Poprawne politycznie Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku
Treść
W październiku ogłoszono "Zarys koncepcji programowej" planowanego Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Autorem koncepcji jest dr hab. Paweł Machcewicz, pełnomocnik premiera Donalda Tuska w tej sprawie, a współautorem dr Piotr Majewski, który ma status doradcy premiera. Według nich, przyszłe muzeum ma być "strawne", "niestawiające znaku równości między nazizmem i komunizmem" i "pokazujące decydujący wkład Związku Radzieckiego w pokonanie III Rzeszy". Nie ma wątpliwości, że cała koncepcja ma charakter stricte polityczny, a nie historyczny. Historia jest tu tylko tworzywem, z którego się coś lepi.
Doktor Machcewicz (lat 42) znany jest z licznych publikacji poświęconych różnym zagadnieniom, np. historii Hiszpanii, dziejom Radia Wolna Europa, politycznej biografii Władysława Gomułki, wydarzeniom roku 1956 (praca doktorska), najmniej II wojnie światowej. Doktor Majewski (lat 36), stypendysta uniwersytetu w Monachium, zafascynowany jest historią Czechosłowacji, ostatnio został nagrodzony za książkę o mniejszości niemieckiej w Czechach. Zwracam na to uwagę nie po to, by kwestionować kompetencje obu panów jako historyków, ale by wyrazić zdziwienie, że to właśnie oni napisali koncepcję Muzeum II Wojny Światowej i oni będą mieli decydujący wpływ na jego kształt. Wydaje mi się, że powinien to zrobić zespół polskich historyków, którzy specjalizują się w historii wojny, którzy stworzyli choć jedną naukową syntezę tego okresu - zwłaszcza w zakresie okupacyjnych dziejów Polski. Takich historyków jak na przykład prof. Paweł Wieczorkiewicz z Uniwersytetu Warszawskiego, który jest ceniony jako znawca wojennych dziejów Polski i jako sowietolog, autor m.in. "Historii politycznej Polski 1935-1945". Jest jednak mały problem. Profesor Wieczorkiewicz przeciwstawiał się niedawnej nagonce na autorów książki "SB a Lech Wałęsa", natomiast Paweł Machcewicz uczestniczył w tej nagonce, nazywając dr. Sławomira Cenckiewicza i dr. Piotra Gontarczyka "śledczymi w przebraniu historyków" ("Gazeta Wyborcza", 18.06.2008 r.), co zostało odebrane w środowisku historyków z wielkim niesmakiem, jako niemerytoryczne, za to jak najbardziej polityczne i tendencyjne atakowanie niedawnych kolegów z IPN. Skoro jednak karty w sprawie muzeum rozdaje premier Donald Tusk i jego minister kultury Bogdan Zdrojewski, to już nikogo nie powinno dziwić, że z nominacji Zdrojewskiego Machcewicz jest od 1 grudnia dyrektorem powstającego muzeum, a prof. Wieczorkiewicza i jemu podobnych niepokornych nie zaproszono nawet do dyskusji nad koncepcją muzeum. W tej dyskusji uczestniczył natomiast mgr Sławomir Nowak, specjalista od reklamy, obecnie szef gabinetu politycznego premiera Tuska, co jest wielce wymowne.
Projekt pod zapotrzebowanie
Ten polityczny kontekst muzeum nakłada Machcewiczowi i jego współpracownikom wędzidło historyków dworskich i uległych, od którego trudno im się będzie uwolnić przez lata. Szkoda, bo to młodzi, zdolni ludzie, ale ostatecznie sami tego chcieli, licząc zapewne na korzyści płynące z takiego wyboru.
Moglibyśmy powiedzieć, że ostatecznie to ich sprawa. Moglibyśmy, gdyby nie to, że muzeum będzie budowane i utrzymywane kosztem milionów złotych z budżetu państwa; że będzie miało duży wpływ na edukację młodego pokolenia Polaków i że przy pewnych fałszywych założeniach - już dziś znanych - może przynieść szkody polskiej polityce historycznej.
