Potrafimy podnosić się po porażkach
Treść
Rozmowa z Bartłomiejem Jaszką, reprezentantem Polski w piłce ręcznej
Jest Pan nie tylko jednym z najmłodszych zawodników w naszej kadrze, ale i jednym z nielicznych, którzy trafili do niej po poprzednich mistrzostwach świata w Niemczech. Ciężko było wejść do tej doskonale się znającej, rozumiejącej i zgranej grupy?
- Nie. Koledzy przyjęli mnie bardzo dobrze, zresztą wielu z nich już wcześniej dobrze znałem. Nie miałem zatem większych problemów, tym bardziej że w drużynie nie ma podziałów na starych i młodych, bardziej i mniej zasłużonych. Każdy jest traktowany tak samo, jest tak samo ważny. Zresztą na tym polega jej fenomen i tajemnica sukcesu. Mamy w składzie mnóstwo indywidualności, lecz nikt nie uważa się za gwiazdę, nie chodzi z głową ponad chmurami. Tworzymy zespół zarówno na parkiecie, jak i poza nim.
To pomaga przezwyciężać trudne chwile, podnosić się, gdy sytuacja wydaje się beznadziejna?
- Pewnie tak. Na mistrzostwach w Chorwacji byliśmy na niemal straconej pozycji, przynajmniej tak się wydawało wielu kibicom czy dziennikarzom. Tymczasem my cały czas wierzyliśmy, że karta może się jeszcze odwrócić. Dużo ze sobą rozmawialiśmy, wspieraliśmy się, jeden drugiego przekonywał, że nie możemy się poddać, tylko musimy pokazać charakter, iść do przodu, nie oglądając się na to, co było, walczyć do samego końca. Po pierwszej nieudanej fazie turnieju chcieliśmy dać z siebie wszystko, by potem nie mieć do siebie pretensji, że nie wykorzystaliśmy iskierki nadziei, która się jeszcze tliła. Jak się potem okazało, wiara potrafi góry przenosić, każdy kolejny mecz budował nasze morale, dodatkowo wzmacniał.
Domyślam się, że te rozmowy nie zawsze należały i należą do miłych, słodkich, sympatycznych. Potraficie sobie powiedzieć, co komu leży na sercu.
- I nie ma w tym nic złego, przeciwnie. To przecież normalne, jesteśmy wobec siebie szczerzy, czasami mówimy i słyszymy rzeczy przykre, ale wiemy, że nie jest to wyraz braku szacunku czy złośliwości. Mocne słowo potrafi obudzić, wstrząsnąć, pomaga. Nikt z nas się nie obraża na kolegę za to, że skrytykuje czy coś wypomni. Poza tym w naszym zespole, w naszej grupie jest coś walecznego, wyjątkowy charakter, dzięki któremu potrafimy podnosić się po porażkach i dalej iść do przodu. Nigdy się nie poddajemy i nie zawieszamy broni.
Dlatego tak lubicie wspólne mecze, zgrupowania?
- Nie powiem nic nowego: każdy z nas cieszy się na perspektywę kolejnego spotkania, meczu. To w dużej mierze zasługa trenera, który potrafił doskonale nas poukładać i dopasować pod względem psychologicznym. Wiadomo, jest nas w grupie co najmniej 16, kandydatów do gry w kadrze dużo więcej, mamy różne charaktery, upodobania. Trener umiał z nas uczynić jeden kolektyw, sprawnie funkcjonujący organizm, w którym działają wszystkie trybiki.
Nadal jest w Panu żywe wspomnienie mundialu w Chorwacji?
- Na pewno był to najwspanialszy turniej w mojej karierze. Zakończył się pięknie i dramatycznie zarazem, bo w meczu z Danią złamałem rękę, ale w trakcie spotkania nawet tego nie poczułem. Czy mogłem odpuścić? A pan by mógł?
Na mistrzostwach pełnił Pan odpowiedzialną, kluczową rolę kreatora poczynań drużyny. Długo nie szło...
- ...nie szło. Było trochę stresu, bo przecież zastępowałem Grzegorza Tkaczyka, od lat pierwszoplanowego zawodnika reprezentacji. Wiedziałem, że oczekiwania są ogromne, sam od siebie wymagałem dużo, a czasami jak człowiek bardzo chce - to paraliżuje. Po kilku spotkaniach i rozmowach z trenerami i kolegami uspokoiłem trochę emocje, wyluzowałem się, nie myślałem tak bardzo o każdym zagraniu...
...i w najważniejszym spotkaniu, o brąz, zagrał Pan już świetnie.
- Wyszedłem na parkiet z zimną głową, spokojniejszy, nie z nastawieniem, że muszę za wszelką cenę. Pomogło. Tak jak z Duńczykami, powinienem zagrać cały turniej, ale cieszę się, że w tym ostatnim meczu pokazałem charakter, wolę walki. Co jednak ważne, gdy spisywałem się słabiej, ciężar gry wziął na siebie Damian Wleklak, był znakomity. To także cechuje nasz zespół: zdrowa rywalizacja o miejsce w składzie. Pomagamy sobie nawzajem, ja mogę liczyć na radę starszych kolegów, nawet jeśli gramy na tej samej pozycji.
O roli trenera Bogdana Wenty chyba nawet nie trzeba wspominać...
- Roli trenerów - bo jest jeszcze Daniel Waszkiewicz. Obaj tworzą wyjątkowy duet, potrafią do nas dotrzeć, dać wiarę w najtrudniejszych momentach, zmobilizować. Sam trener nie tak dawno przecież był jeszcze czynnym zawodnikiem, stąd pewnie tak bardzo żyje na ławce, fantastycznie czyta grę. Oczywiście niektóre rozmowy bywają trudne, potrafi przekazać coś mocno i dosadnie, ale wszyscy dobrze wiemy, że zawsze w dobrych intencjach.
Uzupełnicie kolekcję na kolejnych mistrzostwach świata - macie już srebro, brąz, czas najwyższy na złoto?
- Aż tak daleko nie wybiegam myślami. Mamy teraz swoje problemy, rozgrywki ligowe, niedługo reprezentację czeka walka w eliminacjach do mistrzostw Europy. Dwa lata to szmat czasu, ale oczywiście taki scenariusz byłby czymś wspaniałym.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-02-24
Autor: wa