Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Pornoulotki zalały Warszawę

Treść

Są niemal na każdej warszawskiej ulicy i za wycieraczką niemal każdego zaparkowanego samochodu - pornoulotki zaśmiecają stolicę. Zobaczyć można je również na przystankach autobusowych, fasadach kamienic i na wycieraczkach mieszkań. Domy publiczne wyrastają w centrum jak grzyby po deszczu, sąsiadują z bazarami i restauracjami. Mimo że wedle prawa prezentowanie treści pornograficznych podlega grzywnie, a nawet karze pozbawienia wolności do roku, tzw. ulotkarze spokojnie chodzą po ulicach i wykonują swój proceder, wtykając za wycieraczki samochodów po kilka reklam ze zdjęciami nagich kobiet uczestniczących w pornobiznesie. Kierowcy wyrzucają je na ulicę, gdzie są widoczne dla wszystkich, również dla małych dzieci i młodzieży. Dlaczego władze Warszawy nie potrafią sobie poradzić z tym problemem? - Przepisy w Polsce w tym zakresie są dobre. Ich nierealizowanie, ich martwota wynika z tego, że władza publiczna nie traktuje tego zjawiska jako problemu, ponieważ to zjawisko nie jest problemem z punktu widzenia wyborów - ocenia mecenas Piotr Kwiecień.
Kwestię ochrony przed pornografią reguluje kilka przepisów. Artykuł 202 § 1 kodeksu karnego mówi wyraźnie, że "kto publicznie prezentuje treści pornograficzne w taki sposób, że może to narzucić ich odbiór osobie, która tego sobie nie życzy, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku". Artykuł 63a kodeksu wykroczeń stwierdza, że kto umieszcza w miejscu publicznym do tego nieprzeznaczonym i bez zgody zarządzającego tym miejscem ogłoszenie, ulotkę, plakat, napis itd. popełnia wykroczenie karane grzywną do 500 złotych. A także artykuł 141, który mówi, że "kto w miejscu publicznym umieszcza nieprzyzwoite ogłoszenie, napis lub rysunek albo używa słów nieprzyzwoitych, podlega karze".
Doktryna prawnicza w komentarzach do kodeksu wykroczeń wyjaśnia, iż określenie "nieprzyzwoity" oznacza: bezwstydny, nieskromny, niezgodny z panującymi normami czy zasadami, nieobyczajny. Oznacza to, że nieprzyzwoite plakaty, które są umieszczane w publicznym miejscu (czyli dostępnym dla otwartej liczby osób), stanowią złamanie prawa. Osoba, które je umieszcza, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1,5 tys. zł albo karze nagany.
Mimo tych wszystkich przepisów stołeczne władze nie radzą sobie z problemem lub po prostu go nie dostrzegają. Prewencyjnie działa w tym zakresie policja oraz straż miejska, które często otrzymują zgłoszenia od mieszkańców stolicy sfrustrowanych treścią i ilością ulotek.
- Zgodnie z kodeksem karnym obowiązującym w Polsce prostytucja nie jest karana, karane jest natomiast czerpanie korzyści z cudzego nierządu. I ten właśnie proceder przestępczy jest stale monitorowany przez służby kryminalne komendy stołecznej policji. Kodeks wykroczeń penalizuje również zaśmiecanie miejsca publicznego. W przypadku spraw porządkowych interweniuje straż miejska - powiedziała nam podkomisarz Anna Kędzierzawska z Zespołu Komunikacji Społecznej Komendy Stołecznej Policji.
Strażnicy miejscy często planują akcje przeciwko "ulotkarzom" z wyprzedzeniem, aby ich złapać na gorącym uczynku. To jednak za mało, by zniechęcić do tej działalności ludzi zadowolonych ze swego rodzaju bezprawia w tym zakresie.
- Funkcjonariusze straży miejskiej znają swoje rejony i dzielnice, pracują tam często od lat i wiedzą, w jakich miejscach mają zgłoszenia, w jakich miejscach najczęściej pojawiają się tzw. ulotkarze. Oni planują akcje z wyprzedzeniem, w danych miejscach pojawiają się w ustalonych godzinach, albo wczesnych rannych, albo późnych, niemal nocnych. Tak samo działają strażnicy. Starają się przybyć przed "ulotkarzami", karać bądź przynajmniej odstraszać ich - opisuje prace straży rzecznik prasowy stołecznej straży miejskiej Marek Kulasza. - Sądzę, opierając się na własnych obserwacjach, że ten problem w Warszawie i tak jest zredukowany. Kiedyś takich plakatów było bardzo dużo i naprawdę Warszawa wyglądała strasznie. Dzisiaj jest tego trochę mniej. Ale ciągle to się dzieje i będzie się działo, póki jest taki, a nie inny stan prawny - dodaje Kulasza.
