Polityka plasterków
Treść
Z prof. dr hab. Stanisławą Golinowską, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz pracownikiem badawczym Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, koordynatorem projektu "Polska bieda III", rozmawia Jacek Sądej
Pani Profesor, kto w naszym kraju zagrożony jest ubóstwem? Jaka jest dziś polska bieda?
- Aby mówić o biedzie, musimy dokładnie wiedzieć, o czym mówimy - trzeba sobie to zjawisko zdefiniować. Ubóstwo ma bardzo różne postaci. W każdym kraju i w różnych okresach jest inne. W krajach zamożnych ubogi człowiek w zasadzie nie głoduje, a w biednych - choruje z niedożywienia i nawet umiera z głodu czy zimna.
W Polsce jesteśmy w takiej fazie, że biedy, jaką znamy z Afryki czy pamiętamy z XIX wieku, raczej już nie doświadczamy, poza przypadkami szczególnie niesprzyjających okoliczności i dużych zaniedbań. Pojawiają się natomiast inne formy ubóstwa. Jest to przede wszystkim wykluczenie społeczne.
Co to znaczy?
- Osoba wykluczona społecznie, która nie głoduje i nawet ma dach nad głową, nie uczestniczy w życiu społecznym - w jego głównym nurcie. Uczestnictwo w życiu społecznym i społeczna integracja sprzyja indywidualnemu rozwojowi, daje lepsze perspektywy dzieciom oraz warunkuje zachowania obywatelskie. Powodem wykluczenia jest brak pracy, a także niskie kwalifikacje i ograniczone kompetencje. Tak wykluczone społecznie bywają osoby długotrwale bezrobotne, uzależnione, chore, niepełnosprawne, bez zakorzenienia w rodzinie, samotne i w starszym wieku. Takie osoby, mimo że w sensie materialnym mogą mieć zapewniony jakiś byt, to jednak pozostają poza nawiasem głównego nurtu życia społecznego. W Polsce brak uczestnictwa w życiu społecznym dotyczy dużej grupy osób. Pierwszym powodem jest przede wszystkim brak pracy. Mamy wprawdzie relatywnie wysoki wzrost gospodarczy, ale miejsc pracy jest za mało. Postęp techniczny, nowe technologie, nowoczesna organizacja pracy i niezbędne zmiany struktury gospodarczej powodują, że kurczą się pracochłonne działy gospodarki. Natomiast wciąż niedostatecznie rozwijają się usługi. Daleko jeszcze do tego typu rozwoju, który znamy z Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych, gdzie bardzo dużo miejsc pracy tworzy się poprzez rozwój drobnej, usługowej przedsiębiorczości. Sądzę, że nadal niedostatecznie wspieramy drobną przedsiębiorczość, a także niedostatecznie kształcimy ludzi do tego typu działalności. Edukacja nie nadąża za potrzebami życia. Mamy bowiem do czynienia ze zjawiskiem polegającym na tym, że przy braku pracy dla osób podatnych na społeczne wykluczenie jednocześnie występuje brak pracowników posiadających bardzo konkretne kwalifikacje, których intensywnie poszukują pracodawcy.
Jaką skalę ma to zjawisko?
- To, o czym mówimy, jest związane z niską stopą pracujących, która w Polsce wynosi 53 procent. Oznacza to, że populacja w wieku aktywności zawodowej (15-59/64) tylko w połowie pracuje. Znaczna część, bo około 30 proc. tej populacji, uczy się i studiuje, czyli przygotowuje się do wejścia na rynek pracy. Ale ogromna część nie pracuje ze względu na bezrobocie, przejście na wcześniejszą emeryturę, uzyskanie renty inwalidzkiej. Obecnie też kobiety znacznie częściej niż kiedyś pozostają w domu, i to wcale nie z powodu licznego potomstwa, ponieważ dzietność w Polsce jest bardzo niska. Jakaś grupa "niepracujących" zatrudnia się w szarej strefie, ale - wbrew powszechnemu mniemaniu - nie jest ona bardzo duża. Szacujemy ją na mniej więcej 6 proc. populacji tych tzw. niepracujących. Obok nich mamy całą rzeszę osób zarobkujących poza rynkiem pracy: zbierają złom, jagody, makulaturę, żyją z drobnych przestępstw... Wśród "niepracujących" znajdujemy też migrantów zarobkowych. Nie wszyscy bowiem uregulowali swój status z punktu widzenia pozycji na krajowym rynku pracy.
