone dzieci, z taką pogardą odnoszą się do tych nienarodzonych. Otóż jest to wynikiem wmówienia nam przez "oświeconych", że człowiekiem jest się tylko wtedy, kiedy się myśli; tak jakby myśl była warunkiem istnienia człowieczeństwa. Owo - tyle samo dumne, co bałamutne - "Myślę, więc jestem", rozpanoszyło się w naszej świadomości, wypierając zdrowy rozsądek. No bo jeśli nie myślę, to jestem... tylko zwierzęciem. Tylko? Otóż nie, zwierzę bowiem zaczyna się traktować z większą miłością niż nienarodzonego człowieka. Proszę zwrócić uwagę choćby na to, że od niedawna z powszechnie używanego słownictwa zniknęło zupełnie słowo "zdychać" na określenie śmierci zwierzęcia i zastąpiono je zarezerwowanym dotąd dla człowieka wyrazem "umierać". Tak więc teraz zwierzęta umierają, a powstających ludzi, określanych zastępczo - tak, by wyciszyć emocje - "zygotą", "płodem", "embrionem", itd. "aborcjonuje się". Zauważmy także, jak słowo "aborcja" wyparło do niedawna używaną nazwę "skrobanka", która była w rzeczy samej określeniem negatywnym, pełnym niechęci dla dokonujących "zabiegu usuwania ciąży".
Liberałowie chyba najbardziej obawiają się właśnie emocji, a także ich wyrazicieli - słów, które wartościują, ponieważ wszystkie one wymykają się spod ich kontroli. Stąd też coraz więcej nazw usypiających, nijakich, tak nijakich jak sam liberalizm, w sferze duchowej. Cóż, nie zawsze, jak się okazuje, modus vivendi musi być złotym środkiem, czasem prowadzi do dekadencji kultury, ba - do dekadencji człowieczeństwa. Uniformizacja społeczeństwa podług wymyślonych standardów: wolności, równości i rzekomego braterstwa, które miały zastąpić chrześcijańskie credo: "Kochaj Pana Boga swego z całego serca swego, z całej duszy swojej, a bliźniego swego jak siebie samego", prowadzi, jak świadczy historia, przede wszystkim do terroru grupy uzurpującej sobie prawo do przewodnictwa tłumom. Zresztą dziś już nikt nie mówi o oświeceniowej "równości", no chyba że w sensie hedonistycznego "używania świata".
Innym rozmytym dziś słowem, pozbawionym prawie treści, jest "tolerancja", oznaczająca teraz właściwie akceptację dla wszelkich form zła, dla wszelkiego typu dewiacji. Słowo, którym zastępuje się wszelkie rzeczowe dyskusje, kwituje najsensowniejsze argumenty przeciwników społecznego chaosu. "Jesteś nietolerancyjny" - to jedna z największych obelg, jakie dziś mogą spaść na ceniącego swą wolność człowieka. Przy czym nikt nie pyta o przedmiot i powód nietolerancji, jakby tolerancja wszystkiego, nawet tego, co najgorsze, była wartością samą w sobie. Nietolerancja, szczególnie dla zła, niesie dziś ze sobą ostracyzm towarzyski i napiętnowanie inwektywami z kręgu tzw. ciemnogrodu. Z kolei uznanie kogoś za "tolerancyjnego" otwiera przed nim drogę do kariery, uwypukla bowiem jego zgodę na podległość, uległość i funkcyjność, którą za komuny określało się kolokwializmem "swój człowiek".
Uspokaja się nam więc sumienia, pacyfikuje nasze oburzenia wyrazem, który oznacza już tylko nasz oportunizm.
W ostatnich latach zastąpiono też, głównie w mediach, słowo "Polska" pogardliwym i nijakim zwrotem "ten kraj", odmienianym na wszelkie możliwe sposoby. Unikało się również używania takich słów, jak "tradycja" czy "patriotyzm", zastępując je lub łącząc z tymi o negatywnym wydźwięku, jak "ciemnogród", "kołtuneria" czy "ksenofobia"... co pozostawiam bez komentarza.
Zwracajmy więc baczniejszą uwagę na czytane i wypowiadane słowa i na to, co się za nimi kryje, bo są one (lub uzurpują sobie prawo, by takimi być) rzecznikami naszych przekonań i postaw. Zgoda na nie, to zgoda na naszą wolność lub zależność od innych, często wrogich nam ideologii.
Ryszard Sziler
"Nasz Dziennik" 2005-12-02
Autor: mj