Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Poruszone serca stają się lepsze

Treść

Rozmowa z ks. Henrykiem Surmą CM, kapelanem Cracovii Kraków, orędownikiem kibicowskiego pojednania
Przed pięciu laty przeżywaliśmy wielkie narodowe rekolekcje związane ze śmiercią Jana Pawła II. Jednym z najważniejszych i najczęściej pokazywanych przez media ich owoców było pojednanie sportowych kibiców - albo miało być pojednanie, jak niektórzy dziś uważają. Teraz, po kolejnym tygodniu żałoby i refleksji, tamte dni przypomnieliśmy sobie na nowo...
- Ja cały czas mam w pamięci stadion Cracovii, na którym 25 tysięcy kibiców z niemal każdego zakątka Polski modliło się i śpiewało ukochaną pieśń Papieża, "Barkę". Patrzyłem na to wszystko z wielką radością i zarazem z niedowierzaniem. Na naszych oczach działo się bowiem coś niesamowitego, wyjątkowego. W tamtej chwili wyobrażałem sobie stadion jako rolę, na którą zmarły Ojciec Święty rzuca ziarna wiary, nadziei i miłości. Te ziarna padały na glebę zgromadzonych serc, z których jedne były żyzne, drugie skaliste, trzecie jałowe. Były prezes PZPN Michał Listkiewicz powiedział mi wtedy, że to, co się wydarzyło na stadionie Cracovii, było jedną z najwspanialszych chwil w dziejach nowożytnego futbolu. To był wielki triumf ducha nad ciałem.
A co z niego zostało? Pytam, bo przecież podobne rekolekcje przeżyliśmy teraz i też wszyscy zastanawiamy się głośno, co z nich zostanie w nas na dłużej. Czy okażą się tylko odruchem chwili, wybuchem emocji, czy też przełożą się na coś trwalszego.
- Mam nadzieję, że tragedia spod Smoleńska obudzi i otrząśnie Polaków z banalnego traktowania spraw ojczystych, że na dłużej ucichną waśnie i spory. Wierzę, że te dni pozwoliły i pozwolą nawrócić kolejne grupy kibiców. Przecież tak naprawdę uświadomiły nam, co rzeczywiście jest w życiu ważne, uświadomiły kruchość ludzkiego istnienia. Poruszone serca często stają się inne, lepsze.
Wtedy, gdy Papież Polak odchodził do Domu Ojca, też mieliśmy taką nadzieję, a dziś wielu komentatorów przekonuje, że żadnego pojednania nie było, że ten krótkotrwały wybuch entuzjazmu i dobra po kilku zaledwie dniach przysłoniły kolejne zadymy na stadionach, bójki pseudokibiców, tragedie, nawet śmierci.
- Wtedy wydawało mi się, że złączone szaliki różnych klubów będą zwiastunem lepszych czasów. I powiem panu, że uważam - nie tylko ja - że wiele serc się zmieniło i nawróciło. Msza św. na stadionie Cracovii, marsze kibiców w wielu miastach Polski nie miały przecież pełnić funkcji czarodziejskiej różdżki, która za jednym dotknięciem całkowicie zmieni świat dookoła, która wyeliminuje wszelkie zło. Człowiek nie jest automatem, maszyną, którą można błyskawicznie przeprogramować i nastawić na żądany program. Na światło duchowe, bo ono jest konieczne do przemiany, niekiedy trzeba bardzo długo czekać w ciemnym korytarzu. Ja wiem, że nie wszyscy obecni przed pięciu laty na stadionie Cracovii, nie wszyscy uczestniczący w kibicowskich marszach się zmienili, ale też wiem, że wielu ostatnie papieskie orędzie wzięło sobie głęboko do serca i je realizuje w codziennym życiu.
A te wszystkie zamieszki na stadionach, nienawistne piosenki śpiewane podczas każdego niemal meczu, palone szaliki przeciwnych drużyn nie dowodzą raczej racji tych, którzy uważają, że pojednanie było farsą?
