Polska polityka historyczna jest antynarodowa
Treść
Z historykiem, politologiem i socjologiem dr. hab. Bogdanem Musiałem, pracownikiem Instytutu Pamięci Narodowej, rozmawia Anna Wiejak
Jak Pan się odniesie do zarzutów wysuwanych przez Erikę Steinbach, jakoby Polacy budowali obozy pracy dla Niemców. Przecież Polacy ich nie tworzyli.
- Rzeczywiście, obozy pracy dla Niemców były, tyle że nie organizowali ich Polacy, ale UB, czyli władze komunistyczne - wszystkie obozy pracy podlegały Urzędowi Bezpieczeństwa. Faktycznie, Niemcy byli w nich zmuszani do pracy, ale głównymi ofiarami byli Polacy, którzy w tych obozach stanowili większość. Pytanie, jaka była tego skala i w jaki sposób UB przyszło do Polski. Polacy, dyskutując o tym, bardzo źle się bronią. Zaprzeczają tym faktom, zamiast argumentować, że za wprowadzenie w Polsce rządów komunistycznych odpowiedzialność ponoszą m.in. Niemcy. Decyzja o narzuceniu Polsce komunistycznych władz nie była decyzją polską, była nie tylko niepolska, ale antynarodowa. Wracając zaś do obozów pracy, to z chwilą, kiedy Niemców wywieziono, zostali w nich tylko Polacy.
Czyli Niemcy uważają się za ofiary procesu, który de facto ich ocalił?
- Tak. Poznałem Erikę Steinbach osobiście w 2004 roku, opowiedziała mi o swoich traumatycznych przeżyciach w baraku dla wypędzonych (ona była uciekinierką). Powiedziałem jej wtedy, że po przesiedleniu Niemcy mogli prowadzić normalne życie i rozwijać się, a ja w latach osiemdziesiątych przez tych samych ludzi byłem nadal prześladowany (byłem w kopalni "Wujek"). Jakim prawem ona się ode mnie domaga, żebym odpowiadał za zbrodnie komunistów?! Przepraszam, ja sam jestem ofiarą. Cały polski Naród jest ofiarą tych samych ludzi i tego samego systemu, ale tego pani Steinbach najwyraźniej nie rozumie. Ona nie zna polskiej historii i sądzi, że w 1945 roku Polska była państwem niezależnym, rządzonym przez Polaków, a przecież tak nie było. Warto podkreślić, że liczby niemieckich ofiar są często zawyżane.
Tak samo Katyń. Mówi się, że Sowieci wymordowali polskich oficerów, ale nikt nie zada pytania, w jaki sposób polscy oficerowie dostali się w łapy Sowietów. Kto ich wydał. Niemcy ponoszą za to co najmniej współodpowiedzialność, podobnie zresztą jak za wprowadzenie w Polsce systemu komunistycznego. Trudno zatem, żeby Polacy czuli się winni za zbrodnie ubecji.
W miarę upływu czasu i rozwoju tej propagandy nawet w szkołach będą uczyli o "tych dobrych" Niemcach, którzy byli "gnębieni przez tych złych Polaków", a o przyjaźni niemiecko-sowieckiej czasów wojny nikt nie będzie pamiętał.
- Właśnie. To jest problem, o którym mówię już od dawna. Mówiłem to również pani Erice Steinbach i niemieckim przesiedleńcom, opowiadałem, w jaki sposób Polska została "wyzwolona". Nawet wygłosiłem referat, ale, jak wnoszę, pozostał on bez echa. Tymczasem mamy badaczy, jak Włodzimierz Borodziej, którzy mówią coś zupełnie innego. Opublikowany polsko-niemiecki podręcznik jest tego świetnym przykładem. To jest pewien styl polityki historycznej, który jest z sukcesem wprowadzony w Niemczech i Polska powinna prowadzić własną politykę historyczną.
Można odnieść wrażenie, że Polska nie ma żadnej polityki historycznej, skoro tak często powiela się te rewizjonistyczne hasła, z wielkimi honorami przyjmuje się Jana T. Grossa i nie dopuszcza do jakiejkolwiek jego krytyki. Na dodatek tępi się wszystko, co ma związek z patriotyzmem.
- Ja bym nie powiedział, że w Polsce nie ma polityki historycznej. Ona jest, ale negatywna, ta, która została zapoczątkowana jeszcze w latach 80. i którą promuje środowisko "Gazety Wyborczej". Polską tragedią jest to, że stawia się pomniki fałszywym autorytetom, tymczasem te prawdziwe po prostu się niszczy. Przykładem może być Lech Wałęsa, z którego w sposób sztuczny, z przyczyn politycznych czyni się bohatera. Owszem, w Polsce jest jakaś polityka historyczna, z tym że jest ona antypolska. Ona twierdzi, że zwalcza "polski nacjonalizm". W Polsce, podobnie zresztą jak wszędzie, są - że się tak wyrażę - "świry", ale są oni wyszukiwani po to, by później w ten sposób szufladkować każdego o patriotycznym nastawieniu i deprecjonować patriotyzm jako wartość.
Czy widzi Pan możliwość zmiany obecnego stanu rzeczy?
- Jedyną szansą jest praca od podstaw. Jak bowiem można prowadzić politykę historyczną, jeżeli w Polsce nie ma kadr naukowych z prawdziwego zdarzenia. Jeżeli Andrzej Garlicki do dzisiaj funkcjonuje w życiu naukowym, to możemy zapomnieć o jakiejś prawdziwej polityce historycznej, w której moglibyśmy sobie pozwolić na dyskusję merytoryczną w krajach zachodnich. Po prostu nie mamy takich ludzi. Weźmy chociażby Włodzimierza Borodzieja, który do dziś głosi postkomunistyczne fałszerstwa. Polacy muszą zacząć od siebie, muszą zrobić w Polsce porządek. Są komunistyczni i postkomunistyczni historycy, którzy blokują normalny rozwój badań, którzy blokują rozliczenie się z komunistyczną przeszłością. Musimy wyeksponować fakty historyczne, a obalić mity. Dotychczas jednak wszystkich, którzy usiłują prowadzić rzeczywiście merytoryczną dyskusję, wyzywa się od oszołomów, niepoprawnych itd. Nadal obowiązuje wizja historii Adama Michnika czy Włodzimierza Cimoszewicza i to jest największa tragedia. Dopóki nie będzie kompetentnych i rzetelnych kadr naukowych i dziennikarskich, to w Polsce nic się nie zmieni.
Dziękuję za rozmowę.
Dr hab. Bogdan Musiał - pracownik Biura Edukacji Publicznej IPN. W 1985 r. z przyczyn politycznych zmuszony do ucieczki z kraju. Pracował w niemieckich archiwach, w tym w centralnym archiwum w Ludwigsburgu, a także w archiwach w Moskwie i Waszyngtonie, Mińsku i Kijowie. Obecnie mieszka w Polsce i w Niemczech. Specjalista w dziedzinie historii stosunków w trójkącie ZSRS -Niemcy - Polska.
"Nasz Dziennik" 2008-09-08
Autor: wa