Polska wyprawa na Elbrusie
Treść
Po wielu zmaganiach, 10 sierpnia br., uczestnicy polskiej ekspedycji wysokogórskiej stanęli na "dachu Europy" - najwyższym szczycie Kaukazu - Elbrusie (5642 m n.p.m.). Im udało się to, co inni przypłacili życiem. - Zawsze trzeba umieć ocenić swoje możliwości i według tego działać - podkreśla Mieczysław Winiarski, uczestnik wyprawy.
W niedzielę, 1 sierpnia, wyruszyła z Polski 38-osobowa wyprawa klubu wysokogórskiego "Annapurna", której celem było zdobycie Elbrusa. Wśród uczestników ekspedycji znalazło się 13 osób z Tarnobrzega - 6 z nich to członkowie tarnobrzeskiego koła Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, którzy o Elbrusie myśleli już od dawna. - To była niejako naturalna kolejność po tym, jak przed trzema laty 13 sierpnia stanęliśmy na Mount Blanc - mówi Mieczysław Winiarski.
Gdy decyzja zapadła, przez wiele miesięcy trwały przygotowania do wyprawy, zdobywanie sprzętu, ćwiczenie kondycji na rowerach. - Elbrus to nie przelewki - podkreśla Jacek Gospodarczyk, inny uczestnik ekspedycji.
Niemal przez całą wyprawę towarzyszyła im myśl o tych, którzy swoją wspinaczkę na tę górę przypłacili życiem. A było ich niemało. Dość wspomnieć o ostatnich dwóch Rosjaninach (zmarli po zejściu ze szczytu, gdy Polacy schodzili do bazy) i o polskim księdzu Wiesławie Gibale z Sandomierza (zaginął na Elbrusie w ubiegłym roku i dopiero teraz uznano go za zmarłego). W jego intencji w niedzielę, 8 sierpnia, na wysokości 4100 m n.p.m. tuż obok schroniska modlono się podczas Mszy św. (jednym z uczestników wyprawy był ksiądz katolicki, który właśnie sprawował Eucharystię).
Elbrus bowiem na pozór jest łatwy do zdobycia, w rzeczywistości jednak na śmiałków czeka wiele śmiertelnych pułapek, w które wielu wpada.
Zaczęli od pociągu
Pierwszym środkiem transportu, który wiózł polskich alpinistów na Kaukaz, był pociąg do Moskwy. Po zwiedzeniu stolicy Rosji, udali się samolotem do Mineralnych Wód u podnóża Kaukazu.
- Gdy stamtąd wyruszyliśmy autobusem do miejscowości Czeget pod Elbrusem, co kilkanaście kilometrów napotykaliśmy posterunki miejscowej milicji przy drodze. Aż strach było przejeżdżać obok tych schronów najeżonych karabinami maszynowymi - mówi Mieczysław Winiarski. Choć Polacy poczuli się w takim "klimacie" dość dziwnie, na szczęście nic im się nie stało i podróż do stóp Elbrusa przebiegła spokojnie.
Po dotarciu na miejsce rozpoczęła się aklimatyzacja. Jak mówi Leszek Karkut, kolejny członek ekspedycji, polscy taternicy najpierw zdobyli treningowo Czeget (ok. 3580 m n.p.m.). Potem dotarli do obozowiska na 3800 metrów. Tam w namiotach przenocowali. Było trochę zimno (na zewnątrz minus 5 stopni). Dawała się im we znaki także choroba wysokościowa. Jednak niezrażeni poszli kilkaset metrów wyżej, do schroniska Pirjut na 4100 m n.p.m., gdzie założyli właściwą bazę aklimatyzacyjną.
Ze schroniska polscy alpiniści w yruszyli w wyższe partie gór - do wysokości 5000 metrów, nad tzw. Skały Pastuchowa. Po drodze spotykały ich ciekawe zdarzenia. - W okolicy Skał Pastuchowa poczuliśmy smród. Zapach jednak był znajomy. Jakbyśmy byli w Tarnobrzegu. Wkrótce okazało się, że to był siarkowodór wydobywający się spod lodowca, gdyż Elbrus to góra pochodzenia wulkanicznego - opowiada Mieczysław Winiarski.
