Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Polski Kaczor Donald znów nad Anglią

Treść

Nie, nie jest to kolejny mniej lub bardziej udany żart polityczny. Polski Kaczor Donald rzeczywiście - po z górą 60 latach - znów lata nad Anglią dzięki staraniom brytyjskiej eskadry historycznej - Battle of Britain Memorial Flight, wchodzącej w skład Royal Air Force. Jednostka ta utrzymuje w stanie zdatnym do lotu szereg samolotów wiążących się z historią brytyjskiego lotnictwa wojskowego.

Obecnie ma na stanie pięć samolotów Spitfire, dwa Hurricane, jednego Lancastera, jedną Dakotę i dwa Chipmunki, kanadyjskie samoloty szkolno-treningowe projektu naszego konstruktora, inżyniera Wsiewołoda Jakimiuka z PZL Okęcie. Samoloty te są regularnie przemalowywane, tak by popularyzować wojenne dokonania RAF i jego lotników.

Donaldy kapitana Zumbacha
W zeszłym roku zapadła decyzja, by jednego ze Spitfire'ów znajdujących się w eskadrze przemalować po raz kolejny. Szukając nowego schematu malowania, Anglicy natrafili na barwne zdjęcie wykonane we wrześniu 1942 r., a ukazujące Spitfire'a z oznaczeniami RF-D (jak Donald) 303. Dywizjonu Myśliwskiego im. Tadeusza Kościuszki, odznaką kościuszkowską i imponującym kontem zwycięstw pod kabiną, dumną polską szachownicą na masce silnika oraz olbrzymim Kaczorem Donaldem przed kabiną. Malowanie samolotu dowódcy dywizjonu 303 (wówczas) kpt. pil. Jana Zumbacha, zwanego także ze względu na tubalny głos Kaczorem Donaldem, tak spodobało się Anglikom, że postanowili swojego Spitfire'a tak właśnie pomalować.
Skontaktowali się z Wojciechem Matusiakiem, autorem broszury "Donaldy Zumbacha" traktującej o Spitfire'ach polskiego pilota ozdobionych godłem Kaczora Donalda, a ten wraz z autorem plansz barwnych Robertem Grudniem przygotował niezbędną dokumentację do wiernego przemalowania samolotu.

Spitfire przyleci do Polski?
Wiosną bieżącego roku po zimowym przeglądzie na Spitfire'a naniesiono nowe barwy i samolot po raz pierwszy zaprezentował je publiczności podczas pokazów na lotnisku Duxford 5 maja. Przez najbliższe cztery lata będzie on sławił polskie skrzydła, latając w tych barwach na pokazach w zachodniej Europie. Wystąpi także na dorocznej paradzie z okazji dnia Bitwy o Anglię w niedzielę, 16 września. Czy zobaczymy go w Polsce?
W tym roku na pewno nie, być może w przyszłym, o ile zostanie to dopilnowane. Anglicy chętnie by do naszego kraju przylecieli, ale... strona polska musiałaby zawczasu wyrazić zainteresowanie taką wizytą z odpowiednim, rocznym wyprzedzeniem, by eskadra mogła ją zaplanować.
Problem polega na tym, że u nas nie docenia się znaczenia tego rodzaju imprez, które są traktowane jako zło konieczne i marnowanie pieniędzy. Polskie lotnictwo woli kultywować tradycje Ludowego Wojska Polskiego, a najlepiej żadne, by uniknąć kłopotu. Do rangi skandalu urasta fakt, że 36. Pułk Lotnictwa Transportowego, czyli jednostka wożąca najwyższe osobistości Rzeczypospolitej, wywodzi się w prostej linii z enkawudowskiej eskadry przydzielonej do użytku radzieckim agentom z rządu PKWN. Niedawno, jakby dla niepoznaki, do bogatych zasług z okresu PRL - była to ostatnia jednostka lotnicza dowodzona przez oficera radzieckiego - dołożono tradycje 301. Dywizjonu Ziemi Pomorskiej im. Obrońców Warszawy. Znamienne przy tym jest, że uroczystość miała miejsce w dniu święta 36. pułku, a nie 301. dywizjonu. Tym samym jednostka, która woziła czerwonych oprawców, którzy m.in. mordowali cichociemnych, teraz dodatkowo kontynuuje tradycje jednostki, która wbrew wszelkim przeszkodom tychże cichociemnych do Polski woziła.