- Sądzę, że raczej podobne wypowiedzi są farsą i bzdurą. To, co się wtedy wydarzyło, było tylko dobrym początkiem, jakimś wyjątkowym wstępem, zaczynem dobra. Proces pojednania, odmiany serc wymaga czasu, u jednych zachodzi szybciej, u drugich trwa tygodniami, miesiącami, niekiedy latami. Dlatego bądźmy pokorni, owoców nie brakuje. Nie skreślajmy, nie podważajmy sensu rekolekcji sprzed pięciu lat, nie oskarżajmy kibiców, że obiecywali, a słowa nie dotrzymali. Podchodźmy raczej do całej tej kwestii bez emocji, zadając sobie pytanie, czy wszyscy po śmierci Jana Pawła II zachowali i zachowują głoszoną przez niego naukę. Dziś na Ojca Świętego powołują się rożne autorytety, może raczej "autorytety", politycy, naukowcy, dziennikarze, traktując go instrumentalnie, wybierając z jego nauki tylko pewne wygodne w danej chwili fragmenty. Potem wielu z nich, dyskutując o kibicowskim pojednaniu, twierdzi, że to tylko fakt medialny, którego tak naprawdę w ogóle nie było.
Rozmawiamy o kibicowskim pojednaniu po naszych kolejnych wielkich rekolekcjach, wierząc, że coś się w naszym kraju zmieni. Tyle że już nie brakuje głosów, iż "będzie jak przed pięciu laty", że "napompowany balon pęknie z hukiem".
- W dzisiejszym świecie opanowanym przez polityczną poprawność usiłuje się wykluczyć Boga z różnych dziedzin życia, m.in. sportu i polityki. A to droga donikąd, bo jedynym fundamentem, na którym można cokolwiek budować, są Chrystusowe przykazania. Powinni o tym pamiętać kibice, powinni ludzie u sterów władz. Pięć lat temu, po Mszy św. pojednania, postanowiłem, że zrobię, co w mojej mocy, by te dni przekuć w coś trwalszego. Że to moje zadanie. Od tego czasu wielokrotnie spotykałem się z dziećmi i młodzieżą w szkołach, świetlicach, rozmawialiśmy, dzieliliśmy się naszymi spostrzeżeniami. A tak naprawdę to powinno być nasze wspólne zadanie, pana jako dziennikarza, nauczycieli, rodziców, polityków. Także sportowców. Młody człowiek jest dziś zagubiony, potrzebuje jakiejś wskazówki, potrzebuje autorytetów. Prawdziwych, nie lansowanych przez media przedziwnych tworów. Nastolatek patrzy na piłkarzy, siatkarzy, lekkoatletów, dostrzega, gdy ci wykonują znak krzyża, wychodząc na boisko, gdy dziękują za bramkę, wznosząc oczy do nieba. To są ważne gesty, symboliczne gesty.
Przez ostatni tydzień patrzyłem na te tłumy, które składały hołd prezydentowi, na płaczących młodych ludzi, którzy tak pięknie wypowiadali się o Ojczyźnie. Byłem z nich dumny, ale z drugiej strony zadawałem sobie pytanie, dlaczego my potrafimy tak wspaniale jednoczyć się tylko w bólu.
Co zatem musimy uczynić, by te emocje przekuć w coś trwałego?
- Już panu powiedziałem - budować na Chrystusie. To podstawa, fundament, jedyny trwały. I pomagać, pomagać, propagować wartości, patriotyzm. Czy możemy się dziwić przekleństwom i bójkom na sportowych trybunach, gdy młodzi ludzie na co dzień widują urągające godności zachowania najważniejszych osób w kraju? Gdy widzą parlamentarzystów-skandalistów ośmieszających to, co naprawdę jest ważne i piękne? Przez ostatni tydzień telewizje starały się emitować wartościowe programy i filmy, dlaczego tak nie może być zawsze? Dziwimy się patologiom, wystarczy włączyć wieczorem większość programów, by znaleźć ich przyczyny.
Lech Kaczyński kochał sport, kochał go również tragicznie zmarły ksiądz Józef Joniec. Dopatrywali się w nim wartości zmieniających świat na lepsze.
