Polskie seriale i... "Potop" Sienkiewicza
Treść
Obecnie polskojęzyczne stacje emitują kilkanaście wyprodukowanych przez siebie seriali, które cieszą się znaczną oglądalnością. Seriale te mają wielu krytyków. Mówi się, że robione są na łapu-capu, że są tzw. operami mydlanymi, że naśladują zachodnie, szczególnie amerykańskie, produkcje, że promują ateistyczne, lewicowe czy liberalne światopoglądy, przede wszystkim cały świat wartości tzw. politycznej poprawności.
Trudno polemizować z takimi opiniami. Wiele w nich bowiem prawdy, choć trzeba podkreślić, że nie można wszystkich produkcji wrzucać do tego samego worka. Są bowiem wśród nich takie, które są tylko nieudolnym naśladownictwem wyrobów made in USA (np. "Niania"), i takie, które w znacznej mierze odzwierciedlają polską rzeczywistość (np. "Złotopolscy"). Bardzo zróżnicowany jest też ich poziom artystyczny. Niektóre są wprost żenujące (np. "Sąsiedzi" czy "Lokatorzy"), inne wulgarne bądź prymitywne. Są jednak i jakoś prawdziwe, wzruszające czy dowcipne.
Jedno jest tu dla mnie zaskakujące. Zdecydowana większość tych seriali ma w sobie znaczną dozę polskości. Gdy się im przyjrzeć dokładnie, można w prawie każdym z nich zauważyć to niepowtarzalne, rzucające się w oczy polskie piętno. Nie sądzę, aby było to intencją ich producentów. To po prostu samo jakoś tak wychodzi. Nasza kultura ma silną osobowość, promieniuje i, jeśli można tak powiedzieć, zaraża nawet tych, którzy nie chcieliby mieć z nią wiele wspólnego. Tak było zresztą 500, 200 i 100 lat temu. Tak, myślę, będzie i jutro.
Dowodząc powyższej tezy, można by napisać obszerną pracę magisterską, a być może i doktorską z zakresu kulturoznawstwa czy socjologii. Ja skupiłbym tu uwagę tylko na jednym przykładzie. Jest taki serial "Rodzina zastępcza". Z założenia miał krzewić ideologię politycznej poprawności, kosmopolityzm, tolerancję. Miał zwalczać rasizm i ksenofobię. Niewiele z tego już zostało. Stał się żywszy, barwniejszy, bardziej autentyczny i atrakcyjny, gdy się spolszczył, gdy pojawiły się w nim elementy konserwatywne, a nawet patriotyczne. Rodzina, w której każde dziecko ma skórę innego koloru, zachowuje się jak rodzina stricte polska. Jednym z momentów kulminacyjnych była tu sytuacja, gdy dzieci nie chciały czytać "Potopu". Okazało się, że znają go na pamięć sąsiad - producent filmowy, i przyjaciel domu - szeregowy policjant. Swoją miłość do powieści Sienkiewicza i fascynację nią przekazali dzieciom. Wspominam ten serial w tym momencie, gdy leżę przeziębiony w gorączce i robię dokładnie to, co zawsze w takiej sytuacji robili wymienieni panowie - po raz n-ty czytam "Potop".
Cóż bowiem innego może robić przeziębiony Polak?
Stanisław Krajski
"Nasz Dziennik" 2006-03-23
Autor: ab