Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Polska albo śmierć

Treść

Platforma Obywatelska już porzuciła transparent z napisem "Nicea albo śmierć" będący symbolem sprzeciwu wobec niekorzystnej dla Polski konstytucji europejskiej. Wiadomo było, że Platforma tylko żartowała; za żadną Niceę umierać nie będzie i wkrótce w pierwszym szeregu podąży na bój o wprowadzenie eurokonstytucji. Tymczasem od hasła "Nicea albo śmierć" ważniejsze jest wyzwanie "Polska albo śmierć".

Koniec suwerenności
Platforma na szczęście Polską nie rządzi, ale jest główną partią opozycyjną. Jej pospieszna kapitulacja bardzo osłabia Polskę w walce o jej interesy w Unii Europejskiej. A jest o co walczyć. Konstytucja europejska w obecnym kształcie najbardziej osłabia właśnie polską siłę głosu, a najbardziej wzmacnia siłę głosu Niemiec. Konstytucja wprowadza też wspólną unijną politykę zagraniczną i wspólną politykę obronną, którą kraje członkowskie będą musiały akceptować bez zastrzeżeń. Po prostu milczeć i słuchać. Dla nas, Polaków, to będzie koniec suwerenności. Bo suwerenność państw wyznaczają przede wszystkim dwie polityki: zagraniczna i obronna. To są podstawowe atrybuty niepodległości. Wszystkich innych funkcji państwo może się pozbyć, przekazać - tak jak w USA - poszczególnym stanom czy - jak w Niemczech - poszczególnym landom, ale polityka zagraniczna i obronność muszą pozostać w gestii jednolitych władz państwowych. Tych atrybutów nie oddaje się za żadną cenę, bo bez nich państwo nie istnieje, a w każdym razie nie istnieje jego suwerenność.

Umowy są święte
Co zatem Polska powinna powiedzieć w sprawie eurokonstytucji? Dokładnie to samo, co słyszymy w Unii po wielokroć - umowy są święte. Gdy w Parlamencie Europejskim walczymy o sprawy polskich rolników, na przykład o podwyższenie krzywdząco niskich limitów produkcyjnych skrobi ziemniaczanej czy mleka, słyszymy odpowiedź - przecież podpisaliście traktat akcesyjny, kwoty tam zapisane są święte. Ani kilograma więcej! Walczymy o ochronę polskich producentów owoców miękkich, żeby była ona równa tej, jaką mają producenci innych owoców w pozostałych krajach - ależ skąd, nie wywalczyliście tego w traktacie akcesyjnym, trudno, szanujcie własny podpis! Chcemy ułatwień dla Polaków na unijnym rynku pracy - nie ma mowy, trzymajmy się tego, co zostało zapisane w traktacie...
Zatem trzymajmy się tego, co zostało zapisane w traktacie! A tam została zapisana Nicea, czyli taki system głosowania, w którym głos Polski czy Hiszpanii ma siłę prawie taką samą jak głos Francji czy Niemiec. Tam zostały zapisane mechanizmy zapobiegające zdominowaniu Unii przez najsilniejsze państwa. Tam zostało zachowane minimum szacunku i respektu dla suwerenności narodowej państw członkowskich. Tam nie ma wspólnej polityki zagranicznej ani obronnej, tam nie ma unijnego prezydenta ani unijnego ministra spraw zagranicznych. Taką umowę podpisał polski rząd, taką umowę zatwierdziło w referendum polskie społeczeństwo - i tego się trzymajmy. Umowy są święte!

