Potrzebujemy liderów polonijnych
Treść
Z Władysławem Zachariasiewiczem (99 lat), ostatnim żyjącym członkiem Światowego Związku Polaków z Zagranicy (Światpol), od końca lat 40. XX wieku mieszkającym w Stanach Zjednoczonych, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
Światowy Związek Polaków z Zagranicy powstał na długo przed II wojną światową. Jakie cele przyświecały Państwu w staraniach o jego powołanie?
- Pierwsze starania o jego utworzenie rozpoczęły się w 1928 roku. Rok później odbył się w Warszawie I Światowy Zjazd Polaków z Zagranicy, w którym uczestniczyło prawie 100 delegatów z 18 krajów. Podczas uroczystego otwarcia zjazdu w gmachu Sejmu przemawiali m.in.: marszałek Sejmu Ignacy Daszyński, Prymas Polski ks. kard. August Hlond i minister sprawiedliwości Stanisław Car. W trakcie zjazdu powołano reprezentację emigracji - Radę Organizacyjną Polaków za Granicą. Pięć lat później, w 1934 roku, odbył się w stolicy II Światowy Zjazd Polaków z Zagranicy. Uczestniczyło w nim już prawie 130 delegatów z 20 krajów. Podczas uroczystości powołano Światowy Związek Polaków z Zagranicy (Światpol), którego prezesem został Władysław Raczkiewicz, ówczesny marszałek Senatu RP. Celem Związku było odnalezienie orędowników polskiej sprawy na całym świecie (wszystkich "latarników") oraz skupisk polskich, by je przybliżyć do Macierzy, do Polski. Na ten cel szły duże wysiłki i środki finansowe ze strony władz Polski, mimo że nasza Ojczyzna nie była krajem bogatym. Nasza organizacja miała być pomostem między Poloniami.
Kolejny zjazd miał przypaść na rok 1939.
- Tak, organizowane były one co pięć lat, jednak został odwołany decyzją prezydium Rady Naczelnej Światpolu aż do wyjaśnienia międzynarodowej sytuacji politycznej. W okresie II wojny światowej i po jej zakończeniu emigracja niepodległościowa składająca się głównie z byłych żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i Armii Krajowej podejmowała próby zjednoczenia emigracji polskiej, zakładała też nowe organizacje, jak Kongres Polonii Amerykańskiej czy Kongres Polonii Kanadyjskiej. Gdy Polska była jeszcze pod okupacją, szczególnie czynna była emigracja w Stanach Zjednoczonych, która starała się nieść pomoc rodakom w kraju.
Jaki był kontakt emigracji z Polską w czasach komunistycznych?
- Emigranci mieli kontakt z rodzinami, którym przede wszystkim wysyłali różnymi drogami pomoc do Polski. Sami nie jeździli do kraju, marzyli, by doczekać wolnej Polski. Wielu niestety tego nie doczekało... Również poszczególne parafie w USA miały kontakt z parafiami w Polsce. W Stanach Zjednoczonych stworzona została ogromna sieć szkół parafialnych, w których uczono języka polskiego. Zbudowano wiele polskich kościołów, założono nowe organizacje polskie. To była cała wielka struktura. Ludzie, którzy się w to angażowali, nie mieli często specjalnego wykształcenia, byli jednak bezgranicznie oddani Polsce. Część z nich, którzy doczekali niepodległej Polski, organizowała całe pielgrzymki do kraju. Było to bardzo wzruszające, gdy wielu rodaków po latach pierwszy raz stawało na polskiej ziemi. Oni patrzyli na Polskę jak na święty obrazek.
Dziś ideały, jakimi żył Światowy Związek Polaków z Zagranicy, stara się kontynuować Stowarzyszenie "Wspólnota Polska". Czy zdaje egzamin?
- Uważam, że "Wspólnota" ma bardzo ważną misję do spełnienia, i w moim przekonaniu, zdała egzamin z tego, co robi. Ona kontynuuje nie tylko tradycję Związku, ale właściwie przejęła jego strukturę. Sam śp. marszałek Stelmachowski podkreślał zawsze, że "Wspólnota Polska" kontynuuje akcję Światowego Związku Polaków z Zagranicy. Związek miał duży dorobek, poza zjazdami popierał bardzo szkolnictwo polskie za granicą, utrzymywał żywy kontakt z emigracją. To wszystko czyni dziś "Wspólnota Polska". Cieszy fakt, że powrócono do idei Zjazdów Polaków z Zagranicy. Zgodnie z tradycją przedwojenną odbył się w 2007 roku w Warszawie z udziałem śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego już III Zjazd Polonii i Polaków z Zagranicy. Imponuje fakt, że uczestniczyło w nim około 400 delegatów z całego świata. Za dwa lata ma odbyć się następny.
Czego życzyłby Pan sobie dzisiaj od "Wspólnoty"?
- Przed wojną mieliśmy wielkie zasługi, jeżeli chodzi o młodzież. Koło Zakopanego został zbudowany ośrodek pod nazwą Kadrówka Młodych Polaków z Zagranicy, w którym szkoliliśmy rokrocznie co najmniej 300, 400 młodych przyszłych liderów polonijnych. Dziś apeluję, by powstał w Polsce podobny ośrodek, który szkoliłby młodzież wyłącznie pod kątem potrzeb emigracji. Potrzebujemy bowiem liderów, którzy mieliby wyrobienie organizacyjne i polityczne. Polska oczekuje, żeby emigracja była dobrze zorganizowana, miała wpływy w swoich krajach, bo wtedy jej pomoże. Taki ośrodek bardzo by w tym pomógł. Osobiście uważam, że rolą emigracji nie jest włączanie się w wewnętrzną politykę Polski, bo są takie tendencje, lecz dbanie o prestiż Polski za granicą. Myślę, że w ten sposób najbardziej pomożemy Ojczyźnie.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik 2010-10-18
Autor: jc