Na inauguracyjne spotkanie, dotyczące koncepcji muzeum, premier zaprosił 27 osób. Niestety, tylko o części z nich można powiedzieć, że są znawcami II wojny światowej lub przynajmniej jakiegoś ważnego jej aspektu. "Zarys koncepcji programowej", nad którą to gremium dyskutowało, opublikowała na swych stronach internetowych "Rzeczpospolita". Pojawiły się komentarze, jednak po kilku dniach zainteresowanie sprawą w mediach wygasło, mimo że chodzi o budowę placówki muzealnej, która ma kształtować wyobrażenia Polaków (i nie tylko Polaków) o przyczynach, przebiegu i skutkach najkrwawszej wojny w historii świata. Spodziewałem się licznych wypowiedzi znawców problematyki wojennej, ale ich nie znalazłem. Pozwalam więc sobie na kilka uwag z perspektywy człowieka, który zajmuje się na co dzień publicystyką i edukacją historyczną.
Niemieccy konsultanci
Idea budowy w Polsce muzeum lub wielkiej ekspozycji dotyczącej II wojny światowej ma już kilka lat. Związana jest z działalnością... Eriki Steinbach, a raczej z reakcją na tę działalność. Polskie muzeum w Gdańsku miało pokazywać wojnę z perspektywy Polaków i miało być odpowiedzią na próby przedstawiania Niemców jako niewinnych ofiar wojny, ofiar Polaków [!], co znalazło szczególny wyraz w niesławnej, berlińskiej wystawie Steinbach o wypędzeniach. Potem pojawiały się różne doniesienia prasowe, polskie i niemieckie, które coraz bardziej zaciemniały pierwotną ideę. "Frankfurter Allgemeine Zeitung" donosił w lecie br., że prace nad projektem muzeum prowadzi redaktor Władysław Bartoszewski (nazywany w Niemczech "profesorem") i że ta koncepcja będzie konsultowana z kanclerz Angelą Merkel jeszcze przed jej wizytą 16 czerwca w Gdańsku. Tym doniesieniom zaprzeczali doradcy premiera Tuska, podkreślając, że to wyłącznie polska sprawa. Jednak Karl-Georg Wellmann, poseł do Bundestagu, rzecznik CDU do spraw relacji z Polską, w rozmowie z "Rzeczpospolitą" powiedział, że Niemcy odnoszą się pozytywnie do planów muzeum w Gdańsku i czekają na "sprecyzowanie koncepcji". Wyraził przekonanie, że będzie to tematem rozmów w Gdańsku, podobnie jak sprawa pomnika na Westerplatte. Niemcy chcą uczestniczyć finansowo w jego renowacji (Nawiasem mówiąc, zanim ktokolwiek zabierze się do "renowacji" tego pomnika, może warto by się przedtem zastanowić, co na nim robi żołnierz sowiecki z pepeszą?!). Te doniesienia tworzyły dla nowego muzeum niebezpieczne konteksty polityczne, bo przecież czego jak czego, ale historii II wojny światowej z Niemcami nie musimy chyba "konsultować"?!
Dogodzić wszystkim
Być może efektem tych "konsultacji" są zapisy w koncepcji Machcewicza i Majewskiego, równie wątpliwe jak wcześniej cytowane uwagi o "strawności". Dotyczą one delikatnego traktowania spraw polsko-niemieckich i polsko-sowieckich, aby broń Boże, nie urazić sąsiadów. Autorzy koncepcji piszą: "Pojawienie się w tej części ekspozycji [Droga do wojny - przyp. P. Sz.] wiadomości o współdziałaniu nazizmu i komunizmu nie oznacza, że będzie ona stawiać znak równości pomiędzy tymi reżimami (...), należy się spodziewać, że będzie to najbardziej kontrowersyjny element muzeum, budzący sprzeciwy niektórych zachodnioeuropejskich polityków, części opinii publicznej, a nawet niektórych historyków (...). Pokazywanie zbrodni komunistycznych obok nazistowskich może również wywołać protesty ze strony władz Rosji".
