Polskę stać na ulgi podatkowe
Treść
O możliwościach prowadzenia polityki prorodzinnej w Polsce z dr. Cezarym Mechem, byłym wiceministrem finansów, współautorem programu gospodarczego PiS, a obecnie zastępcą szefa Kancelarii Sejmu, rozmawia Krzysztof Losz
Jakie skutki dla Polski ma nasza sytuacja demograficzna?
- W krótkiej perspektywie czasu są one bardzo pozytywne. Z tego powodu, że rodzi się mniej dzieci, budżet ma spore oszczędności, bo mniej wydajemy na edukację, opiekę zdrowotną. Także rodziny mniej wydają na utrzymanie dzieci, a więcej pieniędzy mogą przeznaczać na konsumpcje własną. Jednak w dłuższej perspektywie okaże się, że trzeba będzie więcej pieniędzy wydawać na zadania społeczne, np. na emerytury.
Na naszą sytuację ma wpływ także spora emigracja zarobkowa. W Polsce brakuje rąk do pracy, więc środowiska biznesu chcą zwiększenia imigracji obcych pracowników do Polski. Efekt tego będzie taki, że zmaleje nacisk na wzrost wynagrodzeń, a więc spadnie tempo wzrostu płac. A właśnie niskie wynagrodzenia w Polsce powodują w dużym stopniu tak dużą emigrację na Zachód.
Młodym ludziom jest zresztą łatwiej podjąć decyzję o wyjeździe...
- Tak, ale zapewne wyjazdów byłoby mniej, gdyby nasze państwo prowadziło odpowiednią politykę prorodzinną. W tej chwili rodziny posiadające dzieci są dodatkowo opodatkowane. Istnieje też konieczność ochrony społeczeństwa przed ryzykiem biedy w przypadku wielodzietności. Musimy prowadzić takie działania, aby zwiększała się liczba dzieci i musi temu towarzyszyć polityka prozatrudnieniowa.
Ale wielu polityków i ekonomistów twierdzi, że nie stać nas na takie instrumenty, jak choćby ulgi podatkowe, gdyż budżet tego nie wytrzyma.
- To nieporozumienie. Teraz subwencja oświatowa, którą państwo wypłaca samorządom, to 27 miliardów złotych rocznie. Gdyby jednak nie było załamania demograficznego, subwencja musiałaby być o kilkanaście miliardów wyższa. Mamy więc duże oszczędności w budżecie i możliwość takiego kształtowania wydatków, aby nie dochodziło do "przejadania" zapasów. Ulgi podatkowe na dzieci to przejaw sprawiedliwości, umowy międzypokoleniowej. Społeczeństwo godzi się na to, aby były ulgi, a dzięki temu, że rodzi się więcej dzieci, łatwiej będzie finansować w przyszłości różne społeczne zadania, jak choćby renty i emerytury. Bo będzie komu na nie pracować i płacić podatki.
Czy teraz, po zmianach politycznych, istnieje lepszy klimat do prowadzenia polityki prorodzinnej?
- Mamy dwa duże impulsy ekonomiczne, które trzeba wykorzystać. Pierwszy element to polityka pieniężna. Poprzednia była restrykcyjna, sprzyjała wypychaniu miejsc pracy za granicę. Ale zmiany nastawienia w Radzie Polityki Pieniężnej, która wiele razy przegłosowywała Leszka Balcerowicza, przyczyniły się do wzrostu PKB, poprawy sytuacji budżetu. A drugim impulsem mogą być fundusze unijne. Dużym sukcesem poprzedniego premiera Kazimierza Marcinkiewicza były negocjacje nad unijnym budżetem na lata 2007-2013, z którego mamy dostać ponad 60 miliardów euro. Te pieniądze mogą wspomóc rozwój gospodarczy kraju.
Wbrew części ekonomistów nie zgadza się Pan z tezą, że imigracja jest remedium na nasze problemy.
- Masowy przyjazd obcokrajowców do Polski może wywołać spore napięcia. Przecież będziemy świadkami napływu ludzi o innej tradycji kulturowej i religijnej. "The Economist" już stawia tezę, że w przeszłości Polacy emigrowali do Ameryki, a w przyszłości do Polski będą przyjeżdżać Tadżycy. Oznaczałoby to wtedy podwójne załamanie demograficzne.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-02-12
Autor: wa