Można wskazać na zależności między poziomem zamożności a liczbą dzieci w rodzinie?
- Niestety, ciągle występuje dodatnia korelacja między liczbą dzieci w rodzinie a ubóstwem, co oznacza, że rodziny wielodzietne najczęściej są biedne. Każde kolejne dziecko powoduje, że dochód rodziny rozkłada się na większą liczbę osób. Nawet gdy ten dochód jest przyzwoity, to im więcej dzieci, tym mniej zamożnie, a każde dziecko kosztuje. Niektórzy rodzice podchodzą do spraw rodzicielstwa z niedostateczną świadomością odpowiedzialności za dobre wychowanie i wykształcenie swych dzieci. Zdarza się, że nawet z pewną niefrasobliwością. Przyczyn tego jest wiele: złe środowisko społeczne, niskie wykształcenie, niskie ambicje dotyczące własnego i dzieci rozwoju. Człowiek ubogi patrzy często w krótkiej, konsumpcyjnej perspektywie. Jeżeli jeszcze pojawia się motywacja taka jak becikowe, to decyzję o kolejnym dziecku podejmuje się z punktu widzenia krótkookresowego wzrostu dochodów. Nie myśli się o tym, co będzie dalej, a tak powiększona rodzina może nie być w stanie odpowiednio wychować wszystkich swych dzieci. Dzisiejszy rynek pracy jest bardzo wymagający, edukacja coraz więcej kosztuje, także dbałość o zdrowie. Badania porównawcze dobitnie pokazują, że jeżeli dzieci rodzą się głównie w rodzinach biednych, a system społeczny nie sprzyja tworzeniu równych szans, to marnuje się potencjał ludzki. Dlatego tak ważne jest, aby dzieci z liczniejszych rodzin od najwcześniejszych lat (np. we Francji już od dwóch) chodziły do przedszkola, bo to daje szansę, że będą prawidłowo odżywiane, oglądane przez lekarza, dentystę, że będą umiały dobrze mówić, będą miały odpowiednie nawyki higieniczne oraz zachowania zdrowotne i socjalne. Z naszych wieloletnich badań nad ubóstwem wynika, że głównym problemem w rodzinach wielodzietnych, których ono dotknęło, jest niezaradność, która prowadzi w końcu do dysfunkcji rodziny. Kobieta nie daje sobie rady, rodziny nie stać na przedszkole, mąż nie ma wysokich kwalifikacji, często jest bez pracy, pracuje sezonowo lub dorywczo. Dzieci odżywiane są fast foodami, wykorzystywane do opieki nad młodszym rodzeństwem (często kosztem uczestnictwa w zajęciach szkolnych), a także do pomocy w dorywczych pracach zarobkowych rodziców. Rodzice tych dzieci nie mają wobec nich aspiracji edukacyjnych, które realizowaliby w codziennym życiu. Nie stać ich także na zieloną szkołę, wycieczkę szkolną dla dziecka i zajęcia pozalekcyjne. Dlatego na rozwiązanie tych problemów potrzebne jest nie becikowe, ale długookresowa strategia pełnej społecznej odpowiedzialności za tworzenie i wychowanie młodego pokolenia.
A czy obecny model polityki prorodzinnej państwa jest właściwy?
- Nie jest właściwy. Odpowiedzialność za wychowanie młodego pokolenia, a także polityka wzrostu dzietności wymaga mądrego wsparcia rodziny w postaci rozwoju takich usług, które pozwalają dzieciom z biedniejszych rodzin na te same szanse rozwojowe, co dzieciom z rodzin dobrze sytuowanych. Tym bardziej że w rodzinach biednych dzieci rodzi się więcej. Także potrzebne są motywacje dla rodzin zamożniejszych, aby chciały mieć więcej dzieci. A tutaj najważniejsza jest odpowiednia infrastruktura społeczna oraz przyjazne zachowania pracodawców, pozwalające godzić obowiązki rodzicielskie z zawodowymi.