Zerwać z czerwonym balastem
Niestety, z innymi jednostkami nie jest lepiej, choć na szczęście żadna z nich nie ma aż tak złej sławy, jak 36. pułk, ale i tu mamy do czynienia ze swoistą ironią losu. 1. Eskadra Lotnictwa Taktycznego usiłuje bowiem kontynuować tradycję Eskadry Kościuszkowskiej, która wsławiła się w obronie Lwowa, walce z bolszewicką nawałą w 1920 r., obroną Warszawy w 1939 r., a rok później Londynu (już jako dywizjon 303) i wojnę zakończyła jako najskuteczniejsza jednostka myśliwska lotnictwa polskiego. To dobrze.
Gorzej, że 1. ELT wywodzi się w prostej linii z 1. Eskadry Lotniczej Ludowego Wojska Polskiego utworzonej w 1943 r. pod patronatem Związku Patriotów Polskich, która miała na celu zniewolenie Polski i te tradycje wciąż są kontynuowane. To w IV RP wydaje się niedopuszczalne, a jednak ma miejsce. Niestety, takich przykładów swoiście rozumianej "tradycji" jest więcej, nie wspominając już o braku poszanowania dla takich "drobiazgów", jak choćby polskie godło i barwy, nazewnictwo czy nawet oznakowanie stopni. Tu wiele wysiłku wkłada się w tworzenie jakiś koszmarnych neologizmów zamiast powrotu do uświęconych krwią tradycji.
W powszechnym przekonaniu polskich czytelników Anglicy nie pamiętają i nie szanują polskiego wkładu w II wojnę światową. Być może, słuchając brytyjskich polityków czy mass mediów, można odnieść takie wrażenie, ale jest ono złudne, gdyż jedyną na świecie jednostką kontynuującą wprost tradycje polskiego lotnictwa II RP jest... brytyjski dywizjon 663!!! Ta polska jednostka utworzona dla wsparcia 2. Korpusu gen. Andersa i biorąca udział w walkach na Półwyspie Apenińskim nie została zapomniana, a w 1949 r. odtworzona w ramach brytyjskiego lotnictwa. W 1951 r. otrzymała godło, którego centralnym motywem jest biały orzeł w koronie!
663. dywizjon odznaczył się w rozlicznych misjach, brał udział w ostatniej wojnie nad Zatoką Perską i jako pierwsza brytyjska jednostka został wyposażony w śmigłowce AH-64 Apache. Inne jednostki brytyjskie, dywizjony 651 i 654, które za współpracę z Polakami dostały od gen. Władysława Andersa prawo do noszenia odznaki 2. korpusu - warszawskiej syrenki - z dumą prezentują ją do dziś na swoich śmigłowcach!

Zróbmy rachunek sumienia
Może więc zamiast utyskiwać na innych, że nie pamiętają o nas, sami powinniśmy się zastanowić, czy robimy cokolwiek w kierunku upamiętnienia naszego wkładu w wojnę? Przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by w kolejnej paradzie w dniu Bitwy o Anglię wzięły udział samoloty z eskadr poznańskiej i warszawskiej, kontynuujących wprost tradycje dywizjonów 302 i 303, by - po z górą 60 latach - wylądować na lotnisku w Northolt, skąd niegdyś startowali w obronie Londynu ich poprzednicy. Przysłużyłoby się to sprawie polskiej bardziej niż niejedno wzniosłe przemówienie, nużąca ceremonia czy zapomniany pomnik. Koszty, przy odpowiednim planowaniu, można wpisać w niezbędne bieżące wydatki. Jedynym problemem jest wola, ale tej ewidentnie brak.

Trudna historia kpt. Zumbacha
Parę słów należy się także Janowi Zumbachowi, który był postacią równie barwną jak jego samolot. Urodził się w 1915 r. w podwarszawskim Ursynowie w rodzinie szwajcarskiej. Z tego powodu, wstępując do polskiego lotnictwa w 1935 r., musiał ukryć fakt posiadania szwajcarskiego obywatelstwa. Szkołę w Dęblinie ukończył wraz z innym wybitnym myśliwcem Stanisławem Skalskim, z którym pozostał w przyjaźni do końca życia. Kampania wrześniowa ominęła go ze względu na uraz, którego doznał w wypadku lotniczym, więc pierwsze loty bojowe wykonał we Francji. Po jej upadku znalazł się wśród doborowego zespołu pilotów tworzących dywizjon 303, w którym wziął udział w bitwie o Anglię. Był jednym z najskuteczniejszych pilotów, odniósł 8 zwycięstw nad samolotami niemieckimi. W dywizjonie 303 pozostał przez następne lata, w 1942 r. objął jego dowództwo.
Po odejściu na odpoczynek ukończył Wyższą Szkołę Lotniczą, a w lipcu 1944 r. przejął od Stanisława Skalskiego dowództwo nad 133. Skrzydłem Myśliwskim wsławionym w walkach nad Normandią. W styczniu 1945 r. odszedł do sztabu 84. Grupy Myśliwskiej i pozostawał tam z małą przerwą do rozwiązania polskiego lotnictwa. Ta mała przerwa to wielokrotnie opisywany, także przez samego zainteresowanego, wypadek, gdy tuż przed końcem wojny, wracając z jednej z odpraw, zabłądził swoim samolotem i przez pomyłkę wylądował po niemieckiej stronie frontu.
Po wojnie (a jak sam twierdził - już w jej trakcie) zajął się przemytem, osiągając przy tym wymierne korzyści. Zapewne wtedy też rozpoczęły się jego kontakty ze służbami wywiadowczymi różnych państw, o których jest jednak więcej plotek niż potwierdzonych informacji. Od 1957 r. regularnie bywał w Polsce, odwiedzając swoich kolegów, ale także nawiązując kontakty z oficerami Ludowego Wojska Polskiego, m.in. Edwinem Rozłubirskim. Można się tylko domyślać, że dzięki nim rozwijał swój nowy fach handlarza bronią.
Praca za biurkiem nie odpowiadała mu jednak do końca i w 1962 r. utworzył mały oddział samolotów przeciwpartyzanckich w lotnictwie Katangi, w którym zatrudnienie znaleźli jego liczni koledzy z okresu wojny. W 1967 r. pojawił się w Afryce ponownie, tym razem w lotnictwie Biafry. Na tym zakończył swoje wojenne przygody i oddał się biznesowi, w tym prowadzeniu jednego z paryskich kabaretów. Zmarł nagle w Paryżu w 1986 r., co dało asumpt rozlicznym plotkom na ten temat. Jego prochy zostały pochowane na warszawskich Powązkach.
Franciszek Grabowski
"Nasz Dziennik" 2007-08-28

Autor: wa

Tagi: kpt zumbach 303 donald