Porażka na początek
Treść
Polscy piłkarze ręczni przegrali z Chorwacją 27:32 (14:14) w pierwszym meczu rozgrywanych w Norwegii mistrzostw Europy. Początek zmagań nie był zatem szczególny, ale to jeszcze nic nie oznacza. Dziś podopieczni Bogdana Wenty zmierzą się ze Słowenią (na inaugurację pokonała Czechy 34:32) i już nie będą mieli wyjścia - muszą wygrać, jeśli marzą o odegraniu w turnieju czołowej roli. Pojedynek naszych wicemistrzów świata z aktualnymi mistrzami olimpijskimi lepiej rozpoczęli ci drudzy, od prowadzenia 2:0. Na początku Polacy mieli sporo problemów ze zdobywaniem bramek, zdecydowana obrona rywali mocno uprzykrzała im życie. Na szczęście w tym trudnym momencie ciężar gry wziął na siebie doświadczony Mariusz Jurasik, który stał się prawdziwym bohaterem pierwszej połowy. Dość powiedzieć, że przy stanie 7:8 miał na koncie już pięć bramek, a to najlepiej obrazuje, jak ważną rolę odegrał w naszej drużynie. W 17. minucie Biało-Czerwoni wreszcie doprowadzili do wyrównania - po rzucie Karola Bieleckiego było po 8. Minutę później ten sam zawodnik trafił po raz kolejny i nasi wygrywali. To był jednak początek małego kryzysu. Polacy zaczęli grać nerwowo, zbyt łatwo łapali kary (inna sprawa, że sędziowie traktowali ich dużo surowiej niż rywali), w efekcie stracili trzy gole z rzędu. Po chwili było 10:13, 11:14, w końcówce spisali się jednak znakomicie. Kilka świetnych interwencji Sławomira Szmala, dwa kolejne gole Jurasika i do przerwy było 14:14. W drugiej połowie długo obraz gry za bardzo się nie zmieniał. Na parkiecie trwała bardzo wyrównana, chwilami bezpardonowa walka, żadnej z drużyn nie udało się zyskać większej przewagi. Na tablicy wyników najczęściej gościł remis bądź minimalna przewaga Chorwatów. Nasi nie mogli znaleźć sposobu na kapitalnie dysponowanego bramkarza rywali. Poirytowani takim obrotem sprawy próbowali indywidualnymi akcjami odwrócić losy - bez efektu. W 53. minucie Chorwaci, po trzech trafieniach z rzędu, objęli prowadzenie 28:25 i zrobiło się niewesoło. Po chwili błąd kroków popełnił Krzysztof Lijewski, a rywale podwyższyli na 29:25, w 56. minucie 30:25. I to był koniec marzeń. Pisk "Nasz Dziennik" 2008-01-18
Autor: wa