Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Porwanie

Treść

W życiu duchowym chodzi też o to, by odzyskać znaczenie słów zawłaszczonych przez banał. Bo codzienne życie jeśli nie ma duchowej bazy bardzo łatwo wpada w banał. Pociąga wtedy wiele cennych słów i pojęć, odzierając je z piękna i mocy.

Kto wie, czy nie najważniejszym zadaniem poezji jest przywracanie słowom ich siły i piękna. Przywracanie im blasku. Zaraz za tym przecież skrywa się przywracanie wspaniałości życiu, albo przynajmniej jej odkrywanie. Dlatego poezja jest naturalnym sprzymierzeńcem duchowości. A słów do odzyskania jest całe mnóstwo. Są one wszędzie. Nawet – a zwłaszcza tam, gdzie się nie spodziewamy.

Na czym polega to odzyskiwanie?

Można zacząć np. od… odkurzania. Tak, tego zwyczajnego. Niekoniecznie potrzeba najnowocześniejszego sprzętu. Wystarczy stary, wysłużony, nawet głośno wyjący. I przestrzeń nie jest ważna – czy mały pokój, czy duży, akustyczny korytarz. W pewnym sensie ten ostatni jest nawet lepszy.

Chodzi o to, by wejść w istotę czynności. Dać się zainspirować, ale i porwać jej znaczeniem, lecz i dźwiękami, plastyką. Kluczowa jest tutaj wyobraźnia – ale i powrót do czasów dzieciństwa, kiedy to bez obaw i zbędnych kalkulacji dawaliśmy się zwyczajnie pochłonąć temu, co czyniliśmy – zabawie, grom i nie tylko. I tak odkurzanie było wydarzeniem mocnym, totalnym, radykalnym. Patrzyliśmy z podziwem jak znikały najmniejsze nawet paproszki z dywanu. Wykładzina odzyskiwała swoją głęboką barwę. Parkiet nawet zaczynał nieco lśnić. A i sam hałas miał właściwości oczyszczające. Angażował całego człowieka – nawet całe mieszkanie (nie wspominając sąsiadów). Oznaczał konieczność, która prowadziła do czegoś lepszego: czystości, porządku. Dlatego odkurzało się przed świętami, przed niedzielą. Hałas i wysiłek równego prowadzenia odkurzaczowych rur po rozmaitych nawierzchniach podłóg był nieodzownym elementem tej oczyszczającej konieczności. Oczyszczającej nie tylko w stosunku do podłogi. Także i nas.

Widok niknącego w czeluściach odkurzacza brudu rozmaitej wielkości też miał w sobie coś oczyszczającego. Czasami w tym rozmachu odkurzania porywane zostały przedmioty niebędące brudem: jakaś moneta, spinka, kredka. Porywanie, pochłanianie by było czysto – taka była (i chyba zawsze jest i będzie) esencja egzystencjalna, lecz i trochę metafizyczna odkurzania. Oczywiście zmieniają się urządzenia. Stają się cichsze, dyskretniejsze. Lecz i one porywają i pochłaniają, oczywiście zawsze po to, by było czyściej.

Porywa też zwykła woda płynąca z kranu. Obejmuje całą sobą płukany materiał czy warzywa. Na swój sposób przenika je, odziera z brudu i kurzu. Trzeba je trzymać, by nie zostały porwane doszczętnie. Bo tu chodzi o porwanie właściwe, mające określoną miarę i cel. Nie porywa się dla samego porwania. Przynajmniej w prawdziwych porwaniach. Zawsze w perspektywie jest cel. Na tyle ważny, by usprawiedliwić gwałtowność samej czynności. Bo porwanie zawsze jest jakimś gwałtem. I może dlatego jest też jednym z tych słów, które należałoby odzyskać. Wszak porywa też Bóg. A może nade wszystko On: zabierając z grzechu, z naszej słabości i bezsilności. Dlatego ważne jest, by być gotowym i podatnym na to porwanie. Jasne, że nie potrzebuje On naszej pomocy. Nawet łatwo może sobie poradzić z naszym oporem. Ale wobec Bożej mocy i miłości jest on śmieszny. Marnuje naszą energię. Ostatecznie też czyni sam moment porwania trudniejszym i bardziej bolesnym. Bo porwanie musi boleć. Jest doświadczeniem radykalnym. Cezurą, oznaczającą zerwanie z tym, co dotychczas.