Na szczycie
Kiedy uczestnicy ekspedycji poczuli się trochę lepiej, minęła choroba wysokościowa i wydawało się, że nic już nie stoi na przeszkodzie, by zdobyć Elbrus, nastąpiło załamanie pogody. - Siedzieliśmy w schronisku przez dwa dni i nie mogliśmy nawet nosa wystawić na zewnątrz. Zaczęły przychodzić myśli, czy w ogóle uda się wyruszyć, czy wszystkie przygotowania nie pójdą na marne - mówi Mieczysław Winiarski. Jednak aura stała się łaskawsza i można było wyruszyć w stronę szczytu.
- Wyszliśmy zaraz po północy. Droga nie była trudna, ale trzeba było pokonać 1600 m różnicy wysokości przy nachyleniu stoku od 40 do 70 procent oraz uważać na szczeliny. W miarę, jak się rozjaśniało, naszym oczom ukazywał się widok, który wynagradzał wszystkie wyrzeczenia, fantastyczna perspektywa gór Kaukazu. To trzeba samemu zobaczyć, żeby zrozumieć, co czuliśmy - mówi Mieczysław Winiarski.
Po ośmiogodzinnym marszu Polacy dotarli na szczyt. Z 13 członków tarnobrzeskiej ekipy na szczyt weszło 11 osób. Dwie z powodu choroby wysokościowej musiały zrezygnować. - Choć była to trudna decyzja, to bardzo mądra. Rosjanie jej nie podjęli i mimo że zdobyli Elbrus, to na dół już nie dotarli... My na szczycie przeżyliśmy niesamowite chwile, a potem bezpiecznie zeszliśmy do schroniska - opowiadają członkowie ekspedycji.
Góra choć zdobyta, wciąż nie dawała za wygraną. - Po drodze do miejscowości położonej u stóp góry napotkaliśmy pułapkę, która mogła okazać się dla nas śmiertelną. Już w niższych partiach góry, w miejscu, gdzie trasa jest codziennie ubijana przez ratraki, na ścieżce nagle otworzyła się przed nami szczelina w lodowcu o szerokości dorosłego mężczyzny i głęboka na kilkanaście metrów. Gdyby ktoś w nią wpadł, byłaby tragedia - opowiada Mieczysław Winiarski.
Ze szczytu na szczyt
Wspominając swoją sierpniową przygodę, zdobywcy Elbrusa opowiadają wiele ciekawych historii. Jedna z nich jest jednak szczególna...
- Przed powrotem do Polski chcieliśmy odpocząć, więc poszliśmy do hotelu. Recepcjonistka przydzieliła nam pokoje na ósmym piętrze! Nie powiedziała nam jednak, że w budynku nieczynna jest winda. Kiedy dowiedzieliśmy się o tym, zaczęliśmy mocno protestować. A pani z recepcji zdziwiła się na to i powiedziała tak po prostu "no szto, wy alpinisty!!!". Gdy to usłyszeliśmy, ryknęliśmy śmiechem, a potem mimo zmęczenia powędrowaliśmy na nasze, ósme piętro - opowiada Jacek Gospodarczyk.
Potem już bez większych niespodzianek członkowie kaukaskiej ekspedycji wrócili do Polski. Dziś zaczynają już myśleć o przyszłorocznej wyprawie. - Może to będzie Aconcagua (6962 m n.p.m.), najwyższy szczyt Ameryki Południowej, a może wyprawa w góry Pamir, by zdobyć Pik Lenina (7134 m n.p.m.). Wszystko rozstrzygnie się w zimie. Musimy to wszystko dobrze przemyśleć i przełożyć zamiary, marzenia na nasze możliwości - podkreślają członkowie PTT w Tarnobrzegu.
Mieczysław Pabis
Nasz Dziennik 3-09-2004
Autor: DW