Powrót do Ojca #3
Treść
Chrystus nie umarł za nas, gdy byliśmy doskonali, ale wtedy, gdy byliśmy pogrążeni w grzechu. Jezus nie wybrał Samarytanki wtedy, gdy była doskonała, ale wtedy, gdy kryła się ze swoimi niegodziwościami. My, którzy przychodzimy do kościoła, albo którzy przychodzimy do klasztoru, nie jesteśmy wezwani przez Boga dlatego, że jesteśmy doskonali…
Wj 17,3–7
Rz 5,1–2.5–8
J 4,5–42
Moi drodzy, jest taki apoftegmat, który opowiada o św. Makarym Egipskim. W ogóle w Egipcie było dwóch św. Makarych: św. Makary Aleksandryjski i św. Makary Egipski zwany Wielkim. Makary Wielki nazywany był Wielkim, ponieważ miał o wiele więcej miłosierdzia dla swoich braci niż Makary Aleksandryjski.
Kiedyś św. Makary Egipski wybrał się w drogę ze swoim uczniem. Ponieważ on był młody, a Makary był już trochę starszy, poprosił ucznia, żeby poszedł nieco szybciej, szybciej dotarł do celu i tam przygotował co trzeba. Więc ten uczeń się wysforował, poszedł trochę do przodu i po drodze spotkał kapłana pogańskiego. Zawołał złośliwie do tego kapłana, który bardzo się spieszył, biegł wręcz, żeby dotrzeć do celu: Hej, szatanie, dokąd tak pędzisz? Kapłan zdenerwował się, zawrócił i pobił tego młodego mnicha tak, że zostawił go właściwie półżywego, umierającego, i pobiegł dalej. Makary Egipski poszedł trochę inną drogą i tam spotkał tego kapłana pogańskiego. Rzekł do niego dobrotliwie, po ojcowsku: Powodzenia, pracowniku, powodzenia! Wtedy ten kapłan pogański zatrzymał się, podszedł do Makarego, zdziwiony tym, że tak życzliwie Makary odniósł się do niego, i zapytał: Dlaczego tak się życzliwie do mnie odnosisz? Przecież jestem poganinem, a ty jesteś chrześcijańskim mnichem! Na to Makary oczywiście skromnie odpowiedział, że jest chrześcijaninem, a więc stara się tak postępować. Wówczas kapłan przyznał mu się, że po drodze pobił innego mnicha, tego młodszego ucznia Makarego, i zostawił go umierającego, ponieważ tamten zwrócił się do niego złośliwie. Makary w takim razie zaproponował, żeby wrócili po tego mnicha. Wrócili razem, przyprowadzili go do osady, gdzie żyli mnisi, i ten kapłan pogański nie chciał puścić Makarego, dopóki nie przyrzekł mu, że uczyni z niego mnicha. Wszyscy mnisi dookoła dziwili się, dlaczego Makary zadaje się z kimś takim. A on — znany ze swego miłosierdzia — zgodził się i przyjął go na ćwiczenie do życia mniszego.
Ta historia jest podobna – w pewnym sensie – do tej, którą przytacza dzisiejsza Ewangelia. Zanim jednak do tego przejdziemy, zwróćmy uwagę, że w pierwszym czytaniu Izraelici oraz Samarytanka w Ewangelii mają w gruncie rzeczy te same, proste pragnienia, tzn. chcą się po prostu napić, czują pragnienie, chcą wody. Pomyślmy o tym, ile razy Izraelici, którzy wędrują przez pustynię, otrzymywali różne dowody Bożej opieki. Pan wyprowadził ich z Egiptu mocną ręką, walczył w ich obronie, sprawił, że morze się rozstąpiło przed nimi, doprowadził ich aż do tego miejsca, a chwilę wcześniej nakarmił ich pokarmem z nieba, manną. I mimo tych wszystkich licznych dowodów, że Bóg sprawuje nad nimi opiekę, Izraelici pytają jeden drugiego: Czy Pan rzeczywiście jest z nami? Czy rzeczywiście jest wśród nas? Czy On się rzeczywiście nami opiekuje?
A Samarytanka, która idzie kierowana tym samym pragnieniem zaczerpnięcia wody, zmienia całe swoje życie w trakcie jednej, krótkiej rozmowy z Jezusem. Co właściwie zrobił Jezus, żeby ją do tej zmiany przekonać? Wydaje mi się, że kiedy z nią rozmawiał, stały się trzy rzeczy.
Po pierwsze, trzeba sobie uświadomić, że Samarytanka wybrała taką godzinę w ciągu dnia, żeby być samą przy studni, kiedy będzie czerpać wodę. Wybrała szóstą godzinę dnia, czyli południe, porę najgorętszą, kiedy nikt nie wychyla nosa z domu, więc poszła tak, żeby nikt jej nie widział. Z tego, co Jezus do niej mówi — „ten mężczyzna, z którym żyjesz nie jest twoim mężem” — możemy wnioskować, że Samarytanka nie żyła zbyt moralnie. Nie chciała nikogo spotkać, ponieważ bała się osądu innych ludzi. Trzymała się na uboczu wraz ze swoimi grzechami. Chciała być sama z tym wszystkim, co w sobie nosi. I Jezus to przełamuje. Tam, gdzie ona chciała być sama, On jest i na nią czeka.
