Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Polsko-niemiecki poker przy litewskim stole

Treść

Jeżeli uzyskane przez "Kurier Wileński" informacje o gotowości Wilna do wycofania sprzeciwu wobec budowy Gazociągu Północnego w zamian za poparcie dla starań o przedłużenie pracy ignalińskiej elektrowni atomowej się potwierdzą, może to oznaczać poważne problemy w relacjach polsko-litewskich. Wszystko wskazuje na to, że zaniedbaną przez rząd Donalda Tuska inicjatywę w sferze energetycznej w Europie Środkowowschodniej przejmą Niemcy. Będzie to oznaczało nie tylko przekreślenie planów wzmocnienia regionu dzięki jednoczeniu się krajów i tym samym stworzenia siły zdolnej oprzeć się naciskom ze strony silnych sąsiadów, ale przede wszystkim zdyskredytuje Polskę jako wiarygodnego partnera. Wszystko wskazuje na to, że obawy Litwy o całkowite uzależnienie się od Rosji oraz brak konkretnych działań ze strony Polski w celu dywersyfikacji dostaw energii pchnęły Wilno do szukania alternatywnych do dotychczasowych rozwiązań. Według nieoficjalnych informacji strona litewska postanowiła poprzeć projekt Nord Stream w zamian za udzielenie przez Niemcy poparcia w kwestii atomowej siłowni w Ignalinie do czasu zbudowania nowej. Przewidziane w traktacie akcesyjnym do Unii Europejskiej zamknięcie elektrowni w 2009 r. stanowiło kluczowy warunek przyjęcia Litwy do Wspólnoty, zatem renegocjacja tego punktu będzie wymagała solidnego wsparcia. Czyżby Wilno zamierzało uzyskać je ze strony Berlina? Wprawdzie litewski minister gospodarki Vytas Navickas zaprzeczył, aby dotarły do niego tego typu informacje, jednakże - zdaniem ekspertów - wizja ta wydaje się zupełnie realna. - W mojej ocenie wszystko jest możliwe - powiedział w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Andrzej Maciejewski, ekspert w dziedzinie energetyki z Instytutu Sobieskiego. - Jeżeli Możejki nadal nie mają dostaw ropy, a z drugiej strony Orlen jako ważna inwestycja na terenie Litwy, gdy chodzi o Możejki i obecnie dyskusję o Kłajpedzie, nie ma jednoznacznego poparcia polskiego rządu, to myślę, że dla Litwinów jest to wyraźny sygnał, iż strona polska, a w szczególności rząd, nie ma w tej kwestii żadnego zdania - stwierdził. Zwrócił przy tym uwagę, że polski premier nie wypowiedział się jednoznacznie także w kwestii elektrowni w Ignalinie. Wszystko wskazuje na to, iż w stosunkach polsko-litewskich mamy pewnego rodzaju zawieszenie. - Relacje na forum prezydenckim są dobre, wyczuwa się tą dobrą atmosferę. Niestety w relacjach na niższym szczeblu mam wrażenie, że mamy to zawieszenie i wręcz bym powiedział - małe zamrożenie. Można podejrzewać, że dzieje się to w celu umożliwienia stronie niemieckiej przejęcia inicjatywy. W końcu w kwestiach energetycznych na forum Unii ambasadorem w rozmowach z Rosją jest Berlin - ocenił Maciejewski. Zupełnie odmiennego zdania jest przewodniczący Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, a zarazem poseł do litewskiego parlamentu Waldemar Tomaszewski. W jego ocenie, cała sprawa to jedynie medialne spekulacje i nie ma żadnego zagrożenia dla polsko-litewskich kontaktów. - W kwestiach stosunków z Litwą nie ma większych rozbieżności między prezydentem i premierem - stwierdził Tomaszewski i dodał, że nigdy nie uczyniono tak wiele w kwestii realizacji wspólnych polsko-litewskich projektów gospodarczych i energetycznych, jak obecnie. Warto jednak zwrócić uwagę, iż "wiele" nie oznacza "wystarczająco". Niemcy przejmą inicjatywę? Rząd niemiecki doskonale zdaje sobie sprawę, że zacieśnianie więzi między należącymi do Unii Europejskiej krajami środkowoeuropejskimi ma na celu przede wszystkim stworzenie bloku, który byłby w stanie zahamować niektóre niemieckie projekty stawiane na forum unijnym, a niekoniecznie korzystne dla takich krajów, jak Polska czy Litwa. Państwa bałtyckie zarówno ze względu na swoje położenie, jak i wielkość oraz gospodarkę są zbyt małe, żeby mieć na forum Unii decydujący głos. W grupie państw ta dyskusja może mieć już inny wymiar i kompletnie inny efekt, stąd budowanie takiego bloku powinno być priorytetem polskiej polityki zagranicznej. - Mamy wiele wspólnych problemów, wiele związków historycznych i politycznych. Jest to w dobrze pojętym interesie wszystkich bez jakiegoś faworyzowania konkretnego państwa. Jeżeli nie stworzymy grupy, dzięki której będziemy mogli forsować nasze wspólne inicjatywy, to niestety będziemy osamotnieni, a strona niemiecka będzie mogła skutecznie realizować na forum Unii