Wielka reforma prawa
Opór wobec unijnej konstytucji wcale nie oznacza, że Polska ma uchylać się od debaty o przyszłości ustrojowej Unii Europejskiej. Powinniśmy wziąć w tej debacie aktywny udział i zgłosić własne propozycje. Na przykład powinniśmy zgłosić postulat wielkiej reformy unijnego prawa. Coś na kształt przeprowadzonej w VI wieku przez cesarza Justyniana reformy prawa rzymskiego. Gdy już nie można było się rozeznać w niezliczonych, wydawanych przez kilkaset lat konstytucjach i edyktach, gdy prawo ówczesnego cesarstwa stało się kompletnie nieprzejrzyste i niejasne, cesarz Justynian powołał wielką komisję kodyfikacyjną złożoną z prawników ze szkół w Bejrucie i Konstantynopolu, którzy w ciągu kilku lat zaprowadzili w prawie rzymskim taki porządek, że świeci ono przykładem aż do dziś i naucza się go na wszystkich uczelniach prawniczych.
Unia Europejska też potrzebuje współczesnego Justyniana, gdyż tysiące rozporządzeń, dyrektyw i decyzji dawno już wymknęło się spod kontroli. Sam wielokrotnie doświadczam, jak trudno jest ustalić obowiązujące unijne normy; często nie wiadomo, gdzie ich szukać, a jak się już je znajdzie, to są napisane tak, że trudno je zrozumieć. Ich język jest napuszony, pełen pustych zaklęć i sloganów. Najpierw z tym trzeba zrobić porządek, bo to dotyczy 450 mln ludzi w całej Europie. Od tego bałaganu Unia naprawdę może się zawalić, nie zaś z powodu braku konstytucji.

Polskie prawo też
Nawiasem mówiąc, to i w polskim prawie potrzeba Justyniana, bo przepisy tworzone są bez opamiętania. Kiedyś w Sejmie przeprowadziłem eksperyment ważenia prawa. Dzienniki Ustaw z 1990 r. ważyły skromne cztery kilogramy, dzienniki z 1996 r. już 11 kilogramów, a z 2002 r. aż 42 kilogramy! Nie wiem, ile ważą Dzienniki Ustaw z 2006 r., nie sprawdzałem, ale zgaduję, że jeszcze więcej. Legislacyjny taśmociąg ciągle przyspiesza. Niemal codziennie uchwalana jest nowa ustawa, co godzinę powstaje nowe rozporządzenie, co siedem minut drukowana jest nowa strona Dziennika Ustaw. Zresztą jest to mechanizm wzajemnie powiązany. Unia tworzy nowe rozporządzenia i dyrektywy, kraje członkowskie dostosowują do nich swoje prawo i pomnażają przepisy. Hasło dostosowania prawa do norm europejskich działa jak zaklęcie i usprawiedliwia każdą prawną bzdurę. Prawo rozrasta się ponad wszelką miarę i staje się całkowicie niezrozumiałe dla przeciętnego obywatela. Powstaje pole dla korupcji, bo łowienie ryb jest łatwiejsze w mętnej wodzie. Prawnicy w Polsce z rozrzewnieniem wspominają prawo II Rzeczypospolitej, zwięzłe, proste i zrozumiałe dla każdego. Przedwojenne roczniki Dziennika Ustaw bez trudu mieszczą się w jednym, niezbyt grubym tomie. W takim prawie pola dla korupcji nie było.
A wracając na koniec do Platformy - może i mają rację, porzucając hasło "Nicea albo śmierć". Mamy przed sobą ważniejsze wyzwanie - Polska albo śmierć.

PS.
Piszę te słowa, wracając z Brukseli i stojąc w gigantycznym korku samochodowym na granicy niemiecko-polskiej w Świecku. Końca kolejki nie widać i wcale też nie widać, że Polska już jest w Unii Europejskiej, granica taka sama jak z Białorusią. Osobowe auta jakoś się przedrą (mam nadzieję), ale kierowcy tirów będą tu stali wiele godzin, potem nieprzytomni ze zmęczenia powodują wypadki. Tym się najpierw trzeba zająć. Bez konstytucji Unia nie zginęła i nie zginie.

Janusz Wojciechowski - absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. W latach 1990-1993 był sędzią Sądu Apelacyjnego w Warszawie. Poseł na Sejm RP II kadencji z listy PSL. W latach 1995-2001 był prezesem Najwyższej Izby Kontroli. W 2001 r. został ponownie posłem do Sejmu. W czerwcu 2004 r. uzyskał mandat eurodeputowanego do Parlamentu Europejskiego. Wiceprzewodniczący Komisji Rolnictwa. Od marca 2004 r. do stycznia 2005 r. prezes PSL, usunięty z partii wszedł do ugrupowania PSL "Piast".
Janusz Wojciechowski
"Nasz Dziennik" 2007-02-27

Autor: wa