Po drugie, kiedy ona pragnie wody, której może się po prostu napić i kiedy nie rozumie tego, co Jezus mówi o wodzie żywej, o wodzie, po której więcej już nie czuje się pragnienia, o wodzie, która sprawia, że w naszym sercu zaczyna bić źródło – choć tego nie rozumie, w końcu się do tego przekonuje. Mówiliśmy o tym, jak syn marnotrawny nawraca się przez to, że czuje zwykły fizyczny głód — wszystko zaczyna się od prostej, mało szlachetnej motywacji. Podobnie Samarytanka, mimo że ma tak proste, zwykłe pragnienie, nagle pozwala Jezusowi wynieść się o wiele wyżej. Nagle to się staje pragnieniem wody żywej.
Po trzecie, Samarytanka, która pewnie po raz pierwszy w życiu spotkała kogoś, kogo uważa za proroka, a wreszcie za Mesjasza, wykorzystuje tę okazję, żeby dowiedzieć się czegoś o Bogu, i pyta: Wy, Żydzi, twierdzicie, że w Jerozolimie trzeba czcić Boga, a my, że tutaj — na świętej górze Garizim. Kto ma rację?
I Jezus zmienia jej wyobrażenie o Bogu. Ani w Jerozolimie, ani na tej górze! Przychodzi czas, że będziemy czcili Ojca w duchu i w prawdzie. Myślisz, że wiesz wszystko o Bogu, bo wiesz, że jedni go czczą tu, a inni tam? Nie, ja ci powiem coś nowego o Bogu. Boga czci się w duchu i w prawdzie.
Te trzy elementy tak naprawdę odnoszą się do każdego z nas. Nikt z nas nie jest wolny od grzechu i nikomu z nas nie jest łatwo ujawniać swoje grzechy. W każdym z nas pewnie jest taki mroczny zakątek, do którego nikogo chętnie nie wpuszczamy. I Jezus przez tę Ewangelię przychodzi, żeby powiedzieć każdemu z nas: nikt z nas nie może zostać sam ze swoim grzechem. Jeżeli sobie tak to zaplanowaliśmy, że nikomu go nie wyjawimy, że on na zawsze pozostanie tylko z nami, że będziemy zawsze wybierać tę szóstą godzinę dnia, żeby nikogo nie spotkać, żeby to nie wyszło na jaw, to Bóg zrobi wszystko, żeby to przełamać, żeby to obejść, żeby nas spotkać w taki sposób, byśmy nie byli w tym sami. Nie możemy być samotni z naszym grzechem. Żeby uzdrowić naszą ranę, musimy najpierw ten grzech wyznać.
Po drugie, jeżeli myślimy, że dobrze już znamy samych siebie, to musimy pozwolić Bogu, żeby nas przekonał o czymś innym. Jeżeli wiemy, czego chcemy w życiu, jakie są nasze najgłębsze pragnienia, Bóg może nas zaskoczyć i pokazać nam, że tak naprawdę jakieś większe pragnienia na nas czekają. Samarytanka wyszła po dzban wody, a wróciła do swojego domu z zupełnie nowym życiem.
Po trzecie, nie tylko nasze wyobrażenia o samych sobie Bóg rozbija, ale też wyobrażenia o Nim. Jeżeli myślimy, że Pana Boga znamy, to nie zgadzajmy się na to, by pozostać z takim wyobrażeniem. Bóg, o którym wiemy już wszystko, jest Bogiem nudnym. Bóg chce nas pociągnąć w głąb, żeby nam siebie pokazać. Bóg pokaże nam, kim jest, wbrew temu, co o nim dziś myślimy. Choćbyśmy myśleli o Nim jako o dobrym Ojcu, choćbyśmy myśleli o Nim, że jest miłosierny, On chce nas jeszcze zaskoczyć tym, jak bardzo jest miłosierny, jak bardzo jest kochającym Ojcem. Tak, jak zaskoczył syna marnotrawnego, który myślał, że zostanie najemnikiem w domu swojego ojca, a otrzymał najlepszą szatę i pierścień na rękę.
Kiedy przychodzimy do klasztorów benedyktyńskich, to oczywiście każdy z nas ma pewne wyobrażenia na temat tego życia, które podejmujemy. Zwykle czytamy zawczasu, jaki to jest rodzaj życia, przyjeżdżamy kilka razy do klasztoru, obserwujemy, czytamy Regułę, znamy te śluby, o których już mówiliśmy. Jest jeszcze jeden ślub benedyktyński, o którym nie wspomniałem, czyli ślubowanie obyczajów mniszych. Owe obyczaje mnisze często dla kogoś, kto dopiero przychodzi do klasztoru, są czymś bardzo atrakcyjnym, bo to oznacza, że zgodnie z tymi obyczajami będzie się nosiło konkretny habit, konkretne szaty w czasie liturgii, że będzie się człowiek modlić w konkretny sposób, żyć według pewnego schematu. To wszystko jest takie bogate, pełne treści, zupełnie nowy styl życia — zwłaszcza dla kogoś młodego, kto poszukuje tożsamości, to jest wszystko bardzo nęcące, atrakcyjne; nagle otrzymamy zupełnie nowe obyczaje.
