Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Powstanie Polskie 1944

Treść

Kiedy w październiku 1939 r. kończyła się wojna obronna Polski, pozostający na wolności oficerowie Wojska Polskiego i najbitniejsi, najbardziej świadomi spośród żołnierzy zaangażowali się natychmiast w dalszą walkę. Mieli świadomość, że wojny nie mogliśmy wygrać, ponieważ zostaliśmy zaatakowani przez dwa potężne państwa, niezadowolone z rozstrzygnięć traktatu wersalskiego, a więc z samego faktu, że istnieje pomiędzy nimi niepodległe państwo polskie. Przez państwa, które współpracowały ze sobą na niwie wojskowej już od roku 1922, kiedy poza traktatem lokarneńskim zawarły także tajną umowę o współpracy wojskowej, umożliwiającej Niemcom szkolenia na terenie Związku Sowieckiego, wbrew postanowieniom traktatu wersalskiego o demilitaryzacji Niemiec. Wojny obronnej nie mogliśmy wygrać, ponieważ pomoc naszych traktatowych aliantów miała charakter czysto werbalny, militarnie bezużyteczny.
Zwycięstwem w przegranej był jednak sam fakt wypowiedzenia wojny Niemcom przez Wielką Brytanię i Francję. Drugiego Monachium już nie było. Na tym można było budować nadzieję na ponowne odzyskanie niepodległości. Wbrew temu, co się dziś sądzi, jesień 1939 r. nie przyniosła załamania wiary w zwycięstwo. Nie mierzono wówczas nastrojów społecznych, ale nie ma wątpliwości, że mimo szoku spowodowanego porażką militarną (nikt jeszcze nie wyobrażał sobie, że Francja - mająca przed sobą tylko jednego napastnika i realną pomoc aliantów - padnie jeszcze szybciej) oraz ścisłą współpracą Niemców i Sowietów palił się w Polakach żywy ogień nadziei, który wyrażał się ukutym niebawem zawołaniem: "im słoneczko wyżej, tym Sikorski bliżej". Najbardziej wyrazistym przejawem tej nadziei wbrew nadziei (contra spem spero) był sam fakt utworzenia na Zachodzie armii polskiej, do której przybywali oficerowie i żołnierze, nieustraszeni w obliczu jakichkolwiek przeszkód. Byli to nie tylko ci, którzy uciekali z rumuńskich obozów internowania, ale także na przykład młodzi mężczyźni z Pomorza, docierający do Francji z narażeniem życia przez kilka granic i kordonów.

Podziemne państwo
Niezależnie od tego ochotniczego zaciągu na obczyźnie od razu rozpoczęła się robota konspiracyjna w kraju, znacznie ważniejsza z perspektywy głównego zadania - wyzwolenia Polski od obu okupantów. Zaczyna się budowa jedynego w swoim rodzaju państwa podziemnego - z własną, zakonspirowaną administracją cywilną i z podziemną armią, kierowanymi przez krajowych przedstawicieli rządu polskiego na uchodźstwie. Ta armia, nazywana początkowo Służbą Zwycięstwu Polski, później Związkiem Walki Zbrojnej, wreszcie, od lutego 1942 r., Armią Krajową (w odróżnieniu od armii polskiej poza krajem), była od początku przygotowywana do kierowania ogólnonarodowym powstaniem, gdy tylko sytuacja polityczna i warunki militarne będą temu sprzyjały.

