Poszedł śladami męczenników
Treść
"Chciałbym wyjeżdżać stąd z przekonaniem, że byłem potrzebny. Że zostawiłem po sobie coś dobrego. Oby" - pisał ks. Marek Rybiński SDB, nawiązując do swojej pracy misyjnej w Tunezji. Z pewnością jego misja powiodła się. Rzesze wiernych, duchownych wypełniające wczoraj bazylikę Najświętszego Serca Pana Jezusa w Warszawie podczas uroczystości pogrzebowych zamordowanego 18 lutego br. w Tunezji polskiego kapłana były doskonałym tego potwierdzeniem.
- Podziękujmy Panu Bogu za to powołanie. I za ten płomień wiary i miłości do Boga i do człowieka. Prośmy Boga, aby on nigdy nie zgasł - mówił podczas pogrzebu ks. abp Józef Michalik, przewodniczący KEP, który wraz z ks. abp. Henrykiem Hoserem, biskupem diecezji warszawsko-praskiej, ks. bp. Stanisławem Budzikiem, sekretarzem generalnym KEP, ks. Sławomirem Łubianem, prowincjałem salezjanów, i innymi kapłanami sprawował Mszę św. żałobną.
W Eucharystii uczestniczyli rodzice, a także dziesięcioro rodzeństwa zamordowanego kapłana. Homilię pożegnalną wygłosił prowincjał salezjanów, ks. Sławomir Łubian. W słowie pożegnalnym podkreślił znaczenie katolickiego wychowania, jakie otrzymał ks. Marek. Prowincjał salezjanów zwrócił uwagę na to, jak wcześnie, bo już w III klasie liceum, w sercu młodego Marka zrodziło się pragnienie radykalnego pójścia za Chrystusem, pracy z młodzieżą w duchu św. Jana Bosco.
Żegnając zmarłego ks. Marka, ks. Sławomir Łubian zwrócił uwagę, że był on otwarty na innych ludzi i "także pośród Tunezyjczyków znalazł wielu przyjaciół i tych, którzy bardzo go cenili". - Jesteśmy wdzięczni, że mogliśmy go poznać i wraz z nim wzrastać - podkreślił. Ksiądz Marek zginął bestialsko zamordowany w 34. roku życia, 6. roku kapłaństwa. Jak przypomniano podczas wczorajszych uroczystości, rozpoczął pracę w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie. Szybko został koordynatorem wolontariatu Don Bosco. To pomogło mu w ostatecznym wyborze kierunku drogi życiowej. Jak mówił ks. Łubian, ks. Marek, przygotowując wolontariuszy do pracy, sam odkrywał misyjne powołanie. - W lutym 2007 r. złożył podanie o podjęcie pracy na misji. Jego pragnieniem był wyjazd do Tunezji. Po czterech miesiącach otrzymał odpowiedź: "Najmilszy bracie w Chrystusie, posyłam cię na misję". We wrześniu 2007 r. znalazł się w Tunisie. Jego miejscem pracy stała się szkoła w Manoubie, nieopodal stolicy Tunezji - wspomina ks. Łubian. Pierwszy raz spotkał się z Tunezyjczykami na uroczystości rozpoczęcia roku szkolnego. "Wszyscy byli uśmiechnięci. I wszyscy byli muzułmanami" - wspominał to wydarzenie sam ks. Rybiński. Szybko zaprzyjaźnił się z uczniami - grał z nimi w piłkę, żartował. "Muzułmanie to moi nowi przyjaciele. Ludzie są tu wspaniali. To chyba bardzo ważne" - pisał salezjanin w jednej z relacji. W szkole zajmował się finansami. Dzięki sprawnej organizacji i pracowitości w placówce niemającej żadnych dotacji od państwa udało mu się - także dzięki pomocy z Polski - przeprowadzić cztery projekty misyjne. Będąc w Tunezji, wśród muzułmanów, ks. Rybiński zdał sobie sprawę, że "oficjalne głoszenie Ewangelii nie było tam możliwe. Pozostaje życie nią na co dzień" - pisał. Trudne chwile nie przeszkodziły mu jednak w wypełnieniu swojego powołania, a wręcz przeciwnie - pozwoliły mu dojrzeć. Zdaniem prowincjała salezjanów, jego dojrzałość przejawiała się szczególnie w przyjacielskich relacjach, jakie nawiązywał z ludźmi. To dzięki temu wśród jego przyjaciół znalazło się wielu muzułmanów. Kiedy dowiedzieli się, że życie kapłana zostało tak brutalnie i gwałtownie przerwane, tłumnie wyszli na ulicę, aby zamanifestować swoją solidarność z jego najbliższymi, a także z jego rodziną zakonną. Ksiądz Sławomir Łubian podkreślił, że śmierć kapłana z Polski wywołała wielkie poruszenie w Tunezji. - Polscy salezjanie byli zaczepiani przez spotykanych na ulicy czy w sklepie Tunezyjczyków. Składając kondolencje, mówili: "My nie jesteśmy tacy!" - podkreślił ksiądz Łubian. Jak zaznaczył, w pożegnalnej Mszy Świętej sprawowanej w Tunezji oprócz chrześcijan uczestniczyło także wielu muzułmanów. W warszawskich uroczystościach pogrzebowych wziął udział także konsul Republiki Tunezji. Zarówno chrześcijanie, jak i muzułmanie podkreślali jego serdeczność, ciepło i radość życia. - Ksiądz Marek we wszystko, co robił, wkładał pasję - niezależnie, czy była to praca na misji, studiowanie Pisma Świętego, bieganie maratonów, teatr czy gra w scrabble - mówi ks. Michał Wocial, salezjanin pracujący na misji w Odessie, kolega z roku zamordowanego kapłana. - Ksiądz Marek był człowiekiem, którego trudno było nie lubić. Bardzo kochał Pismo Święte. We wszystko, co robił, wkładał serce. Bardzo lubił dzieci, miał świetny kontakt z młodzieżą - dodaje ksiądz Michał. Młodzi ludzie uczestniczący w pogrzebie księdza Marka potwierdzają te słowa. - To był bardzo ciepły człowiek. I pochodził z wielodzietnej rodziny, tak jak ja - mówi jeden z uczniów zamordowanego misjonarza. Warto dodać, że rodzice księdza Marka - państwo Barbara i Piotr Rybińscy - oprócz wychowania siedmiorga biologicznych dzieci stworzyli rodzinę zastępczą jeszcze dla czworga. W uroczystościach oprócz wspólnoty salezjańskiej z Polski i z zagranicy uczestniczyli m.in. rodzice zmarłego, przedstawiciele Kancelarii Prezydenta, duchowieństwo, siostry zakonne oraz licznie zgromadzeni mieszkańcy stolicy. Ciało kapłana spocznie w środę w grobowcu wspólnoty salezjańskiej na cmentarzu Bródnowskim.
Agnieszka Żurek
Nasz Dziennik 2011-03-03
Autor: jc