Nie muszę chyba mówić, że nie ma idealnych klasztorów i nie ma idealnych mnichów i mniszek. Wszystkie te wyobrażenia, które człowiek ze sobą przynosi, muszą zostać rozbite w proch, bo treścią życia nie jest noszenie określonych szat czy życie według konkretnego rytmu, ale przemiana serca, tak żeby to serce było jak najszerzej otwarte na człowieka, który jest obok mnie i na Pana Boga. Kiedy przychodzimy do klasztoru, jesteśmy jak Samarytanka, która myśli, że sobie dobrze zaplanowała swoją wyprawę po wodę. My też myślimy, że mamy pewien pomysł na swoje życie i klasztor nam pomoże ten pomysł zrealizować. Ale życie mnisze — i tak naprawdę życie chrześcijańskie — stawia to wszystko na głowie. To nie klasztor ma nam pomóc zrealizować nasze plany życiowe, ale w klasztorze my mamy się całkowicie przemienić. To nie Ewangelia musi się dopasować do naszego życia, ale to Ewangelia musi postawić całe nasze życie do góry nogami w sposób, którego nie oczekujemy. To jest czymś przełomowym, że Samarytanka, która ukrywa się przed ludźmi w swojej wiosce, nagle staje się heroldem Bożego miłosierdzia, nagle staje się jak apostołka. Chodzi od człowieka do człowieka i mówi wszystkim chętnie o tym, co zrobiła złego w swoim życiu, i że ten człowiek, który jest Zbawicielem, On jej to wszystko powiedział. Osoba, która była zniewolona grzechem, nagle staje się kimś, kto głosi wszystkim Ewangelię. Dlaczego? Bo Jezus nie poprzestał tylko na tym, że powiedział jej, co złego uczyniła, ale nastąpił ciąg dalszy. Powiedział jej: Dam ci wody żywej, dam ci wody, po której już nie będziesz pragnęła. Możesz zbliżyć się do Boga pomimo tego, co zrobiłaś. Nic się dla ciebie nie skończyło. I nic się nie skończyło dla żadnego z nas.
Kiedy św. Makary Egipski dotarł do tej wioski mnichów z tym kapłanem pogańskim, powiedział, że złe słowo potrafi zepsuć nawet coś dobrego, a dobre słowo potrafi zbawić nawet złego. To było jego motto, którym się kierował w swoim postępowaniu z kapłanem pogańskim.
Jeżeli jakieś słowo mamy zabrać ze sobą z tych naszych rekolekcji w tym Wielkim Poście, to niech to będzie to słowo, które kończy czytanie z Listu św. Pawła do Rzymian: Bóg okazuje nam swoją miłość właśnie przez to, że Chrystus umarł za nas, gdy byliśmy jeszcze grzesznikami (Rz, 5,8).
Chrystus nie umarł za nas, gdy byliśmy doskonali, ale wtedy, gdy byliśmy pogrążeni w grzechu. Jezus nie wybrał Samarytanki wtedy, gdy była doskonała, ale wtedy, gdy kryła się ze swoimi niegodziwościami. My, którzy przychodzimy do kościoła, albo którzy przychodzimy do klasztoru, nie jesteśmy wezwani przez Boga dlatego, że jesteśmy doskonali, ale dlatego, że On chce nas przemienić. W tym czasie, który nam pozostał do Paschy, do tego przejścia ze śmierci do życia, weźmy te wszystkie grzechy, które nas obciążają, z którymi jesteśmy może samotni, o których nie mamy komu powiedzieć, przynieśmy je do Pana Boga do konfesjonału, a może też do jakiejś zaufanej osoby. Wyjdźmy z tego mroku, zejdźmy z Chrystusem choćby do otchłani i razem z Nim powstańmy do nowego Życia.
Konferencja wygłoszona podczas rekolekcji w klasztorze Sióstr Benedyktynek Sakramentek w Warszawie / 13-15 marca 2020 / Tekst pierwotnie ukazał się w czasopiśmie „Benedictus”, który prowadzony jest przez oblatów benedyktyńskich.
Grzegorz Hawryłeczko OSB, ur. 1990 r., mnich tyniecki od 2012 r., święcenia kapłańskie przyjął w 2020 r., interesuje się sakramentologią oraz teologią ascetyczną i mistyczną. W klasztorze pełni funkcję ekonoma i rzecznika prasowego.
Żródło: cspb.pl,
Autor: mj