"Burza"
Takie warunki pojawiły się na początku 1944 roku. W nocy z 3 na 4 stycznia tego roku pierwsze oddziały sowieckie, w pogoni za Niemcami przekroczyły granicę Polski. Rozpoczęła się wielka operacja Armii Krajowej - akcja "Burza", która polegała na mobilizacji oddziałów AK w czasie przechodzenia frontu przez Polskę i atakowaniu wycofujących się Niemców. Chodziło o opanowanie sytuacji na danym terenie, zanim Sowieci ze swoimi komunistycznymi kolaborantami wkroczą tam, by zainstalować swoje siły bezpieczeństwa i przejąć władzę na rzecz Moskwy. Ta operacja trwała od wczesnej wiosny 1944 do początku 1945 roku. Zaczęła się na Wołyniu, gdzie już w styczniu 1944 r. zmobilizowano 27. Wołyńską Dywizję Piechoty AK, która potrafiła przed wejściem Sowietów samodzielnie wyzwolić wiele miejscowości, m.in. Kock i Lubartów. W lipcu 1944 r. wileńskie brygady AK, wspierane przez zgrupowanie nowogródzkie, w ramach akcji "Ostra Brama" wyparły Niemców z Wilna - wspólnie z armią sowiecką. Ze względu na rozmiary tej akcji i liczbę uczestniczących w niej żołnierzy polskich mówi się dziś o Powstaniu Wileńskim, poprzedzającym Powstanie Warszawskie. Oddziały AK uczestniczyły też w wyzwoleniu Lwowa, Białostocczyzny, Polesia, Lubelszczyzny (m.in. wyzwolenie Krasnegostawu i Szczebrzeszyna), Mazowsza oraz ziem po zachodniej stronie Wisły.

Warszawa walczy
O tym wszystkim trzeba pamiętać, by zrozumieć sens Powstania Warszawskiego, które według propagandy moskiewskiej było politycznym kaprysem "sił reakcyjnych". W rzeczywistości, z perspektywy polskich interesów narodowych i państwowych, było ono kulminacją ogólnonarodowego powstania, planowanego od jesieni 1939 roku. Operacja "Burza" nie mogła ominąć stolicy Polski, skoro jej celem było niedopuszczenie do opanowania sytuacji politycznej w Polsce przez siły zewnętrzne, wrogie polskiej suwerenności, występujące jawnie przeciwko legalnym władzom Rzeczypospolitej Polskiej, kolaborujące z jednym z okupantów, który anektował połowę terytorium Rzeczypospolitej, a teraz dążył do ograniczenia jej suwerenności.
Nieprawdziwe jest twierdzenie, jakoby z góry można było przewidzieć, że Sowieci nie ruszą z pomocą. Wręcz przeciwnie, doświadczenia powstania w Wilnie podpowiadały, że ruszą, ponieważ są już w mieście (na prawym brzegu Wisły), które łatwiej będzie zdobyć w warunkach silnej akcji zbrojnej od wewnątrz. Nieprawdą jest, że Powstanie Warszawskie nie miało większego znaczenia militarnego. Polacy zadali Niemcom dotkliwe straty - około 17 tysięcy zabitych i prawie 10 tysięcy rannych. Powstanie związało znaczne siły niemieckiej 9. Armii. Heinrich Himmler powiedział swoim dowódcom, że jest to "walka najbardziej zażarta spośród prowadzonych od początku wojny, równie ciężka jak walka uliczna o Stalingrad".
Powstanie rozpoczęło ponad 20 tysięcy polskich żołnierzy. To była wielka siła, nawet na tak duże miasto jak Warszawa, nawet przy niedostatecznym uzbrojeniu tego wojska. Powstańcy opanowali Śródmieście, zdobyli ważne punkty niemieckiego oporu, takie jak Poczta Główna, elektrownia, Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych, Pałac Blanka, Bank Polski na Bielańskiej. Atak sowiecki w pierwszych dniach sierpnia rozstrzygnąłby o uwolnieniu stolicy od Niemców, ale plany sowieckie były zgoła inne. W tej sytuacji Niemcy mieli czas na ściągnięcie nowych oddziałów SS, policji, jednostek frontowych, lotnictwa. Zdobyli Wolę i wymordowali ponad 40 tysięcy jej mieszkańców, podobną rzeź uczynili na Ochocie. Nie mogąc opanować Starego Miasta, niszczyli systematycznie dom po domu, zabijając tysiące niewinnych ludzi. Mimo że powstanie planowane było tylko na kilka dni, osamotnionych powstańców stać było jeszcze na skuteczne akcje, takie jak zdobycie gmachu PAST-y, Pałacu Staszica, komendy policji, budynku YMCA. Zamiast sowieckiej pomocy doczekaliśmy się 13 sierpnia potępienia przez władze sowieckie dowództwa powstania! Nie wyraziły one również zgody na wahadłowe loty z zaopatrzeniem dla Warszawy bombowców amerykańskich, które musiałyby lądować na terenie opanowanym przez Sowietów. Sami Niemcy nie mogli uwierzyć, że nie ma decydującego ataku sowieckiego, do którego gorączkowo się przygotowywali, organizując linię obrony wzdłuż zachodniego brzegu Wisły.
Liczba poległych w powstaniu po stronie polskiej nie została do dziś w pełni udokumentowana. Mówi się o około 200 tysiącach zabitych, głównie ludności cywilnej.