Rodziny wielodzietne są często piętnowane...
- Utarło się myślenie, że wielodzietność związana jest z patologią. Jeżeli ojciec czy matka pije i bije, jeżeli każde dziecko ma innego ojca - jest to patologia. Tym bardziej takim dzieciom trzeba pomóc przez system instytucji społecznych, usług społecznych. Niekiedy może nawet "wyrwać" dzieci z tego środowiska. Ale bieda rodzin wielodzietnych to nie tylko dysfunkcja rodziny. To przede wszystkim bieda kulturowa, niski poziom kwalifikacji rodziców i ich niezaradność. Tym rodzicom po prostu trzeba pomóc, ale nie w ten sposób, aby dać im jakieś dodatkowe pieniądze. Trzeba pomóc ich dzieciom, aby zdobyły inny potencjał życiowy, miały inne wzory, inne nawyki oraz umiejętności. Rodzicielstwo wymaga pewnej mądrości i odpowiedzialności, którą przekazywano z pokolenia na pokolenie. Rodzice dzisiaj są bardzo pogubieni i robią różne głupstwa. Goniąc za zarobkiem, nie mają czasu dla dzieci, ulegają presji masowej konsumpcji, a do dobrych usług edukacyjnych i wychowawczych najczęściej nie mają dostępu i w konsekwencji - poważnie zaniedbują rozwój swych dzieci.
Państwo powinno dawać człowiekowi wędkę, a nie rybę - Pani Profesor często to powtarza...
- Wędka oznacza danie człowiekowi sprzyjających warunków do jego rozwoju. Jeżeli małe dziecko będzie się właściwie odżywiać, dostarczy mu się odpowiednich usług zdrowotnych, wychowawczych, edukacyjnych, ale także emocjonalnych - to jako dorosły człowiek będzie sobie dobrze radzić. Jeżeli jednak dziecko będzie zaniedbywane, to w konsekwencji będzie miało jakieś problemy: zdrowotne, emocjonalne czy kompetencyjne, a jego start w dorosłe życie będzie gorszy. Obecnie trzeba sobie umieć lepiej radzić, bo nie tylko lokalnie i w jednym kraju, lecz szerzej - w Europie, a nawet w świecie. Trzeba jeszcze temu człowiekowi dać odpowiedni system wartości, żeby umiał się w tym dynamicznym i różnorodnym świecie odnaleźć. Jest tu przestrzeń do działania nie tylko dla rodzin, szkół i samorządów, ale także dla organizacji obywatelskich i politycznych.
Jeżeli polityka państwa nie jest właściwa, to w jakim kierunku powinna pójść?
- W tym momencie to jest bardzo krótkookresowa "polityka plasterków". Gdy uwidoczni się jakiś problem, zauważy kryzys, to przykleja się plasterek, mimo że sprawa jest poważna. To jest także polityka "gaszenia pożarów" występująca ze szczególną siłą w krajach młodej demokracji, które nie zinstytucjonalizowały metody na tworzenie strategii i kierowanie się działaniami długookresowymi. Eksperci i dziennikarze powinni zrobić wszystko, by na politykach wymóc perspektywę długookresową. Szczególnie wychowanie dziecka wymaga perspektywy długookresowej - horyzontu pokoleniowego: od urodzenia do wejścia na rynek pracy. Tylko w takim horyzoncie możemy autentycznie zwalczać ubóstwo i wykluczenie społeczne w odniesieniu do pokolenia dzieci i młodzieży, bo w odniesieniu do pokolenia rodziców często jest już za późno. Skuteczna polityka zwalczania biedy i społecznego wykluczenia musi być też kompleksowa: obejmować zagadnienia edukacji, rynku pracy, świadczeń społecznych, a także tempa i typu wzrostu gospodarczego. Jest to w gruncie rzeczy polityka rozwoju.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-04-10
Autor: wa