Przy takim stawianiu sprawy "kontrowersyjne" może być wszystko, najbardziej zaś to, że Polacy wciągnęli do wojny "wolny świat", choć przecież Francuzi już wcześniej zapowiadali, że nie będą "umierać za Gdańsk"... Panowie Machcewicz i Majewski są świadomi politycznych ograniczeń, jakie na nich nałożono. Ogłaszają wszem i wobec, że spełnią te życzenia. Że będą nie tylko historykami, ale i politykami od spraw doraźnych. Już teraz ich praca nad muzeum przypomina jazdę na łyżwach po linie...
Fałszywy uniwersalizm
Koncepcja muzeum napisana jest tak, by nikt nie mógł zarzucić, że coś zostało pominięte. Przypomina program semestralnych zajęć dla studentów z zakresu historii powszechnej w latach II wojny światowej. Być może nawet jest to przeredagowana i rozwinięta wersja takiego programu. Rzecz jednak nie w hasłach i przywołaniach, lecz w rozłożeniu akcentów. Machcewicz i Majewski nie chcą, by muzeum pokazywało polską perspektywę wojny, polski punkt widzenia. Chcą, by było "uniwersalne", "europejskie". Liczą na to, że ekspozycję obejrzą chętnie i Polak, i Niemiec, i Rosjanin, i Amerykanin. Dla każdego będzie coś miłego. Żeby za bardzo nie stresować Niemców obrazem ich zbrodni, muzeum pokaże "wypędzenia", zwłaszcza "dzikie", z roku 1945. Słowo "dzikie" autorzy koncepcji zapożyczyli z języka Eriki Steinbach, która twierdzi, że "władze polskie" rozpoczęły "wypędzanie" Niemców już w zimie 1945 roku. Pewnie na polecenie premiera Arciszewskiego z Londynu...
Rosjanom, współodpowiedzialnym za wywołanie wojny, odwołującym się dziś chętnie do swej sowieckiej tożsamości, Machcewicz i Majewski będą kadzić twierdzeniem o decydującym wkładzie Związku Sowieckiego w pokonanie III Rzeszy. Przy okazji autorzy wymyślają ad hoc nowy "holokaust" wojenny: to głodzenie jeńców sowieckich w niemieckich obozach. Piszą, że była to "prawdopodobnie druga po Żydach grupa, która poniosła największe straty i która była przeznaczona na zagładę w wyniku świadomej decyzji". Które miejsce w tym "rankingu" przeznaczają zamordowanym - niewątpliwie "w wyniku świadomej decyzji" - polskim nauczycielom, lekarzom, urzędnikom i innym przedstawicielom "polskich elementów przywódczych", zabijanym zarówno na "nieludzkiej ziemi" sowieckiej, jak i w niezliczonych egzekucjach na terenach wcielonych do Rzeszy? Oto niebezpieczeństwa chodzenia po linie. Nawiasem mówiąc, zaraz po jeńcach sowieckich trzeba by umieścić - by być konsekwentnym - jeńców niemieckich w Sowietach, którzy umierali z głodu. Na 102 tysiące wziętych do niewoli żołnierzy von Paulusa 96 tysięcy Sowieci zagłodzili na śmierć. Dzieci diabła, i te brunatne, i te czerwone, warte były siebie nawzajem. Więc może lepiej zaniechać takiej "licytacji"?