To trochę tak jak z krojeniem nożem warzyw czy płukaniem albo praniem. Krojenie zadaje gwałt naturze warzyw, ale po to, by mogły być „porwane” w procesie przygotowania smacznego posiłku. Pranie, zwłaszcza, kiedy prało się w zimnym, porywającym nurcie rzeki, uderzając w materiał kijami, było nawet dla niektórych Ojców Kościoła wymownym obrazem męki prowadzącej jednak ostatecznie do Zmartwychwstania czy nawrócenia. W obu przypadkach cel był jasny, dalekosiężny. Jak i w Regule u św. Benedykta, nakazującej pod koniec tygodnia wysiłek porządkowania, prania, mycia i wycierania: Ten, kto kończy tygodniową służbę, niech w sobotę zrobi porządek. Niech upierze ręczniki, którymi bracia wycierają sobie ręce i nogi. Nogi zaś niech umyją wszystkim i ten, kto służbę kończy, i ten kto ma ją rozpocząć (RB 35, 7-9). Wszystko dla harmonii we wspólnocie czyli, ostatecznie, dla miłości Współbraci.

Taka jest właśnie strategia odzyskiwania sensu i piękna rzeczy, w tym codzienności: musi być radykalna i totalna. Jak jakieś kosmiczne czy metafizyczne odkurzanie.

Jak płukanie pod mocnym strumieniem zimnej wody: warzywa aż się trzęsą, woda rozpryskuje wokół. Ale efekt jest mocny. Wszystko staje się jaśniejsze, głębsze, bardziej świeże. Przed nami nowa jakość. Wchodzimy do niej jak do czystego pokoju – odświętnego, zachwycająco dającego tyle nowej przestrzeni słonecznym promieniom, ale i przeróżnym odcieniom zieleni czy kolorom ścian i przedmiotów.

Gomer idzie odkurzać.
Huczą korytarze,
to wszystko do siebie porywa:
Płukanie jedwabiu,
krojenie rzepy,
dzikie gołębie
na drążku do bielizny.
Wszystko razem będzie porwane.
Porwane.
I Gomer się śmieje [Wiersz nosi tytuł Wszystko do siebie porywa].

Trzeba zatem nie tylko oswoić porwanie, ale uczynić go motorem naszego życia, naszej codzienności. Jego sługami, zwiastunami. Obiecując tak nowe horyzonty słowom, rzeczom czy zdarzeniom. Nie łatwa to praca. Ryzykowna. Jakże jednak wspaniała. Tym bardziej, że jeśli wejdzie we wszystkie trudności naszego życia, obejmując je i przenikając, okazać się może szansą ich pozbycia się.

Zazwyczaj bowiem dajemy się przygnieść temu, co wokół nas trudne. Na początek może jeszcze walczyliśmy. Potem jednak zabrakło sił i chęci. I tak się telepiemy, a raczej się czołgamy.

Tym bardziej potrzeba otwarcia i rozmachu Bożego porwania. Płomienia i wichru. Mamy je w sobie. Trzeba tylko rozbić fałszywy obraz pobożności. Pozwolić, by został porwany – i samemu dać się porwać. Na przykład tak, jak opisał to poeta:

Wymykała się często służącym,
dzieckiem będąc, by noc i wiatr
(że tak inny jest wewnątrz ich świat)
ujrzeć z zewnątrz w ich w ich źródle szumiącym.

Ale żadna noc nie rozszarpała
na takie cienie olbrzymiego parku
jak sumienie jej dzisiaj w tę noc,

gdy z drabiny jedwabnej w głąb alej
zniósł ją i dalej niósł, dalej,

aż wszystko zakrył wóz.

Chłonąc czarną powozu woń,
wokół którego skrycie pogoń stała
i groza,
poczuła: mróz
wyściela wnętrze powozu.
I czerń i chłód przyjęła dreszczem ciała.
I wtuliła w kołnierz płaszcza skroń,
i do włosów wzniosła ręce obie,
jakby tu było to…I w jej uchu
głos Nieznajomego brzmiał głucho:
Jestem przy tobie.

Bernard Sawicki OSB – absolwent Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie (teoria muzyki, fortepian). Od 1994 r. profes opactwa tynieckiego, gdzie w r. 2000 przyjął święcenia kapłańskie, a w latach 2005-2013 był opatem. Studiował teologię w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz w Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie obecnie wykłada. Autor felietonów Selfie z Regułą. Benedyktyńskie motywy codzienności oraz innych publikacji.

Źródło: ps-po.pl,

Autor: mj

Tagi: Porwanie