własne projekty - skonstatował Maciejewski. Tymczasem, jak już wielokrotnie mieliśmy okazję się przekonać, to, co leży w interesie strony niemieckiej, nie musi być zbieżne - i najczęściej nie jest - z interesem Polski. Rozbicie jedności państw wschodnioeuropejskich stanowi zatem dla Berlina doskonałą szansę nie tylko na zwiększenie i tak dużego już wpływu na unijną politykę, lecz także na zacieśnienie stosunków ze swoim rosyjskim partnerem. - Mam wrażenie, że nasz rząd w kwestiach polityki wschodniej czyni ustępstwa na rzecz Niemiec. Prezydent nagle został w swoich działaniach osamotniony. Polski premier ewidentnie milczy, nie podejmuje inicjatyw, odstępując tę działkę w sposób cichy i dobrowolny Niemcom - ocenił Andrzej Maciejewski. - Czy Polski rząd na forum Unii nie oddaje pola Niemcom, którzy aspirują do rangi wiodącego państwa w polityce wschodniej? Czy polityka wschodnia Niemiec nie staje się w tym momencie polityką Unii? - pytał retorycznie. Prawdopodobieństwo takiego rozwoju sytuacji jest tym większe, że wobec braku pomysłów oraz konkretnych działań ze strony innych państw Wspólnoty wschodnia polityka zagraniczna Niemiec stała się polityką Unii Europejskiej. Polsko-niemiecka batalia o Wschód? To, że Niemcy usiłują odebrać nam inicjatywę w tej części Europy, wydaje się nie ulegać żadnej wątpliwości. Dotyczy to nie tylko należących do Unii sąsiadów Polski, ale wszystkich krajów, z którymi utrzymujemy bliskie kontakty. Nie bez przyczyny, kiedy kanclerz Niemiec Angela Merkel przebywała z wizytą na Ukrainie, w tym samym czasie w Gruzji pojawił się minister spraw zagranicznych Niemiec Frank-Walter Steinmeier. Wszystko wskazuje na to, iż nie są to jedynie nieśmiałe próby, ale systematycznie prowadzona polityka, mająca na celu niedopuszczenie do nadmiernego zbliżenia między poszczególnymi państwami środkowoeuropejskimi. Tymczasem wydaje się, że sukces Berlina na tej płaszczyźnie może skutkować nie tylko wzmocnieniem pozycji Niemiec, ale także pchnięciem dawnych republik sowieckich w stronę Rosji. Polski rząd wydaje się zupełnie nie dostrzegać problemu. Spokój zachowuje również Waldemar Tomaszewski, przewodniczący Akcji Wyborczej Polaków na Litwie i poseł do litewskiego parlamentu. - Ja bym nie dramatyzował. Niemcy są największym krajem Unii Europejskiej mają duży potencjał gospodarczy i finansowy, zatem zrozumiałe, że chcą inwestować poza granicami swojego kraju - ocenił. - Zresztą zawsze to robiły. Nie ma w tym nic dziwnego - skonstatował. Polska, podobnie zresztą jak i Litwa, stanowi łakomy kąsek dla potencjalnych inwestorów i to nie tylko z Niemiec. Tymczasem nasz kraj ma potencjał, aby samodzielnie dokonywać inwestycji, tyle że najwyraźniej brak jest ku temu woli politycznej. - Pojawia się pytanie, czy w Polsce brakuje grup z inicjatywą, czy też jest taka bezmyślność oddawania tego, co w przyszłości przyniesie dochody. Jeżeli nie mamy własnych inicjatyw i nie potrafimy skoordynować tych działań na forum kraju, to niestety źle świadczy o rządzących Polską. Z drugiej strony fakt, że Niemcy mówią np. o budowie elektrowni wiatrowych (na polskim pasie Wybrzeża), świadczy o tym, iż wykorzystują naszą bezczynność w tej dziedzinie i tym samym pokazują, że naprawdę mamy możliwości, tylko z nich nie korzystamy - ocenił sytuację Andrzej Maciejewski. Dodał, iż przykład gazoportu w Świnoujściu pokazuje, że nawet najlepsza inicjatywa, pozornie już ustalona i posiadająca konkretne wytyczne, może zostać przez najbliższe dwa lata pogrzebana ze względu na zaniechania. Podkreślił, że podobnie wygląda sytuacja w przypadku geotermii. - Mam wrażenie, że nie tylko "przespaliśmy" pewne rzeczy, ale zaczynamy niszczyć. Można było nie szanować rządu pana Jarosława Kaczyńskiego, tylko dlaczego nie być konsekwentnym w budowie gazoportu? Dlaczego rząd pana Leszka Millera zerwał kontrakt norweski? To już nie jest zaniechanie, to po prostu jest ewidentne niszczenie - stwierdził. Zdaniem Maciejewskiego, jeżeli obecna sytuacja się utrzyma, to za kilka lat może się okazać, iż mamy bardzo poważne problemy. - Wtedy będzie trzeba odkurzyć pewne decyzje, a kilku polityków postawić przed Trybunałem Stanu. Mam nadzieję, że do takiej sytuacji nie będzie musiało dojść - powiedział. W ocenie eksperta, nawet jeżeli nie dojdzie do tego, że Polska nie będzie miała prądu, to z pewnością będzie zmuszona płacić za energię ceny podyktowane przez właściciela i producenta - niekoniecznie z Polski. Anna Wiejak "Nasz Dziennik" 2008-08-07

Autor: ab