Zbędna chronologia
W koncepcji Machcewicza i Majewskiego całkowicie zagubiono to, co dla każdego historyka powinno być kanonem: sekwencję, następstwo zdarzeń, akcję i reakcję. Autorzy chcą, żeby muzeum pokazywało wojnę jako "totalny konflikt", podczas którego wszyscy zabijają wszystkich (z jednym wyjątkiem dla Żydów, których tragedia jest "wyjątkowa"). W tej koncepcji bombardowanie miast niemieckich w roku 1944 i 1945 jest taką samą zbrodnią jak bombardowanie miast polskich w roku 1939! Niemieckie naloty na Amsterdam i Coventry są w tym samym akapicie, co alianckie naloty strefowe na Niemcy w roku 1945! Tytuł akapitu: "świadomie prowadzone działania zbrojne przeciw ludności cywilnej". Ciekawe, jak się ten koncept naszych polityków-amatorów spodoba angielskim turystom, których w Gdańsku coraz więcej... "Główna oś narracji" w muzeum to "losy ludności cywilnej, żołnierzy i jeńców". Powołują się na książkę Jerzego Holzera "Europejska tragedia XX wieku. II wojna światowa", w której obowiązuje taki porządek, a raczej nieporządek. To ma być wzór dla muzeum. A co z chronologią? Jest niepotrzebna. Nieważne, co było najpierw, a co potem. Ważne, że wszystkich bolało, agresorów i zaatakowanych na równi, sprawców i ich ofiary jednakowo. Wypędzenia Polaków z Gdyni w roku 1939 i "wypędzenia" Niemców w 1945 r. są potraktowane w jednym zdaniu jako przykłady "przymusowych migracji ludności"! "Ekspozycja nie powinna być ułożona chronologicznie, ale według osi tematycznych" - piszą autorzy. "Odsłaniałyby one obraz II wojny światowej jako 'europejskiej tragedii' (...), jako dzieło totalitaryzmów". To nie Niemcy i Sowiety nas napadły, lecz "totalitaryzmy". Niemcy i Rosjanie nie mają z tym nic wspólnego, oni też cierpieli...
Jeszcze jedna uwaga co do chronologii. Autorzy koncepcji chcą, by ramy czasowe ekspozycji zamykały się w roku 1945 - w maju, najpóźniej we wrześniu (wojna na Dalekim Wschodzie). Co w takim razie zrobić z ostatnim rozkazem gen. Leopolda Okulickiego, w którym jest mowa, że "obecne zwycięstwo sowieckie nie kończy wojny"? Czy naprawdę uważają, że ta wojna zakończyła się dla Polaków 8 lub 9 maja 1945 roku? To jak nazwą 100 tysięcy zabitych w nowej wojnie z NKWD, UB i KBW przeciwko sowietyzacji kraju? Nie ma związku?
"Przesłanie"
Planowane muzeum ma swoje "przesłanie", które jest "głęboko pacyfistyczne". Krótko mówiąc: "Nigdy więcej wojny!". Znamy to przesłanie z niezliczonych "manifestacji" urządzanych przez komunistów w czasach PRL. Pozornie bardzo słuszne i humanistyczne. Co jednak oznacza w praktyce? Tak naprawdę nic. Zupełnie nic. Wojna bowiem nie jest złem, lecz emanacją zła. Zło jest tam, gdzie planuje się agresję i niszczenie innych narodów, nie tkwi zaś w samej wojnie. Bywają bowiem wojny sprawiedliwe, obronne, takie jak wojna Polaków z bolszewikami o uchronienie odrodzonego państwa w latach 1919-1920. Zło tkwiło w planach "niemieckiej Europy", w sowieckiej "rewolucji światowej", w niemiecko-sowieckim podziale Europy z sierpnia 1939 r., w niemiecko-sowieckich planach unicestwienia "polskich elementów przywódczych", w niemieckim "ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej". Nie byłoby wojny, gdyby nie polski opór zbrojny w roku 1939, gdyby nie heroiczna postawa Finów wobec sowieckiej agresji w roku 1940. Więc nie mówcie, że wojna - agresywna czy obronna - jest jednaka! To fałszywe przesłanie!
"Uzupełnienie"?