- Bo sport w dzisiejszym świecie może pełnić ogromną pozytywną rolę. Pamiętamy wszyscy słowa Jana Pawła II, który często podkreślał, że sport to nie tylko ciało, ale i wyższe wartości. Wskazywał, że powinien jednoczyć narody, wychodzić naprzeciw zwaśnionym, uczyć miłości. Spotkania na piłkarskim boisku czy parkiecie, pomoście, to forum, na którym możemy popatrzeć na drugiego człowieka, czegoś się od niego nauczyć. Prezydent Kaczyński zwracał uwagę, że sport buduje patriotyzm, jest pracą dla kraju i pewnie dlatego tak często spotykał się z zawodnikami, nadawał im wysokie państwowe odznaczenia. Był prawdziwym kibicem, szczerym, autentycznym, niebiorącym do ręki biało-czerwonego szalika dla potrzeb kamer i fleszy. A jeśli chodzi o księdza Józefa, to wykonywał fantastyczną, często niedocenianą pracę. Jego Parafiada była jednym z tych fundamentów, na których kształtowały się charaktery dzieci i młodzieży, na których budowało się trwałe pojednania kibicowskie. Jakże wiele młodych serc dzięki jego pomocy poznawało sens sportowej rywalizacji, przekonywało się, że stojący po drugiej stronie boiska człowiek nie jest przeciwnikiem, tylko kimś, kto pozwala mi samemu pokonywać granice swoich możliwości. Stawać się lepszym. Ksiądz Joniec mówił, że "ruch rzeźbi umysł, serce i ciało", ale zawsze zaznaczał, że na pierwszym miejscu musi być Bóg. Że bez pogłębiania sfery duchowej największe nawet sukcesy nie mają sensu.
Po tygodniu narodowej żałoby sportowe areny znów się wypełnią rywalizującymi ze sobą zawodnikami, kibicami. Lepszymi?
- Wierzę, że tak. Tych, którzy mówią, że pojednanie kibiców sprzed pięciu lat było faktem medialnym, zapraszam na spotkania z młodzieżą, zapraszam na pielgrzymki, które organizujemy dla sympatyków sportu w krakowskich Łagiewnikach. Tam można się przekonać, że dla młodych ludzi hasło "pojednanie" nie jest pustym sloganem. Popatrzmy na prężnie działające kluby honorowych dawców krwi przy krakowskich choćby klubach, Cracovii, Wiśle, Hutniku. Ileż wspaniałych akcji przeprowadziły, ileż istnień ludzkich pomogły uratować. Na każdym kroku podkreślają, że człowiek został zaopatrzony w krew nie po to, by ją przelewać bezsensownie na stadionach i ulicach, i przypominają, że kibicowskie pojednanie jest faktem realizującym się choćby w ich działaniach. Krwiodawcy z Cracovii na stulecie klubu zebrali sto litrów krwi, krwiodawcy z Wisły głoszą wymowne hasło: "Kibicowska krew to braterstwa zew". Ich akcje są owocami wielkiego poruszenia serc, jakie nastąpiło po śmierci Jana Pawła II. Owocem pojednania.
W ciągu ostatniego tygodnia Polska na pewno stała się inna, lepsza. Ale żeby te emocje przetrwały w postaci trwalszej, musimy wszyscy dopomóc. Mam nadzieję, że przede wszystkim politycy wyciągnęli z tych rekolekcji jakąś lekcję, bo w najbliższym czasie na ich słowa i gesty patrzeć będą wszyscy. Oby potrafili, jak sportowcy, w swoim przeciwniku dostrzegać nie wroga, tylko kogoś, kto pozwoli im udoskonalić siebie. Przecież ryba psuje się od głowy - nie będziemy mieli normalnego państwa, jeśli u szczytu będą ciągłe kłamstwa, waśnie, niedomówienia. Myślę, że dziś każdy powinien zadać sobie pytanie, co już zrobiłem i co mogę zrobić, by świat wokół mnie stał się lepszy. Także ten, kto podważa sens pojednania kibiców sprzed pięciu lat.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2010-04-20

Autor: jc