Żadnych wątpliwości co do tego, kto odpowiada za przestrzeganie prawa w mieście i dlaczego tak się nie dzieje, nie ma mecenas Piotr Kwiecień.
- Biorąc pod uwagę obowiązki wynikające z ustawy o samorządzie gminnym, w szczególności chodzi o obowiązek zachowania porządku publicznego, jest oczywiste, przynajmniej dla mnie, że samorząd gminny w Warszawie, np. prezydent miasta stołecznego, jest odpowiedzialny za zapewnienie przestrzegania w ramach porządku publicznego zakazu rozpowszechniania treści pornograficznych - podkreśla mecenas. Jednak, jak wiadomo, władza samorządowa generalnie stara się unikać tego zagadnienia, jak może. A z kolei podejmowane poprzednio próby wymuszenia na samorządzie reakcji na problem pornografii w stolicy nie kończyły się sukcesem. - Pamiętam, że była taka próba w Warszawie, kiedy to jednostki straży miejskiej starały się w jakiś sposób tępić te ulotki. Potem pojawiła się inicjatywa wspólnoty mieszkaniowej na ul. Smolnej, która też próbowała się przeciwstawiać tym ulotkom. Ale efekty były mizerne. Wynika to z tego, że trzeba sobie szczerze powiedzieć, iż opinia publiczna nie wyraża się na temat tych ulotek w sposób jednoznaczny. Mamy do czynienia z odosobnionymi inicjatywami protestu, natomiast ogół opinii publicznej, czyli ci, którzy decydują, kto zostanie wybrany do rady gminnej i na fotel prezydenta, mają to, mówiąc kolokwialnie, w nosie. Dlatego ten temat nie jest dla polityków istotny ani groźny, bo nie grozi pozbawieniem ich władzy - zauważa mecenas Kwiecień.
"Samochód to nie miejsce publiczne"
Straż miejska i policja reagują na łamanie prawa w zakresie epatowania pornografią w miejscach niedozwolonych, np. na przystankach. Gorzej jest jednak, jeśli chodzi o całe naręcza seksulotek za wycieraczkami samochodów, które następnie - wyrzucane przez kierowców - lądują na chodnikach, gdzie dostępne są dla każdego przechodnia, także dziecka. Jak mówi nam rzecznik straży miejskiej Marek Kulasza, sprawę komplikuje pewien wyrok sądu. - W czerwcu 2006 r. jedna z tego typu skarg trafiła najpierw do sądu grodzkiego, a następnie do Sądu Okręgowego w Warszawie. Decyzja i uzasadnienie sądu było takie, że samochód nie jest miejscem publicznym. Ten wyrok utrudnił nam pracę w tym zakresie. Bo jeśli zapadnie taki, a nie inny wyrok na poziomie okręgu, można się spodziewać - i tak zwykle jest - że kolejne sądy w kolejnych takich sprawach idą za linią sądu wyższej instancji. Karanie więc przez strażników w takich sytuacjach jest zagrożone tym, że w razie procesu zapadnie taki sam wyrok - tłumaczy Kulasza. Zapewnia jednak, iż jeśli strażnik widzi sytuację, kiedy "ulotkarz" wkłada reklamy za wycieraczkę i spadają one na chodnik, stosuje sankcje za zaśmiecanie miejsca publicznego.
Wyrok sądu jednoznacznie komentuje mecenas Kwiecień. - Niestety władza sądownicza w Polsce jest władzą liberalną. Nawet gdyby sąd uznał, że samochód jest miejscem publicznym, to pewnie wymyśliłby w uzasadnieniu, że treść tych ulotek to żadna pornografia, tylko light erotyka, a to z kolei nie jest zabronione - mówi mecenas. W jego ocenie, problem polega na tym, że w Polsce władza sądownicza jest wyalienowana ze społeczeństwa, a pogląd negatywny w stosunku do tego typu ulotek jest w społeczeństwie w mniejszości. - Większość ludzi jest albo obojętna na ten problem, albo - co gorsza - akceptuje to jako nasz folklor wschodnioeuropejski. Dopóki nie zmieni się nastawienie społeczne - czyli póki dorośli ludzie w tym kraju nie zaczną uważać, że to jest zło, zagrożenie, które ma następstwa w postaci np. statystyk gwałtów, dewiacji, problemów z wychowaniem dzieci i młodzieży - dopóty będzie sytuacja taka, że pan komendant ze straży miejskiej może mówić, że chciałby karać, ale nie może. A ja powiem - bo ludzie tego nie chcą. Nie zwracają na to uwagi. Problem leży w edukacji, kulturze, kształtowaniu postaw moralnych - podkreśla mecenas Piotr Kwiecień.
Izabela Borańska-Chmielewska
"Nasz Dziennik" 2009-08-11

Autor: wa