Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Polscy piłkarze ręczni w półfinale mistrzostw świata

Treść

Niemożliwe, niewiarygodne, niepojęte... - słów cisnących się na usta po zakończeniu meczu naszych piłkarzy ręcznych z Norwegami (31:30) było mnóstwo, wszystkie brzmiały podobnie i wyrażały zachwyt nad tym, co wydarzyło się we wtorkowy wieczór w hali w Zadarze. Zachwyt nad siłą charakteru reprezentantów Polski i pięknem nieprzewidywalnego sportu.

Gdy na półtorej minuty przed końcem meczu nasi przegrywali dwoma bramkami (a by awansować do półfinału musieli wygrać), wydawało się, że wszystko jest już rozstrzygnięte. - Widziałem, że nawet u niektórych zawodników już pojawiły się łzy w oczach. Jednak w tym trudnym momencie dopisało nam trochę szczęście i dokonaliśmy rzeczy praktycznie nieprawdopodobnej - przyznał potem prowadzący Biało-Czerwonych Bogdan Wenta. Wydarzenia z ostatnich sekund meczu przeszły na stałe do historii naszego sportu - wpierw Mariusz Jurasik i Rafał Gliński doprowadzili do wyrównania, a na chwilę przed końcem Artur Siódmiak rzutem prawie przez całe boisko zadał cios nokautujący i wprowadził nas do półfinału. To był scenariusz jak z marzeń i... nie dla osób o słabych nerwach. - Czy czuję się bohaterem? Nie, na to miano zasłużył cały zespół. Kiedy złapałem piłkę, zadziałałem instynktownie, nie miałem czasu na zastanawianie się nad różnymi wariantami, tylko spojrzałem w stronę bramki rywali i rzuciłem. Na pewno jednak to był najważniejszy gol w mojej karierze - powiedział Siódmiak. Bramka była pusta, bo Norwegowie, którzy też musieli zwyciężyć, zaryzykowali i wycofali bramkarza. Wenta, jak na genialnego trenera i stratega przystało, doskonale taki przebieg wydarzeń przewidział. - Spokojnie, spokojnie, oni wycofają bramkarza, trzeba przejąć piłkę i będzie pusta bramka - przekazywał swoim podopiecznym podczas przerwy, na chwilę przed decyzją norweskich szkoleniowców. - Opłaca się walczyć do końca, sport jest piękny i nieprzewidywalny - dodał Siódmiak.
Potyczka z Norwegami nie była porywającym widowiskiem (prócz oczywiście finału), obie drużyny spętała trochę świadomość wielkiej stawki. Musiały wygrać, remis premiował Niemców, to zadecydowało o takiej, a nie innej taktyce Skandynawów w ostatnich sekundach. Wenta szczerze przyznał, iż "tego dnia zwycięstwo należało się rywalom, ale zdarzył się cud".
W tak niesamowitych okolicznościach nasi awansowali do półfinału mistrzostw, czyli dokonali niemożliwego. Pamiętajmy także o tym, że drugą fazę turnieju Polacy rozpoczynali z zerowym dorobkiem punktowym, w sytuacji niemal beznadziejnej. Wówczas wielu zwątpiło w szansę odegrania jeszcze jakiejś roli, wiarę zachowali jednak sami piłkarze i ich trener. To było najważniejsze. Teraz Biało-Czerwonych czeka kolejne wyzwanie, jutrzejszy półfinał z gospodarzami imprezy - Chorwatami. Będzie ciężko, szalenie ciężko, prócz mocnego rywala nasi będą musieli zmierzyć się z wrogą, 15-tysięczną fanatyczną publicznością, ale to ich nie przeraża.
Dwa lata temu w rozgrywanych w Niemczech mistrzostwach świata Polacy zajęli drugie miejsce. Teraz mają szansę wynik ten poprawić i wejść na sam szczyt. Niemożliwe? Ależ skąd, nasi w ciągu ostatnich pokazali, że nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Są wielką drużyną, którą stać na wszystko.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-01-29

Autor: wa