Przebieg działań wojennych ma być w przyszłym muzeum sprawą drugorzędną, tylko "uzupełnieniem" pacyfistycznego obrazu cierpienia wszystkich narodów. Podobnie informacje dotyczące działań dyplomatycznych. Dowiemy się więc, że wszyscy cierpieli i że "nigdy więcej wojny", ale nie będziemy się zastanawiać nad przyczynami. Wyjdziemy z muzeum z głębokim przekonaniem, że świat jest z natury zły i że trzeba "walczyć o pokój", zgodnie z przesłaniem pacyfistów. Niewiele z tej "nauki" wynika. Wolałbym, aby młody człowiek, opuszczając muzeum, zamyślił się nad tym, co to jest honor, wolność i suwerenność narodów, ich prawo do samostanowienia, skąd się bierze agresja, jak się przed nią uchronić w warunkach współczesnego świata; żeby się zamyślił, dlaczego w dzisiejszej Rosji kultywuje się tradycje bolszewickie, choć ten zbrodniczy system wyrządził tyle zła także samym Rosjanom.
Chaos
Cała koncepcja muzeum napisana jest chaotycznie, wręcz niechlujnie, z licznymi nawrotami do raz już przedstawionych wątków. Dziwię się, że zaproszeni na konsylium uznali ten projekt za wystarczający materiał do dyskusji. Z jednej strony mówi się o współodpowiedzialności sowieckiego komunizmu i niemieckiego socjalizmu za wybuch wojny, z drugiej zaś mamy na przykład takie zdanie: "powinny zostać przedstawione różne postawy, jakie poszczególne państwa zajmowały wobec napaści i zagrożenia ze strony Niemiec". Tylko Niemiec? Wspomina się półgębkiem o Polskim Państwie Podziemnym, a ruch oporu w całej Europie zajmuje w 11-stronicowej koncepcji muzeum tylko 15 linijek!
Źródła
Nie ma historii II wojny światowej bez cofnięcia się do lat 1918-1919, kiedy w wyniku I wojny światowej Europa przestała być więzieniem narodów, kiedy narody walczące nieskutecznie o prawo samostanowienia przez cały wiek XIX odzyskały lub po raz pierwszy zbudowały swą państwowość, na europejskiej osi północ-południe, pomiędzy Niemcami i Rosją, wówczas już bolszewicką. Nie można zrozumieć przyczyn złowrogiego aliansu między Niemcami i Sowietami bez uświadomienia sobie, że oba te państwa zmierzały do ponownego odebrania suwerenności - poprzez zabór i wcielenie lub polityczne podporządkowanie - tym odrodzonym państwom: Finlandii, Estonii, Łotwie, Litwie, Rzeczypospolitej Polskiej, Czechom i Słowakom, Węgrom, Austriakom, narodom Jugosławii. To jest właściwa geneza wojny, a nie "natura systemów totalitarnych". Wojna wybuchła z powodu dążenia Niemiec i Rosji Sowieckiej do hegemonii w Europie. Tej wojny chciał nie jakiś mityczny "system totalitarny", lecz ogół Niemców, popierających w wolnych wyborach program Adolfa Hitlera. Tej wojny chciały Sowiety, bo agresję wpisały w naturę swego państwa od jego zarania ("światowa rewolucja"). Nie wolno pokazywać tragedii wojennej bez wyraźnego uwypuklenia sprawstwa, bo powstanie obraz nieprawdziwy, zmitologizowany.
Niemiecki znak
W tym samym czasie, kiedy panowie Machcewicz i Majewski klecili swój chaotyczny projekt "uniwersalnego" Muzeum II Wojny Światowej, niemiecki rząd przyjął projekt ustawy o utworzeniu w Berlinie centrum, które upamiętni wysiedlenia Niemców po II wojnie światowej. Powstanie fundacja zwana roboczo Widocznym Znakiem. Jak pisze PAP, "będzie ona kierować przyszłym ośrodkiem dokumentacji i informacji poświęconym przymusowym wysiedleniom Niemców po II wojnie światowej z dawnych terenów wschodnich III Rzeszy".
Do kuratorium centrum wejdzie 12 osób, w tym 3 ze związku Eriki Steinbach. Udziałowi Steinbach we władzach ośrodka sprzeciwia się Polska, o czym informuje PAP "rozmówca zbliżony do kancelarii polskiego premiera". Zapewne Niemcy bardzo się przejmą tym sprzeciwem...