Sposób mówienia o Powstaniu Warszawskim narzucili nam komuniści. Tak skutecznie, że do dziś nie potrafimy się z tego wyzwolić. Według komunistów, ważne jest tylko jedno pytanie: czy warto było podejmować walkę? Pojawiała się zawsze jedna odpowiedź: nie warto, bo zapłaciliśmy za to zbyt wysoką cenę. To stwierdzenie okraszane było zawsze propagandowym sosem o różnych odcieniach, w zależności od "aktualnych zadań pracy propagandowej". Najpierw byli więc "zbrodniczy" przywódcy powstania, przeciwstawiani "prostemu ludowi", i "reakcyjna" Armia Krajowa, którą komunistyczna bezpieka upokarzała, znieważała i zabijała na oczach świata. Potem była "odwilż" i próby swoistego uczczenia bohaterów, w dalszym ciągu przeciwstawianych "nieodpowiedzialnym przywódcom". Dziś ci sami ludzie nadal chętnie występują w roli sędziów tych, którzy podjęli decyzję o rozpoczęciu walki. Mówią, że brakowało współdziałania z armią sowiecką, powtarzają stare kłamstwa o niemożliwości podjęcia przez Sowietów akcji z powodu "wydłużenia się linii zaopatrzenia" etc. Wspierają ich "rozsądni" analitycy, którym się wydaje, że walka o wolność to jest partia szachów. Powstanie Warszawskie było ogólnopolskim powstaniem w obronie niepodległości. Ogólnopolskim także dlatego, że w stolicy walczyli Polacy ze wszystkich regionów kraju, ukrywający się tu uciekinierzy z ziem wcielonych do Rzeszy i spod okupacji sowieckiej, młodzież podążająca tu w przekonaniu, że w stolicy Polski nastąpi decydujące rozstrzygnięcie o naszym narodowym bycie. Sytuacja była ze wszech miar tragiczna. W roku 1920 mogliśmy się bronić przed bolszewicką nawałą orężem. W roku 1944 przychodziła ona do nas jako "wyzwoliciel", "sojusznik naszych sojuszników". Nie było złudzeń co do intencji, ale też nie było dobrego rozwiązania, zależnego tylko od nas. Młody żołnierz powstania, poeta Józef Szczepański, napisał krótko przed śmiercią: "Czekamy ciebie, czerwona zarazo, byś wybawiła nas od czarnej śmierci"... Jedyne, co nam pozostało, to walczyć, krzyczeć głośno na cały świat. Tak uczyniliśmy. Dziś jest pora, by troskliwie pozbierać porozrzucane jeszcze pamiątki tego czasu, by pokłonić się bohaterom i nazwać ich wszystkich po imieniu. Tylko tyle. Aż tyle.
Piotr Szubarczyk

Nasz Dziennik 2006-08-01

Autor: wa