Berliński ośrodek będzie się zajmował wysiedleniami Niemców, także "historią innych przymusowych wysiedleń i ucieczek narodów w Europie XX wieku". Tak jak na wystawie Steinbach, gdzie te "inne wysiedlenia" są po to, by uwypuklić "wypędzenia Niemców".
Empatia?
W rozmowie z "Rzeczpospolitą" prof. Tomasz Szarota, jeden z konsultantów koncepcji muzeum, narzekał na brak empatii ze strony Polaków, którzy swoje cierpienia uważają za najważniejsze. "Podam przykład" - mówi profesor - "W 1944 r. we Włoszech w jednej miejscowości rozstrzelano 108 osób - mężczyzn, kobiet i dzieci. To o jedną osobę więcej niż w Wawrze w grudniu 1939 r., gdzie rozstrzelano tylko dorosłych mężczyzn. Kto jednak w Polsce słyszał o włoskich egzekucjach?". Podam inny przykład, panie profesorze: 11 listopada 1939 r. Niemcy rozstrzelali w lesie pod wsią Piaśnica Wielka na Pomorzu Gdańskim 314 polskich zakładników - kobiet i mężczyzn, przedstawicieli inteligencji polskiej z Gdyni. To 216 osób więcej niż tych biednych ludzi we Włoszech. Zabijano ich od rana do godz. 15.00 strzałami w tył głowy, nad przygotowanymi wcześniej dołami. Nie pytam, czy ktoś we Włoszech o tym słyszał, bo to pytanie zbyt egzotyczne. Pytam, ze zwykłej ciekawości, czy pan o tym słyszał?
Jak pan sądzi, ilu Polaków, na 10 zapytanych na ulicy, powiedziałoby cokolwiek na temat polskiego oporu i konspiracji niepodległościowej "za pierwszego Sowieta" (lata 1939-1941) na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej?
Polskie muzeum
Piotr Semka z "Rzeczpospolitej" jako pierwszy skrytykował publicznie koncepcję Machcewicza i Majewskiego, pisząc: "Można by zrozumieć tę koncepcję, gdyby chodziło o jakieś muzeum losów Europy w Brukseli. Ale to muzeum ma powstać w kraju, który często bywa zaliczany do pomocników Hitlera w zagładzie Żydów! Taki kraj winien dbać o przypomnienie chwały polskiego oręża i martyrologii Polaków. Dopiero wtedy, gdy zadbamy o to, by turysta z Londynu czy Wiednia poznał nasz wkład w zlikwidowanie hitleryzmu, można będzie poszerzać wystawę o bardziej uniwersalistyczne wątki. Trudno też przemilczeć fakt, że przedstawianie II wojny jako anonimowego cierpienia wszystkich Europejczyków jest korzystne dla Niemców i narodów, które kolaborowały z III Rzeszą. Podkreślając wagę jednostkowego cierpienia, traci na znaczeniu fakt, że były narody, które podjęły z Niemcami walkę, ale były i takie, które poddały się woli Hitlera. Taki pomysł w kraju, gdzie żyją jeszcze weterani września 1939, bitwy o Anglię czy walk o Berlin, jawi się jako dziwaczna arogancja".
Niemiec, Rosjanin, Anglik, Japończyk, Amerykanin, odwiedzając POLSKIE Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, nie będą tu szukali informacji o udziale swojego kraju w wojnie, bo o tym uczono ich w szkole. Będą się chcieli dowiedzieć, jak wyglądała wojna z punktu widzenia tego romantycznego Narodu, który jako pierwszy wystąpił zbrojnie przeciwko Niemcom, który buntował się przeciwko komunistom po wojnie, który stworzył "Solidarność". Tego oczekujemy po POLSKIM Muzeum II Wojny Światowej, konsultowanym z kompetentnymi polskimi historykami, a nie z panią Merkel i z redaktorem Bartoszewskim.
Piotr Szubarczyk
"Nasz Dziennik" 2008-12-24
Autor: wa